2008-06-07
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| trzecie urodziny (czytano: 446 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://maratonwarszawski.pl/wyniki-2008/PUCHAR_MARATONU_10_WYNIKI.xls
Moje trzecie urodziny przeszły bez echa. Właściwie nie moje, tylko biegowe. A nawet nie biegowe, tylko... no jakie? Startowe? Dokładnie 3 lata temu po raz pierwszy wzięłam udział w zawodach biegowych na dychę. Spodobało mi się i od tego czasu nie odpuszczam żadnej okazji, żeby się pościgać. Pościgać? Czy zawsze się ścigam? Nie, nie zawsze, ale prawie zawsze na finiszu. Bo prawdziwego mężczyznę poznać po tym jak kończy.
Trzy lata temu to było tak: Przeczytałam w Lesie Kabackim kartkę, że 7 czerwca 2005 roku odbędą się zawody biegowe na dystansie 10 km. W Internecie znalazłam informacje o tym gdzie się zapisać. Poszłam. Już po drodze nogi się pode mną uginały, bo szła tam też dziewczyna. Ale jaka! Normalnie dziewczyna-herkules! Widać, że z taką nie ma żartów. I gdzie Ty się pchasz, dzieweczko? - pytałam sama siebie, bo choć od zawsze wydawało mi się, że ja taki bardziej sportowy typ jestem, to przy Ani (potem się dowiedziałam, że to siłaczka Aniaemce) wyglądałam jak niewypierzone kurczę. Ale zapisałam się. Wróciłam do domu z informacją, że zaraz wychodzę, bo idę na zawody. A nawet nie tyle idę, co jadę - rowerem. Pojazd przyczepiłam do jakiegoś drzewa i stanęłam na starcie cała w niepewności, bo nigdy w życiu nie przebiegłam jeszcze 10 km. Ale muszę kiedyś spróbować. Co się działo na trasie, tego nie będę szczegółowo opisywać, bo od tego momentu biegałam tam już na zawodach dziesiątki razy. Pamiętam tylko, że ze dwa razy musiałam przejść do marszu, bo łapała mnie kolka. Ale dobiegłam. Czas: 60:43. Byłam ostatnia. Dopiero potem okazało się, że jeszcze dwie starsze osoby miały gorszy czas, ale wystartowały pół godziny wcześniej, więc ja o tym nie wiedziałam.
Mój wynik był dla mnie wielką dumą, a może nawet nie wynik, co fakt pokonania tej trasy. Potem dopiero po kolejnych startach zaczęłam porównywać czasy i zachorowałam na poprawianie wyników, trenowanie... itp. Ale to już zupełnie inna historia. To właściwie historia opisana w tym blogu.
Ale wracajmy do czasów współczesnych. Sobota. Dobry dzień na starty. W Warszawie mam do wyboru świętowanie "dyszki" na dwóch imprezach - Bieg Entre na Młocinach lub Bieg o Puchar Maratonu Warszawskiego na Kępie Potockiej. Ale tego dnia najważniejsze nie są biegi, lecz zawody moich dzieci w skokach do wody - PIERWSZE ich zawody w dyscyplinie, którą trenują i naprawdę lubią to robić. No bo to jest tak - chodzimy sobie na te biegi dziecięce tu i tam, dzieciaki co jakiś czas coś tam wygrywają, ale tak naprawdę nie trenują biegów, więc te nagrody dostają po prostu za to, że są jakoś tam sprawne i szybkie - coś jakby nagroda za dobre geny i zdrowy (także i ogólnosportowy) tryb życia. A w takich skokach, to nie wystarczy być ogólnie usportowionym, trzeba też uczyć się, trenować, powtarzać dziesiątki razy, przezwyciężać strach, dokładać do tego skupienie, koncentrację, myślenie i precyzję. Oraz mnóstwo gimnastyki. A zatem jedziemy do Pałacu Młodzieży, bo Maszka i Maurycy będą pierwszy raz oceniani przez sędziów. Wiedzą jak się takie zawody odbywają, bo tydzień wcześniej byliśmy na tym basenie popatrzeć na Mistrzostwa Polski w skokach do wody. Wyjście z domu na sportowo - jedziemy metrem, ale zabieramy też rowery. Ja poza prowiantem pakuję jeszcze gazetę Bieganie dla Wojtka, który startuje w zawodach strażaków (będzie w 3-osobowym zespole w pełnym ekwipunku zdobywał 30 piętro PKiN) oraz część do fotelika rowerowego, który przekazałam wcześniej Dzikiemu. Na miejscu dzieciaki mają rozgrzewkę, więc czas wolny spędzam na miłej pogawędce z Wojtkiem - wspominamy wciąż jeszcze świeży w naszej pamięci Bieg Rzeźnika, w którym Wojtek wraz ze swoim partnerem byli na mecie pierwszą drużyną.
Nareszcie zaczynają się zawody w skokach. Wszystko jakoś się przeciąga i wiem, że nie zdążymy razem pojechać na Kępę, więc żegnam dzieci i obiecuję szybko po nie przyjechać. Rowerem do metra, metrem na stację pl. Wilsona, potem znów rowerem. Wpadam prawie w ostatniej chwili. Mam tylko czas na rejestrację, toaletę i króciutkie rozciąganie. Upał jest niemożebny. Startujemy. Ja gdzieś w środku, więc zanim dobiegnę do linii startu mija 8-9 sekund. Biegniemy 5 pętli po 2 km. Trasa asfaltowa, urozmaicona, dużo zakrętów. W biegu przypominam sobie, że nie zapięłam roweru - postawiłam gdzieś tam sobie, nawet nie wiem gdzie. Pierwszy kilometr biegnę chyba za szybko, potem trochę zdycham. Zdycham przede wszystkim z powodu upału - dobrze, że co 2 km jest punkt z wodą. Dziwnie jest słyszeć, że jestem na trzeciej pozycji wśród kobiet - to dlatego, że właśnie odbywa się niedaleko konkurencyjna impreza. Dobiegam w czasie 50:06 i jestem tym lekko załamana, bo obiecywałam sobie nie biegać już dychy powyżej 50 minut. Pocieszam się jedynie tym, że gdyby mierzono czas netto, to może dotrzymałabym swojej obietnicy. A i tak najważniejsze w tym biegu było utrzymanie pozycji liderki w kategorii wiekowej - zdobyłam maksymalną ilość punktów, w biegu kontrolowałam cały czas pozycję mojej rywalki. Po biegu siostra wręcza mi upominek za Bieg Rzeźnika - markowe ciuchy: koszulka i dwie pary spodenek. Trzy sztuki za trzy lata biegania - myślę sobie. Muszę już lecieć z powrotem do dzieci, więc nawet nie zostaję na losowaniu upominków. Roweru nikt nie zabrał - stoi sobie sierota - więc wskakuję i dalej do Pałacu.
Dzieci zachwycone zawodami - dostały dyplomy i koszulki z logo sekcji skoków do wody PM. Idziemy na kebaba, a potem na przejażdżkę po Ogrodzie Saskim i Starym Mieście (wystawa misiów). Na wizytę w Muzeum Narodowym (wystawa zabawek) dzieci już nie mają siły. Upał nas wymęczył. Pora wracać do domu. Tortu i dmuchania świeczek nie będzie.
W domu od razu rzucam się na komputer i net - od godz. 11.00 na krakowskich Błoniach mój rzeźnicki Brat Konrad oraz znajomi: Zulus, AnKa, BOP, Jarema, Treborus, Alicja, Jer-zy, Mirza i inni pokonują kilometry w biegu 24-godzinnym. Dopinguję przez net i telefon, z dwiema krótkimi przerwami na drzemkę i jedną, trochę dłuższą na niedzielną wycieczkę biegową po Lesie Kabackim śledzę poczynania herosów. Ale to już zupełnie inna historia. Nie moja.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |