Z ciężkim sercem siadam do tej opowieści. 27 lipca wystartowaliśmy w maratonie w Estonii. Jak się okazało na miejscu - zawiódł on całkowicie nasze nadzieje na kolejny fajny i ciekawy maraton. Choć w gruncie rzeczy mogliśmy się tego spodziewać choćby po jakości strony internetowej biegu. Ale zacznijmy od początku...
Jak zapewne wiecie, prowadzimy projekt będący próbą przebiegnięcia maratonu w każdym kraju świata - 201races.com. Maratony i kraje które "zaliczyliśmy" w pierwszej części roku (Katar, Oman, Maraoko, Rosja/Bajkał i Jordania) dość mocno wydrenowały nasze zasoby finansowe (halo sponsorzy... wciąż nie mamy ani jednego!). Dlatego też przez kilka miesięcy zdecydowaliśmy się zdobywać kraje nieodległe, sąsiedzkie. W czerwcu pobiegliśmy w Serbii, a w lipcu najpierw na Litwie, i dwa tygodnie później - w Estonii. I właśnie o tym ostatnim maratonie jest ta opowieść.
Zależało nam na pobiegnięciu maratonu w tym terminie by wykorzystać wolny weekend. Oferta w krajach Europejskich nie była zbyt szeroka, ale w bardzo popularnym kalendarzu maratonów marathons.ahotu.com znaleźliśmy maraton rozgrywany w nieodległej Estonii. Jak już wspomniałem powyżej - strona internetowa nie robiła dobrego wrażenia (zresztą filmy z poprzednich edycji które obejrzeliśmy także pozostawiały spory niepokój). Niemniej decyzja zapadła. Jedziemy do Estonii!
Maraton odbywał się sobotę, w niewielkiej wiosce ledwie zaznaczonej na mapach. Ktoś pomysłowy wymyślił, że wspólny start do wszystkich dystansów (maraton, półmaraton, 14 km i 7 km) odbędzie się w lipcu o godzinie... 11:00. Na miejscu okazało się także, że biegać będziemy na sześciu 7-kilometrowych pętlach, a opłata startowa to 40 Euro. Słono! Choć można było zgłosić się dużo wcześniej i zapłacić nieco mniej.
Miejsce zajmowane przez Biuro Zawodów okazało się bardzo malowniczym skansenem położonym nad krystalicznie czystą rzeczką. Istny cud, miód, palce lizać. Gdyby w takich okolicznościach przyrody przebiegał cały maraton, to pewnie byśmy wrócili zachwyceni. Niestety...
Niestety trasa okazała się jedną wielką porażką. Po starcie, mniej więcej 500 metrów dalej rozpoczynała się bura, wysypana grubym szutrem wiejska droga o długości 4 kilometrów. Niby biegła ona przez las, ale o cieniu można było tylko pomarzyć bo las odsunięty był od niej o kilkadziesiąt metrów. A więc non-stop piekące Słońce. Gdy kończyła się szutrówka zaczynał się wprawdzie las... ale raczej krzaki niż las. Dwa kolejne kilometry to bieg po wspomnianych krzakach w towarzystwie ogromnych stad końskich much, które atakowały zaciekle, wręcz ze straceńczą odwagą, wszystkich biegaczy. Następnie kilometr biegu po łące, linia mety... i kolejne okrążenia. Łącznie koszmarnie nudnej szutrówki były aż 24 kilometry, krzaków pełnych much 12 kilometrów, a łąki - sześć.
Kto wymyślił taką trasę? Przyznam, że podczas maratonów jesteśmy miłośnikami asfaltu, niemniej kilka razy zdarzyło nam się biegać na trasach przełajowych. Tego typu maratony imponują widokami i przyrodą. Tu w Estonii za widoki robiły krzaki, a za przyrodę - muchy.
Na mecie też smutno. O ile na krótszych biegach startowało po kilkadziesiąt osób, o tyle w maratonie wzięło udział niecałe trzydzieści. Na finiszujących maratończyków na mecie czekał medal... i nic więcej. Organizatorzy zdążyli w międzyczasie zwinąć biuro zawodów, namiot, bramę mety, nawet natryski. Miałem wrażenie, że poza Panią czekającą z medalami nie było już nawet organizatorów. Skończyła się także zupa przewidziana dla biegaczy na mecie. Jedyne co mogli zrobić finiszerzy to usiąść na trawie, i po krótkim odpoczynku pójść do auta.
Jedynym plusem zawodów było spore nasycenie punktami z wodą na których można było także napić się coli, zjeść banana i rodzynki. Na okrążeniu znajdowały się trzy punkty, z czego koło dwóch przebiegało się dwukrotnie. Łatwo więc policzyć, że łącznie było 30 punktów tankowania.
Jak pewnie zgadujecie, nie polecamy tej imprezy nikomu. A jest co "niepolecać", bo maratonów w tym miejscu i u tych organizatorów jest kilka w ciągu roku. Nie polecamy choćby dlatego, że mimo iż od maratonu minęły 3 tygodnie to organizatorzy wciąż nie zamieścili wyników biegów - a przy okazji nie odpowiadają na maile.
To mógł być fajny, klimatyczny, kameralny maraton - a jest maraton nudny, z koszmarną trasą, na którym organizatorzy nie pamiętają o biegnących maratończykach. Estonia zdobyta jako 42 kraj w naszym projekcie.
Chyba jednak kiedyś trzeba będzie ją powtórzyć. Duży maraton w stolicy Estonii - Tallinie - rozgrywany jest na początku września!
Autor: emka64, 2019-08-18, 08:46 napisał/-a: Podesłałem tytuł filmu mojemu koledze, krytykowi , pisał kiedyś do miesięcznika „Film”. Odpisał mi :
- Dziękuję Ci bardzo, dawno takiego gniota nie widziałem.
- Przepraszam Cię bardzo, dla mnie był świetny , kurczę nie wiem co mam powiedzieć
- Ty mnie źle zrozumiałeś , ja Ci naprawdę bardzo dziękuję. Dzięki temu mam punkt odniesienia do innych filmów.
I tak Panowie należy traktować ten maraton , szkoda, że padło na sympatyczną Estonię.