Witamy naszych czytelników w nowym cyklu wywiadów prowadzonych pod hasłem „Lyprinol: Ocean Biegaczy”. W ramach tego cyklu prezentujemy biegaczy, maratończyków, amatorów - tych, którzy byli lub są znani nam wszystkim z biegów ulicznych. Biegaczy, których znamy często tylko z twarzy. Postaramy się
wraz z patronem cyklu, firmą Biovico – producentem preparatu Lyprinol wspomagającym wydolność organizmu i chroniących przed licznymi kontuzjami – przybliżyć Wam te szalenie interesujące sylwetki, ich życie, ich pasje sportowe, ich osiągnięcia. Osiągnięcia biegaczy – amatorów. Takich samych zawodników jak my wszyscy.
Naszym dzisiejszym gościem jest Mateusz Wroński - znany głównie pod pseudonimem internetowym "Tusik" mieszkaniec Limanowej. Dusza MaratonyPolskie.PL TEAM, organizator biegu Limanowa Forrest, zapalony nie tylko biegacz, ale także... chórzysta !
P.B. - Piotr Bętkowski
M.W. - Mateusz Wroński vel "Tusik"
P.B. Kim jest znany w Polsce z biegów ulicznych: „Tusik”?
M.W. Może zaskoczyć cię ta odpowiedź, bo zapewne spodziewasz się odpowiedzi związanej z wykonywaniem zawodu. „Tusik” - przede wszystkim jest człowiekiem spełnionym, i to w dziedzinie, która nie jest prosta, bo nazywa się „tradycje rodzinne”. Tradycje, jak wiemy, trzeba podtrzymywać, przedłużać ich trwanie, kultywować, tak samo jak naszą rodzimą kulturę; trzeba zaszczepiać tradycje młodym pokoleniom. Lecz nie jest łatwo to czynić, bo same chęci nie wystarczą, gdy poprzeczka ustawiona jest bardzo wysoko, a ty nie masz umiejętności i czasem po prostu chęci (bo wolisz np. coś innego wybrać...), by temu wyzwaniu sprostać.
Nawet jeśli robisz co możesz i w pewnym sensie, choć nie masz ku temu pewnych zdolności, dziwnym trafem okoliczności i jakby okrężną drogą, te zakorzenione w tobie „klimaty”, są ci bardzo bliskie i twój zmysł, w tej bliskiej tobie od dzieciństwa dziedzinie, uwrażliwił cię na nią, choćbyś nie chciał... W rodzinie mojej, panują bardzo długie tradycje w kierunku artystycznym, jak muzyka (której kulturę, szczególnie zespoły muzyczne, orkiestry i chóry, moi przodkowie zapoczątkowali na Limanowszczyźnie) oraz malarstwo, także tradycja nauczycielska, żołnierska i patriotyczna, w służbie Ojczyźnie, Kościołowi i Kulturze.
P.B. Opowiedz nam bliżej o tych tradycjach rodzinnych, abyśmy mogli bardziej zrozumieć o co ci chodzi?
M.W. Tradycje te od wielu pokoleń w mojej rodzinie są bardzo żywe i przekazuje się je następnym pokoleniom – nawet imiona mam po obu dziadkach... Mateusz, Mieczysław; Mój pradziadek, w stopniu sierżanta, był założycielem i kapelmistrzem Orkiestry „1 Pułku Strzelców Podhalańskich” w Nowym Sączu, a także założycielem Orkiestry Dętej „Echo Podhala” w Limanowej, nauczycielem w szkole i przez rok burmistrzem Limanowej na początku II Wojny Światowej.
Jego syn, a mój dziadek, był uczestnikiem wojennego pułku „Orkiestry Podchorążych Piechoty” w Ostrowi Mazowieckiej, wzięty do niewoli pod Kockiem, przebywał przez 3 lata w niewoli w Niemczech podczas II Wojny Światowej, po wojnie był założycielem obecnej Szkoły Muzycznej w Limanowej i nie istniejącego już Międzyspółdzielnianego Zespołu Pieśni i Tańca, był także nauczycielem śpiewu w Liceum Pedagogicznym i prowadził po swoim ojcu Orkiestrę Dętą „Echo Podhala”, która w latach 60-tych była nagrywana przez Polskie Radio.
A że mój dziadek był również znakomitym klarnecistą, Polskie Radio nagrało z nim wtedy słynny na cały świat utwór z jego wykonaniem na klarnecie „Polka Dziadek” - który, gdy pojawiło się „Lato z Radiem”, był jego rozpoznawalnym sygnałem dla słuchaczy. Także mój drugi pradziadek kultywował tradycje rodzinne... działał w służbach mundurowych, był oficerem Policji we Lwowie, odznaczony kilkoma orderami, m.in. Honorową Odznaką „Orlęta”, za dzielność i wierną służbę Ojczyźnie w obronie Lwowa i Kresów Wschodnich.
Jego syn, a mój stryj był uznanym malarzem we Wrocławiu (o którym moja siostra napisała 10 lat temu pracę magisterską). Również moi najbliżsi, u których boku się wychowałem, są wykształceni w dziedzinach muzyczno-artystycznych. Oboje rodzice byli nauczycielami muzyki. Mój ojciec ukończył Akademię Muzyczną w Krakowie z wyróżnieniem, mama studiowała śpiew wokalny - jednak ja (a konkretnie moje narodziny) przerwałem jej karierę jako śpiewaczki i ostatecznie mama ukończyła Studium Nauczycielskie.
Moi rodzice prowadzili i założyli chór oraz Dziecięcy Zespół artystyczno-wokalny „Humoreska” w Limanowej (w którym w podstawówce grałem na metalofonie) i który istniał przez kilkanaście lat, a w swoich latach świetlnych odnosił spore sukcesy w Polsce na różnych festiwalach i konkursach. Natomiast, mój młodszy o 3 lata brat ukończył Akademię Muzyczną w Poznaniu w klasie lutnictwa z wyróżnieniem (dostając stypendium od prezydenta Poznania za wybitne osiągnięcia w dziedzinie sztuki) - jest on uznanym lutnikiem skrzypiec na świecie, jego skrzypce zajmowały kilka razy wysokie miejsca na konkursach międzynarodowych, a w zeszłym roku dostał półroczne stypendium na wyjazd do USA od Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
W dodatku jeszcze maluje i zrobił kilka wystaw swoich obrazów (można odwiedzić jego stronę internetową: www.lukaswronski.com). Moja młodsza o 2 lata siostra ukończyła wychowanie plastyczne na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, jest także nauczycielką i w wolnym czasie maluje, jest uzdolniona plastycznie.
P.B. W takim razie, chcesz powiedzieć, że tylko ty - „czarna owca” w rodzinie?
M.W. Tak było. Jako uczeń, zawsze we wszystkim byłem słaby. Nie wykazywałem nawet zdolności plastycznych i muzycznych, zresztą jako jedyny z rodziny jestem daltonistą. Ale właściwie, po co mi widzieć wszystkie kolory, skoro malarzem nie będę? ;) A propos bycia ostatnim... Raz w podstawówce brałem udział w zawodach biegowych i... byłem na ostatnim miejscu (zawsze miałem sporą nadwagę i ciężko mi się biegało).
W nagrodę dostałem flamastry! W połowie lat 80-tych to było bardzo dużo... Inne dzieci schodziły z trasy, gdy widziały, że są już z tyłu biegu, nie chciały być na końcu, a ja sobie nic z tego nie robiłem, od małego nie „czarowałem” się jeśli chodzi o bycie w czymś dobrym - inni byli zawsze zdolniejsi ode mnie praktycznie w każdej dziedzinie (jedynie w sporcie zacząłem się wyróżniać w liceum). Teraz myślę sobie, że ważne jednak, aby sobie nic z tego nie robić, także w dorosłym życiu, i przyjmować z godnością nawet ostatnie miejsce, a bieganie na zawodach jest w tym względzie bardzo dobrym nauczycielem... przede wszystkim – pokory!
Prawdę mówiąc, już dawno zauważyłem, że tak jak się zachowujemy podczas uczestniczenia w zawodach, tacy sami jesteśmy w życiu – że nasze postępowanie na boisku, czy na bieżni, przekłada się na nasze życie, jak się zachowujemy w danych sytuacjach, w kontaktach z ludźmi, czy jesteśmy honorowi, czy gramy ‘fair play’, czy potrafimy pracować zespołowo. Zatem... jako dzieciak, przybiegłem ostatni, otrzymując gromkie brawa od nauczycieli i uczniów. Do tej pory pamiętam tą wrzawę... mój pierwszy bieg w podstawówce, gdy pokazałem, że przecież ktoś musi być ostatni i że najbardziej liczy się udział... a w życiu – Honor.
P.B. A w liceum?
M.W. W liceum jeszcze bardziej nie chciałem się uczyć, dawałem w kość nauczycielom, buntowałem się przeciw nim, nie chciałem chodzić więcej do Ogniska Muzycznego (na akordeon), ani nawet do liceum, dlatego często chodziłem na tzw. ‘laby’.
Właśnie wtedy byłem najbardziej tą tzw. „czarną owcą”; najgorszym uczniem w szkole, z najgorszym zachowaniem, opuszczałem lekcje i w tym okresie przeżywałem mój największy bunt m.in. przeciw kościołowi - przez 7 lat do niego nie chodziłem. Interesował mnie jedynie sport, ale chociaż dzięki temu, że lubiłem sport i zawsze miałem motywację do schudnięcia, nigdy nie łapałem za używki!... i jedyne co jeszcze dobrego robiłem, to rozczytywałem się w różnych książkach przygodowych (byle nie lekturach szkolnych!), np. Karola May’a o przygodach „Winnetou”, czy w fantastyce lub w komiksach, których było wtedy mnóstwo wartościowych. Dzięki temu też, nie miałem nigdy problemów z błędami ortograficznymi, bo zawsze dużo czytałem. W domu mam całą bibliotekę książek, ok. 1500 egzemplarzy – sporą część z nich przeczytałem, ale dopiero... po studiach (1999).
Dzięki temu, że zawsze lubiłem ruch, byłem osobą ruchliwą w grach zespołowych i gdy zacząłem w liceum trochę sam jeszcze dla siebie biegać, zaczęło mi się to bieganie podobać i stałem się szybszy i wytrzymalszy... Wprawdzie byłem niski i przy tuszy, to jednak zazwyczaj sprytniejszy w grach zespołowych i zabierano mnie na turnieje w kosza i w siatkę. Zacząłem także trenować w klubie taniec towarzyski i tańczyłem przez parę lat, przez rok mieliśmy u nas Klub Tańca Towarzyskiego, którego wybrany byłem... na prezesa. Potem sam uczyłem tego tańca.
Trenowałem jednocześnie w klubie piłkę nożną – grałem w seniorach i awansowaliśmy do IV Ligi Małopolskiej Seniorów w 1994 roku. Dopiero po liceum (1992), zacząłem tak naprawdę naukę i zacząłem dostrzegać w sobie „jakieś” zdolności...
P.B. Następnie studia w Szkole Biznesu u dr. Pawłowskiego...
M.W. Tak, najpierw zdałem maturę (1994). Na studiach w Wyższej Szkole Biznesu w Nowym Sączu (Zarządzanie & Marketing), mieszkaliśmy i studiowaliśmy na pierwszym roku (razem kilkaset osób) w filii naszej Uczelni w Nawojowej i mieszkaliśmy tam w Internacie. Byłem wtedy wybrany przez studentów na 1 rok - przewodniczącym Samorządu Studenckiego i Internatu dla studentów. Nie mogłem do końca zrozumieć wtedy, dlaczego obcy mi ludzie (z którymi znałem się tylko parę tygodni), wybrali mnie na swojego przewodniczącego.
Teraz już wiem, ze ufali mi, przede wszystkim - ze względu na moją bezinteresowność i chęć niesienia pomocy innym i im się to podobało i chętnie mi pomagali. W tym obszarze nic się u mnie nie zmieniło... zawsze miałem wielu przyjaciół, nigdy wrogów. W następnych latach, założyłem wraz z przyjaciółmi studentami Klub Uczelniany AZS przy Wyższej Szkole Biznesu w Nowym Sączu, który istnieje do dnia dzisiejszego (i działa bardzo prężnie), byłem w jego Zarządzie do czasu mojego odejścia oraz reprezentantem aż w 3 dyscyplinach: w siatkówce (jako rozgrywający) i w piłce nożnej (jako bramkarz) kilka razy na Mistrzostwach Polski Szkół Wyższych Niepaństwowych oraz 2 razy na... Maratonie Warszawskim (1997/98), raz na maratonie w Lęborku (1999) i 2 razy na maratonie w USA (1999) w Chicago i Detroit.
W tym czasie byłem również współredaktorem studenckiej gazety „Student’s Pet”, wolontariuszem i współorganizatorem różnych inicjatyw i imprez (np. jako społeczny trener piłkarski). W trakcie studiów, odbyłem jeszcze praktykę w firmie OPTIMUS S.A., w dziale ‘public relations’ u pana Romana Kluski. Na studiach nauczyłem się przede wszystkim dobrze j.angielskiego, podstawy j.niemieckiego, przedmiotów z różnych dziedzin, ale w głównej mierze wiary w siebie, której tak bardzo wcześniej mi brakowało.
P.B. Mówiłeś mi, że byłeś nauczycielem...
M.W. W sumie, powstaje pytanie - jak może zostać nauczycielem ktoś, kto był najsłabszym uczniem w szkole? (w drugiej klasie liceum miałem 5 ocen niedostatecznych na półrocze!) i kto opuszczał zajęcia i miał „nieodpowiednie” zachowanie? A jednak!... przez 6 lat byłem nauczycielem. Po Wyższej Szkole Biznesu, uczyłem przez rok w szkole – j.angielskiego.
Potem wyjechałem na rok do USA i tam mieszkając z Amerykanami, chodząc na angielski do College"u, podszlifowałem jeszcze bardziej mój angielski. Gdy wróciłem, zaproponowano mi dalsze uczenie w szkole. Zgodziłem się i byłem nauczycielem szkoły podstawowej i gimnazjum... przez rok byłem nawet nauczycielem j.niemieckiego i wychowania fizycznego(!).
Przez te 6 lat, uczyłem w sumie w 6-ciu różnych szkołach na terenie powiatu limanowskiego. Dzięki temu, między innymi, jestem w rozpoznawalną osobą na naszych terenach. I jeśli jeszcze dodać moją społeczną działalność w sporcie przez ostatnie 2 lata w Limanowej, mógłbym śmiało kandydować nawet na stanowisko burmistrza w Limanowej i mieć spore szanse wygrania... na razie, jednak (zdradzę Wam), planuję kandydować na radnego miasta w tym roku.
P.B. Będziemy trzymać kciuki. A czy lubili cię uczniowie?
M.W. Dziękuję. Tak, miałem wrażenie, że uczniowie wręcz uwielbiali mnie, miałem bowiem z nimi świetny kontakt, zarówno z uczniami słabszymi, z największymi łobuzami, jak i ze zdolnymi, przeciętnymi. Do każdego miałem indywidualne podejście. Wydaje mi się, że rozumiałem ich naturę, ujmowałem ich odpowiednim podejściem – z jednej strony „luzu” w rozmowie, a z drugiej strony stawianych wymagań, przede wszystkim w dopingowaniu do nauki, do lepszego zachowania (zwłaszcza tych najgorszych – byłem przekonujący, gdy powiedziałem im, że kiedyś też byłem najsłabszy...).
Myślę, że potrafiłem dostrzec, a właściwie wyciągnąć z nich - to, co dobre, czego inni nie mogli dostrzec ani w nich, ani kiedyś we mnie... Jako nauczyciel, byłem dla nich przyjacielem, zwierzali mi się ze swoich problemów, grałem z nimi na przerwach i po lekcjach w piłkę, w siatkę, w kosza, w tenisa stołowego, chodziliśmy na rajdy, miałem dzięki temu dużo czasu dla nich na rozmowy, wysłuchiwałem narzekań na ciężkie życie, na szkołę... pocieszałem ich i dawałem siebie za przykład - innego lepszego nie mogłem wymyślić! ;)
A dzisiaj, wielu z nich jest moimi przyjaciółmi, kłaniają mi się z daleka na ulicy i uśmiechają. Gdy spotykają mnie, twierdzą, że nauczyłem ich najwięcej... to miłe. Starałem się bowiem uczyć ich w prosty sposób... w sposób „łopatologiczny” i to przyniosło rezultaty. ;) Niestety, dłużej w szkole nie mogłem zostać, bo w szkołach wymaga się teraz od nauczycieli ukończenia Filologii angielskiej, którą co prawda próbowałem studiować przez pół roku, ale trudna sytuacja rodzinna zmusiła mnie do porzucenia nowych studiów, na które dostałem się na 3 miejscu i byłem starostą roku...
Musiałem też odejść ze szkolnictwa, choć naprawdę - wyjątkowo nadawałem się do tego zawodu. Nie uznałem tego za porażkę, bo przecież zawsze jest jakieś wyjście... Od tej pory, chwytam się różnych prac, nie mając co prawda jednej stałej pracy (ale kto ją teraz pewną ma?), ucząc prywatnie angielskiego, a przy okazji działając społecznie w różnych stowarzyszeniach. Od tego roku (2010), jak wiesz, z przyjaciółmi założyłem stowarzyszenie kultury fizycznej: Klub Sportowy „LIMANOWA FORREST”, którego zostałem wybrany - na prezesa.
P.B. Jak to się zaczęło z waszym „FORRESTEM”?
M.W. W zeszłym roku (2009), biegłem w akcji „Polska Biega!” - przez 6 dni ze środkowej Polski (miejscowość Piątek) do Przemyśla, u boku tak wspaniałych ludzi i propagatorów biegania jak m.in. Robert Korzeniowski i Przemysław Babiarz oraz z przyjaciółmi z „Maratonów Polskich”. Bardzo pomógł mi kontakt z nimi, z profesjonalistami, dużo się od nich nauczyłem, a biegając po drodze z tysiącami dzieciaków i dorosłych, poznałem ten „smak” zwycięstwa... ale nie z wygranej na mecie, lecz gdy zachęci się tak wielką masę ludzi do ruchu!
Poczułem na sobie tą atmosferę, jaka ma być i powinna panować podczas biegu! Łącznie z moimi wszystkimi biegami, jako zawodnika, było to dla mnie kompendium wiedzy praktycznej, jak to wszystko przenieść do siebie i przygotować w Limanowej... marzyło mi się za jakieś parę lat, zorganizowanie biegu - a tu długo ten czas nie trwał! – bowiem, zaraz po „Polska biega!”, w wakacje, podeszło do mnie ok. 20 dzieciaków z mojego osiedla, które widziały mnie w telewizji i zdjęcie w gazecie jak biegłem razem z Robertem i Przemkiem, i jeszcze wcześniej wiedziały, że biegam na zawodach, bo nieraz pokazywałem im pamiątkowy medal z jakiejś imprezy i poprosiły mnie wtedy, abym zorganizował im bieg na naszym osiedlu, bo bardzo się nudzą!
Powiedziały mi, że mnie nie puszczą, jeśli nie obiecuję im w tym momencie, że zorganizuję dla nich bieg – i to bieg na naszym osiedlu! I tak to wszystko się zaczęło... całe to „zamieszanie” pod nazwą: „Limanowa Forrest”. Najpierw pokazałem dzieciakom trasę (1 mila = 1.609 m) i przez połowę wakacji biegały po niej, żeby przygotować się do zawodów. Mieszkańcy osiedla, na czele z moimi rodzicami i rodzicami dzieci, nie mogli nadziwić się, jak wiele tych dzieci biega wokół naszego osiedla – czasem nie było wolnej chwili, żeby ktoś nie biegał! – jak co najmniej na „Kwietnym Biegu” na Błoniach Krakowskich, gdzie przez 2 tygodnie biega się non-stop. Napisałem o tym spotkaniu z dzieciakami i moim planie na lokalnym forum internetowym, na którym pisałem od paru lat, że chcę zorganizować im bieg... wszystko poszło potem już „lawinowo”.
Wprawdzie działania były z tzw. „partyzanta”, ale bardzo profesjonalnie zorganizowaliśmy dzieciakom i dorosłym, najpierw „I. Bieg Osiedlowy na 1 Milę”, następnie - myślę, że słynny już na cała Polskę - „I. Limanowa Forrest”, który przyciągnął do nas 200 ludzi z całej Polski i zza granicy i który zorganizowaliśmy w sumie w parę tygodni! (otrzymaliśmy za niego aż 3 tytuły: „Debiut Roku 2009” od portalu Maratony Polskie, „Najlepszy bieg górski – Brązowa Kozica” od portalu Biegi Górskie i „Impreza Roku 2009” od Urzędu Miasta Limanowa. Potem, na jesień 2009, odbył się „I. Limanowa Skate Jam” (deskorolka i rolki).
A w tym miesiącu br. organizujemy już jako Stowarzyszenie Kultury Fizycznej - Klub Sportowy LIMANOWA FORREST zawody: „II. Limanowa Skate Jam” (deskorolka i rolki) i „I. Limanowa Downhill Challenge” (rowery zjazdowe). Następnie, na początku lipca br. - ZAPRASZAMY WAS WSZYSTKICH (zapisy na naszej stronce: www.forrest.limanowa.pl) na: „II. Limanowa Forrest” – będzie to wyścig w 3 dyscyplinach: bieg górski (anglosaski), rower górski MTB i nordic walking. Ta sama trasa co w zeszłym roku.
A dzień wcześniej, dla tych, którzy lubią dłuższy bieg, proponujemy bieg górski towarzyszący, z dłuższą trasą (również dla w/w 3 dyscyplin). Dodam jeszcze, że najbardziej zależało mi na tym, aby nasze zawody były dla wszystkich ludzi: zarówno najlepszych zawodowców (w zeszłym roku przyjechała do nas lepsza elita biegaczy i biegaczek niż na Mistrzostwa Polski tydzień wcześniej!), jak i tych znużonych pracą umysłową, wychodzących zza biurka i dla ludzi w każdym wieku; dzieci, młodzieży, dorosłych, starszych - wręcz całych rodzin! (stąd puchar na naszym biegu dla najliczniejszej rodziny w biegu i w nordic walking).
Zaplanowałem na naszym biegu aż 170 pucharów do rozdania! - ażeby jak największa ilość ludzi – przecież nie mniej walczących niż ci na przodzie stawki (a nigdy nie mających szans na wygranie czegokolwiek), dostała puchar i została doceniona ich, częstokroć, niewyobrażalna dla przeciętnego człowieka walka z samym sobą. Albowiem, na uwierzenie w siebie, w swoje siły i wiarę, nigdy nie jest za późno. Nie zamykamy się tylko na biegi... mam nadzieję, że Limanowa stanie się wkrótce, dzięki nam - „zagłębiem” rozpowszechniania i propagowania rekreacji ruchowej wśród społeczeństwa, lokalnie i wkrótce w całej Polsce. Osoby, które nie należą do żadnego klubu sportowego, a chciałyby wstąpić do naszego, na naszej stronie jest Deklaracja Członkowska (www.forrest.limanowa.pl) i można wysłać ją na adres naszego Klubu.
P.B. Dlaczego nazywacie się „Forrest”?
M.W. „Forrest” dobrze ludziom się kojarzy. Choć wiem, że i tak nie wszystkim... to jednak my w Limanowej jesteśmy dumni z tej nazwy. Myślę, że nie tylko my, ale i każdy z nas mógłby znaleźć u siebie coś z bohatera Forresta Gumpa - coś, z czym mógłbym się z nim identyfikować. Nasz Bohater miał np. dużo mądrych powiedzeń, które nauczyła go jego matka. Jak np. „Aby ruszyć naprzód, trzeba zapomnieć o przeszłości” lub „Płyń z prądem i gdy cię będzie unosił, leciutko mu pomagaj, omijaj rafy, walcz z mrokiem i nigdy, nigdy się nie poddawaj.”. Dla wielu biegaczy, sportowców, ludzi z innych dziedzin i nie tylko z Limanowej, jest on idolem.
Zresztą, zanim wymyśliliśmy tę nazwę, dziennikarka w lokalnym dodatku „Dziennika Polskiego” napisała artykuł o mnie, o mim bieganiu, pt. „Chce sobie pobiegać” i porównała mnie do Forresta Gumpa - zatem, można powiedzieć, że ten bieg w dużej mierze wiąże się z moją osobą i z moim życiem. To porównanie, powiem szczerze, przypadło mi bardzo do gustu! :) Forrest Gump mówił: „Nie jesteś gorszy od innych” i ja pamiętam, że kiedyś byłem najgorszym uczniem w szkole... ale to nie znaczy, ze byłem gorszy od innych...
Swoją drogą, "Forrest" kojarzy mi się na kilka znaczeń; po pierwsze: z biegającym „Forrestem Gumpem” (co oznacza, że "Limanowa Biega!" i „Polska biega!”) oraz z Forrestem, który, mimo swoich słabości i niedociągnięć, odniósł wielkie sukcesy na arenie swojego kraju w różnych dziedzinach, stał się bardzo popularny i wiele osób dzięki niemu zmieniło swoje życie na lepsze, zaczęło biegać i identyfikować się z jego osobą, z jego myślami! (już dzięki nam sporo osób zaczęło biegać lub chodzić z kijkami i z tego bardzo się cieszymy!), po drugie, kojarzy się ono ze słowem "Forest" /przez jedno "r"/, czyli z „lasem” (co oznacza, że bieg ten jest również po „lesie") i po trzecie, gdy podzielimy to słowo na dwa, z angielskiego „For rest”, będzie mieć ono znaczenie „dla odpoczynku” lub „dla relaksu”.
A więc, słowem, są to: ZAWODY DLA WSZYSTKICH! Osobiście zachęcam do przeczytania wstępu do naszego Statutu (dostępny na naszej stronce), który dużo oddaje tego, jakie przyświecają nam idee, poza wspomnianym Forrestem Gumpem.
P.B. Śpiewasz jeszcze w chórze, piszesz wiersze, zacząłeś na nowo chodzić do kościoła... byłeś też w zakonie...
M.W. Po 2 latach od liceum, postanowiłem zdać maturę. Przygotowywałem się do niej przez pół roku, jednakże już w innym liceum, był to Ogólniak (moja trzecia szkoła średnia – zaczynałem bowiem od liceum w tzw. Mechaniku). Zaliczyłem i uzupełniłem program Liceum Ogólnokształcącego. Wybrałem nawet przedmiot biologię, którą miałem ostatnio w... podstawówce, na egzamin ustny, jak i pisemny na maturze.
Zdałem maturę na średnią ocen ‘dobrą’. Wtedy faktycznie uwierzyłem w siebie, wcześniej myślałem, że jestem najgorszy! W szkole byłem kiedyś najgorszym uczniem... zresztą, sam sobie byłem winien, bo nie chodziłem do szkoły. Zauważyłem jednak wtedy, że jak bardzo dużo zależy również od podejścia nauczyciela do ucznia... że może ono stłumić nawet czyjeś ukryte predyspozycje do danego przedmiotu lub dziedziny. Większość bowiem pokładów naszej energii i drogi do przełamania się w sobie, leży w naszej psychice! Nie obwiniam tu nikogo, ani niczego nie żałuję, tak po prostu miało być...
Po maturze, miałem wypadek samochodowy, z którego cudem ocalałem i... postanowiłem zmienić swoje życie, przede wszystkim - pójść na studia, zacząć na nowo chodzić do kościoła. Od czasu gdy skończyłem studia i wróciłem do Limanowej, śpiewam w chórze mieszanym „Canticum Iubilaeum”, z którym odnosimy spore sukcesy na ogólnopolskich festiwalach. Zachęcam do posłuchania nas! (stronka: www.canticum.limanowa.eu). Przynajmniej w tym względzie kontynuuję tradycje rodzinne i cieszę się z tego...
Tak, nie ukrywam, że byłem przez 4 miesiące w zakonie - Księży Salezjanów (w ten sposób chciałem służyć trudnej młodzieży, wzorem ich założyciela św. Jana Bosco). Chociaż nadal jestem zachwycony ich założycielem i czułem się tam dobrze i mógłbym spędzić w tym miejscu resztę swojego życia, stwierdziłem jednak po paru miesiącach pobytu, że moje powołanie jest znacznie szersze i wybiegające poza mury zakonu. Nie wykluczam możliwości powrotu tam kiedyś, ale na razie nie widzę takiej potrzeby, bo realizuję się na miejscu.
Nie wykluczam także możliwości, że po prostu kiedyś się ożenię - w każdym razie chciałbym się ożenić i mieć własne dzieci... jeśli będzie taka wola Najwyższego, ale tę sprawę zostawiłem Bogu, kiedy przyjdzie na to odpowiedni czas - oczywiście, nie ten czas w ludzkim pojęciu, bo już mam swoje lata, ale w pojęciu „powołania życiowego”, które każdy z nas powinien w sobie odnaleźć, a nie słuchać porad innych, którzy „dobrze życzą”, i potem cierpieć.
W 1991 roku zacząłem pisać wiersze, co prawda okazjonalnie, ale od tej pory składam je do tomika – i nazbierało się ich już bardzo dużo. Do niektórych wracam i poprawiam, przede wszystkim ich styl sprzed kilkunastu laty (ale nie wszystkie). Chcę wydać tomik z wybranymi wierszami na 20-to lecie mojego pisania w przyszłym roku.
P.B. Czy możesz zacytować nam któryś z twoich wierszy?
M.W Tak, jak najbardziej. Jest to wiersz, który napisałem w 1997 roku, dokładnie w 3-cią rocznicę mojego wypadku samochodowego... od którego ponownie liczę datę moich urodzin (już niemal 16 lat minęło). Zatytułowałem go: „Jesteś błogosławiony”.
„JESTEŚ BŁOGOSŁAWIONY”
Każdy swój dzień
oddawaj dla Niego
Dziękuj za każdy
znak dobroci
i uśmiechaj się
Życie jest wspaniałe
gdy żyjesz z Nim
i dla Niego.
Bądź zawsze dobrej myśli
nie poddawaj się
A wszystkie swoje troski
oddawaj Jemu
Oczyść swój umysł
z czarnych chmur
Życie jest piękne
bo dał ci je Bóg.
P.B. W twojej wizytówce w portalu jest tak wiele informacji o twoich startach, że odnosi się wrażenie, że każdy bieg z twoim udziałem jest twoim sukcesem?
M.W Każdy start to jakaś historia.... staram się odwiedzać coraz to nowsze miejsca, gdzie jeszcze nie startowałem – a w dodatku, że śpiewam w chórze, z którym również dużo podróżuję koncertując po Polsce, odwiedziłem w ten sposób już sporo pięknych miejsc i byłem niemal w każdym zakątku Polski!
A gdzie jeszcze nie byłem, mam nadzieję kiedyś zawitać... Zazwyczaj mało który bieg pokonuję na 100 % swoich możliwości, raczej przygotowuję się częstymi startami na jakiś bieg. Zdarzyło mi się, że parę razy zbyt mocno szarpnąłem, zwłaszcza na maratonie, a więc znam i to uczucie tzw. „ściany”, gdy organizm odmawia dalszego biegania... i trzeba iść (oczywiście, wszystko ostatecznie zależy od wytrenowania, formy biegowej, psychiki i znajomości swoich możliwości).
Biegam przede wszystkim dla zdrowia, przy okazji poznając nowych przyjaciół i nowe miejsca, po drugie, staram się pomagać innym na trasie, najczęściej jako „pacemaker”, i po trzecie, biegam dla siebie... czyli raz biegnę dla dobrej zabawy, innym razem dla ścigania, a jeszcze innym razem w intencji modlitewnej... czyli na tyle, na ile mam ochotę w danym momencie... i w sposób, w jaki mam ochotę. Czy dlatego sprawia mi to taką radość? Odpowiedź nasuwa się sama. Każdy bieg to jakaś historia, którą zapamiętuję.
P.B. Co jest ważniejsze. Ściganie czy ‘run for fun’?
M.W. To i to jest bardzo ważne i istotne! - są to w końcu zawody i ostatecznie, najbardziej liczy się kto wygrał. Ale nie byłoby zwycięzcy, gdyby nie cała reszta za nim... to co dla nas najważniejsze, zależy od tego jakie postawimy sobie cele, zamierzenia i priorytety. Dla mnie każdy bieg jest inny - każdy ma jakby inną pierwszoplanowość; raz ściganie jest najważniejsze, a innym razem ‘run for fun’. Oba są równie ważne dla mnie.
Zamierzam jeszcze długo biegać, jestem w takim wieku (37 lat), że dla biegacza nie oznacza to zaprzestanie marzenia o życiówkach. Zawsze cieszę się gdy pobiegnę na 100% swoich możliwości, bo to jest bombowe uczucie, szczególnie po biegu – ta ogromna satysfakcja! – czasem słyszę od innych komplementy, że np. jestem: najszybszym biegaczem w swojej kategorii... „wagowej”! ;)
To jest wtedy bardzo sympatyczny dla mnie komplement! Choć wiadomo, wolałbym być szczuplejszy... ;) Oczywiście, wygłupiam się na niektórych biegach, potrafię z przebraniem zaskoczyć nawet sam siebie! W 2008 roku wygrałem konkurs na najlepsze przebranie w biegu sylwestrowym w Krakowie. Ale też biegam czasami na poważnie i w intencjach modlitewnych; kiedyś nawet założyłem na portalu taki wątek, pn. „Modlitwa i bieganie” – byłem bardzo zaskoczony, że tylu biegaczy modli się podczas biegu... że nie jestem sam... Swoją drogą, jaka różnorodność zawodników i ich intencji panuje na trasie biegu! – to jest jeszcze dziedzina nie zbadana!
P.B. Twoją przygodę z bieganiem można podzielić na dwa okresy - do roku 1999 i po 2007. Co się właściwie stało że miałeś aż taką przerwę?
M.W. Do 1999 roku biegałem przez 3 sezony, biorąc m.in. udział w 6 maratonach, w tym w Chicago Marathon i Detroit Marathon (w ciągu jednego tygodnia!). Jednak, mieszkając z Amerykanami i jedząc to, co oni, przytyłem bardzo... po niemal rocznym pobycie w USA, aż 30 kilogramów moja waga poszła w górę(!) i przyjechałem do domu z zatłuszczonym sercem (i kontuzją kolana). Kardiolog zabronił mi biegać, ponieważ w wynikach badań, serducho nie wyszło za dobrze... kazał mi co prawda schudnąć, ale bez biegania.
Przecież to brzmiało dla mnie jak wyrok! Posłuchałem go, lecz całkiem nie zarzuciłem sportu, wróciłem do moich ulubionych gier zespołowych; jak piłka nożna i siatkówka. Trwało to przez 8 lat. Co prawda udawało mi się parę razy schudnąć nawet do 10 kilogramów, ale natychmiast występował efekt „joja” i nabierałem ciała na nowo. W końcu, kupiłem rower i zacząłem nim dużo jeździć – byłem na nim nawet na Jasnej Górze i wiele razy zapuszczałem się w dalsze wycieczki, pilnując jeszcze diety, schudłem wtedy ponad 10 kg.
Widziałem wtedy, że już więcej nie da rady schudnąć, że pewnie zaraz znowu zgrubnę. I co zrobiłem?... odważyłem się znowu zacząć biegać. Najpierw pomału truchtać... po paru miesiącach biegania i diety, schudłem jeszcze więcej – tak że w 2007 roku na dobre wróciłem do biegania na zawodach i na nowo poczułem tą niesłychaną „radość biegania”! Gdy badałem się ponownie u lekarza, po schudnięciu, wyniki badań wyszły iście zadowalające. W sumie, schudłem niemal tyle samo, co przytyłem w Stanach.
Ale... zmora często powraca... tendencja do tycia pozostała – w zeszłą zimę grałem w rozgrywkach halowych w piłkę nożną, nie biegałem i znowu szybko przytyłem 10 kg! Naprawdę, nie jest łatwo trzymać się rygoru (uwielbiam słodycze!) i na razie, z tego co znowu przytyłem, udało mi się schudnąć parę kilogramów... tym razem pilnuję już mojego systematycznego biegania „jak oka w głowie”... pojąłem, że nie tylko jestem, ale i muszę być, nałogowym biegaczem, dla mojego zdrowia.
P.B. Jesteś osobą bardzo religijną. Czy bieganie ma z tym jakiś związek?
M.W. Tak, w dużej mierze dzięki bieganiu i śpiewaniu w chórze, czuję się „człowiekiem spełnionym”, zwłaszcza jeśli chodzi o wspomniane tradycje rodzinne, które bez wątpienia są dla mnie istotne.
W roku 2009 złożyłem jako wotum dziękczynne Matce Bożej Bolesnej w Limanowej, moją: "Koronę Maratonów Polskich" - był to oprawiony Certyfikat wraz z adnotacją za co jest to wotum, a wokół niego przyczepione wszystkie 5 medali z maratonów, które obejmują ową "Koronę": z Dębna, Krakowa, Wrocławia, Warszawy i Poznania (dokładnie: "w XV-tą rocznicę mojego cudownego uratowania z wypadku samochodowego w 1994 roku oraz za otrzymywane łaski dla mnie i moich bliskich"). A zatem, od 26 lipca 1994 liczę moje „drugie życie”, które dostałem na kredyt... na kredyt „zawierzenia” Panu Bogu.
P.B. Odnoszę wrażenie że Tusik to tylko sport. Jest coś poza tym?
M.W. Czuję powołanie do służenia ludziom. ”Powołanie”, które czuję od Boga - i który wciąż daje mi znaki Swojej obecności i czuwania nade mną; to jest powołanie, którego nie potrafię wytłumaczyć... albowiem, jednocześnie zdaję sobie sprawę, że w dzisiejszych czasach, „wyścigu szczurów”, jestem człowiekiem słabym, nie znam się na wielu dziedzinach, brakuje mi wiedzy (wychodzą choćby braki ze szkoły...), mam wiele wad i czasem, jak każdy, wątpliwości.
A jednak On, wciąż jest, czuwa, zwłaszcza gdy w czymś sobie nie radzę, podsyła mi ludzi do pomocy... i z perspektywy czasu, widzę, jak wiele różnych przeżyć było mi potrzebne, aby ten „stan ducha” osiągnąć i że to On, tym wszystkim kieruje, abym Mu pokornie służył, abym przede wszystkim marnie nie zginął i abym mówił świadectwo o Nim...
Na co dzień nie opowiadam ludziom o Bogu, nie jestem przecież księdzem i nie narzucam się, ale bardziej staram się przelewać część moich myśli na papier, aby każdy, kto chce, mógł sobie przeczytać i rozważyć. Część z nich można przeczytać na portalu „Limanowa.in” lub na „Maratonach Polskich” (na blogu), a wkrótce, jak już mówiłem, chcę wydać tomik wierszy.
P.B. Od pewnego czasu udzielasz się w społecznościach sportowych. Najpierw MaratonyPolskie.PL, potem PaceMaker TEAM, a teraz samemu założyłeś stowarzyszenie, jednak kosztem formy biegowej? Czujesz się teraz spełniony?
M.W. Faktycznie, może i trochę złoszczę się teraz na siebie - że to wszystko kosztem mojej formy biegowej... ale sam sobie jestem winien - dopuściłem znowu do mojego przytycia. „Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło”! - pomału powtórnie odbijam się od dna i walczę. Znowuż poczułem, jakby na nowo, tą wspaniałą „radość biegania”! – ta RADOŚĆ spotęgowana jeszcze jest tym bardziej, że ponownie biegam teraz częściej na końcu stawki. Jak wiadomo, od podstawówki tym się nie przejmuję! :)
Zdaję sobie sprawę, że nie każdy to zrozumie, że liczy się przecież, kto pierwszy na mecie... ale jeśli ktoś tego naprawdę nie rozumie, a chce zrozumieć, niech spróbuje chociaż raz pobiec na końcu jakiegoś masowego biegu, na złamanie limitu czasu - jako jeden z ostatnich, poznając na trasie niektórych zawodników walczących na samym końcu, gdy częstokroć ostatkiem sił dążą do mety, gdy niekiedy brakuje już dla nich picia, gdy nie ma kto im kibicować, dopingować, gdy walczą z samym sobą... a jednak, jakaś siła, nie pozwala im zrezygnować. Więcej już nic w tej dziedzinie nie dodam, trzeba samemu to „poczuć”. Jedynie, co boli mnie wtedy, to moje serce, gdy Organizator nie czeka na ostatniego zawodnika i zwija cały sprzęt oraz gdy nie ma kto witać na mecie ostatniego zawodnika... „Ostatniego Gladiatora”. Dla mnie to wtedy wielki żal.
Próbowałem odnaleźć się jeszcze w „różnych” miejscach na ziemi... przez wiele lat działałem jako wiceprezes w Klubie Abstynenta, organizowałem pielgrzymki na Jasną Górę dla rodzin z problemami alkoholowymi. Odkąd wróciłem do biegania (3 lata temu), próbuję często, jak widzę taką potrzebę, pomagać innym ludziom na trasie, w szczególności długich biegów, jako „pacemaker”. Dlatego należę do „PaceMaker TEAM” (a także do klubu „Polska biega!”), z którymi mam miłe wspomnienia ze wspólnego biegania! Jako „zając” zazwyczaj prowadzę grupy na 4:30 h.
Przebieram się wtedy w jakiś strój lub przynajmniej ubieram perukę, zabieram jeszcze ze sobą trąbkę i zwyczajnie trąbiąc, dopinguję innych na trasie... starając się stworzyć pozytywną atmosferę podczas biegu... oczywiście, niektórym może to się nie podobać, ale nigdy nie spotkałem się jeszcze z jakąś negatywną reakcją ze strony innych zawodników.
Na maratonie w Wiedniu, gdy biegłem w koszulce w barwach narodowych, z podpisem ‘Polska’, kibice i niektórzy zawodnicy robili sobie ze mną zdjęcia – robiłem tyle huku i zabawy w mojej biało-czerwonej czapce z dzwoneczkami i głośną trąbką (wbiegłem tańcem ‘samby’ na metę), że nawet telewizja austriacka pokazała moje trąbienie jako start do maratonu w głównym wydaniu wiadomości sportowych. Tylko że tam, sami kibice robili wspaniałą atmosferę na całej trasie maratonu - i tego jeszcze nam w Polsce brakuje.
Choć dostrzegam i w tym względzie pewne „jaskółki” pozytywnej energii. Gdy robię dużo ruchu i huku, to po to, żeby dopingować innych i zachęcać jak najwięcej ludzi do biegania. Widzę, że to ma sens... Kiedyś zaczepił mnie jeden biegacz i powiedział, że był w zeszłym roku na obstawie biegu jako strażak i widział mnie gdy trąbiłem tą trąbką i spodobało mu się to pozytywne nastawienie do biegania. Powiedział, że dzięki mi zaczął biegać i wystartował za rok w tym biegu w swojej miejscowości... choćby dla niego, wart jest ten wysiłek... choćby dla tych ludzi, którzy jeszcze nie biegają i patrzą z boku, wart jest ten wysiłek!
P.B. Skąd pomysł na bieganie w przebraniu?
M.W. Wszystkiemu winna jest... „Rudawska Grupa Ogniskowa” - to słynne ‘RGO’. To w tej grupie zaczęliśmy patrzeć na biegi jakby z innej „perspektywy”. A że pochodzę z rodziny o zmysłach artystycznych i coś jednak tam we mnie drzemie z artyzmu, nie mylić z artretyzmem... ;) pomysły na szczęście nie chcą mi się skończyć. ;) Lubię, jak każdy z nas, dobrze się bawić, zwłaszcza w fajnym gronie osób. I nie narzucając się nikomu, zarażać innych radością... którą ja to nazywam (parafrazując nazwę naszego limanowskiego chóru „radość śpiewania”), „RADOŚCIĄ BIEGANIA”!
P.B. Największy sukces sportowy?
M.W. III miejsce w Mistrzostwach "MaratonyPolskie.PL TEAM" w Półmaratonie w Sobótce, w klasyfikacji "ścigaczy" (rok 2009). Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś znowu zaskoczę nasz Team i ponownie stanę na podium Mistrzostw. ;) A jeśli mówimy już o naszych Mistrzostwach, to zapraszam na: „II. Limanowa Forrest” (4 lipca 2010), gdzie będziemy mieć I-sze Mistrzostwa Teamu w biegu górskim... chcę wystartować, a do tego czasu jeszcze trochę schudnąć (z tego co przybyło przez zimę), i pościgać się z Wami... :)
P.B. Największe marzenie związane z bieganiem?
M.W. Moim największym marzeniem jest „Seven Continents Club” – aby być w tym Klubie, trzeba ukończyć maratony na wszystkich kontynentach. Jednak moim marzeniem z tym związanym, jest ukończyć w 1-ym roku te wszystkie 7 maratonów! Faktycznie, fizycznie jestem w stanie przygotować się do nich bez większych przeszkód (tylko w zeszłym roku ukończyłem aż 10 maratonów). Jednak finansowo nie mam szans. Warto marzyć i wierzę, że kiedyś spełnię największe marzenie związane z moim bieganiem... Albowiem, moim największym marzeniem, jeśli chodzi w ogóle o dziedzinę biegania, jest, aby jak najwięcej osób zachęcić do ruchu i do biegania.
P.B. Dziękuję Tusiku za rozmowę.
M.W. Dziękuję również i do zobaczenia na trasie. :)
|