2008-05-18
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| InterRun czyli braterska sprawa (czytano: 1375 razy)
Kolejny bieg zaliczony. Jakże inny od tego pierwszego debiutanckiego startu. I zupełnie o co innego w nim chodziło zarówno organizatorom, jak i mnie samemu. Bo pomimo tego, że długo nastawiałem się na mocne bieganie w InterRun, zrobiłem w tym biegu coś zupełnie odwrotnego. Całą trasę przetruchtałem. Za to towarzyszyłem Młodemu, który pierwszy raz w życiu biegł tak długi dystans. Na mecie byliśmy razem. Ale po kolei...
Przygotowania do startu (kiedy jeszcze nie wiedziałem, że Młody też pobiegnie) szły fatalnie. Kolano, które zaczęło boleć przed Minimaratonem bolało coraz bardziej, a po jakimś czasie dołączyło drugie. Biegałem jeszcze trochę z bólem, ale Michał (ten z Cracovia Maratonu) postraszył mnie trochę kiedy spotkaliśmy się na piwie. Mówił, że miał podobnie i na trzy miesiące wypadł z biegania, a nawet normalnego chodzenia. Od tego czasu zacząłem biegać trochę mniej. Za to piłem więcej piwa i gorzej się odżywiałem. Odbiło się na samopoczuciu i chyba trochę urósł mi brzuch. Wiedziałem, że na InterRun nie będę przygotowany tak jak powinienem być.
Na parę dni przed biegiem wiedziałem, że Młody przyjeżdża do Krakowa. Zapisałem go na bieg - dla koszulki i skarpetek, które były w pakiecie startowym - ale jakby chciał to mógł wystartować. Trochę się wahał bo w ogóle nie biega, ale go przekonałem. Dzień przed biegiem wziąłem go na rozruch. Bardzo lekki, bardzo spokojny. Szybko szło mu tętno do góry. Kurczę, jednak widać jak bieganie poprawia kondychę. Postanowiłem, że wystartuję razem z Młodym, żeby go wspierać i pilnować, żeby nie wyrywał za bardzo do przodu.
Wieczorem jeszcze był wieczór kawalerski Grubego. Poszedłem, no bo jak to nie pójść. Ale zerwałem się wcześniej. No bo jak to - w niedzielę start. Ależ to bieganie zmienia priorytety.
Wreszcie niedziela. Wstaliśmy z Młodym około dziewiątej. Czułem się trochę jak ktoś kto wprowadza go w świat nowych doznań. Może dlatego kiedy proponował, żeby przebrać się w domu i nie motać się z szatnią ja postawiłem na swoim i znów jak poprzednio łaziłem z tobołami. Worek był co prawda zdecydowanie mniejszy, niż na Minimaratonie, ale jednak.
Kraków wyglądał jak przed wielkim świętem. W tramwajach co chwilę przewijali się ludzie poubierani w niebieskie koszulki, a przez planty szedł wielki pochód w stronę Wawelu - rodzice z dziećmi, staruszkowie, gimnazjaliści, ludzie na wózkach, całe rodziny... To nie reklama tego biegu - to fakt! Tak naprawdę to już wtedy zaczął się InterRun. W tramwaju zacząłem czuć podekscytowanie. Nie mogłem usiedzieć. Młody zestresowany - bał się kolki. Jeszcze dzień wcześniej obawiał się, że nie da rady przebiec 5 km, ale dzisiaj czułem jego determinację. Nie dopuszczał do siebie myśli, że mógłby się zatrzymać. To mi się u niego podoba - u wszystkich ludzi z taką cechą zresztą.
Bałem się trochę się nachalnego marketingu, który przytłoczy wszystko tak jak to się dzieje na tego typu imprezach. Nie było go. Co prawda urządzono jakieś tam pokazy, ale obyło się bez odczytywania listy zarządu i tym podobnych głupot.
O 11:45 stanęliśmy na starcie. Chociaż miałem numer z drugiego sektora poszedłem do piątego, żeby wystartować razem z Młodym. Jak ja kocham te ostatnie minuty przed startem! Wreszcie 12:00 - strzał! I... nic się nie dzieje. Było tyle ludzi, że dla bezpieczeństwa puszczano nas po 500 osób. Ruszyła pierwsza grupa, druga... Zanim wystartowaliśmy minęło trzy i pól minuty. Wreszcie przekroczyliśmy linię startu - razem - Młody i ja.
Zaczęliśmy bardzo ostrożnie. Wokół nas młodzież szarżowała jakby to był bieg na 400 metrów. A my spokojnie, powoli, 6:40 na kilometr. Wokół plant zgromadzili się kibice, bili brawo dopingowali. To niesamowite jak jeden okrzyk zupełnie obcej osoby może zdopingować do większego wysiłku. Zgarnąłem z jakiejś ławki przygotowaną wodę - bardziej dla Młodego niż dla siebie. Co chilę pytałem go jak się czuje czym doprowadzałem go chyba do szału. Dwa kilometry przeszły dobrze. I wtedy Młodego złapała kolka. Do tej pory nie wiem jak on to zrobił, ale do końca biegu z tą kolką utrzymał to samo tempo. Nie ukrywam, że ogromną satysfakcje sprawiło mi wyprzedzanie razem z moim bratem umierających, szczególnie tych profesjonalnie poubieranych. Zaimponował mi tą swoją determinacją.
To był niesamowity bieg. Wokół niebiesko, tysiące ludzi biegnących plantami i obok mnie Młody walczący z kolką przez trzy kilometry. Z jednej strony przyginało go do ziemi, a z drugiej wyrywał się do przodu, więc musiałem go trochę powstrzymywać.
Wreszcie wbiegliśmy na bulwary, było coraz bliżej do mety. Mlody co chwilę pytał ile jeszcze. To nie było tak, że nie miał siły - on szykował się na finisz. Kiedy zostało jakieś 500 metrów krzyknąłem mu "dzrzyj" i wtedy zrobił coś czego się nie spodziewałem. Wypruł do przodu tak, że nie mogłem go dogonić. Nie mogłem uwierzyć, że zachował tyle sił. Świetnie wytrzymał ten bieg kondycyjnie. Kto wie jaki czas by zrobił gdyby nie ta kolka. Na mecie medale, jakiś prowiant i niesamowita frajda, że razem przebiegliśmy ten InterRun.
Młody powiedział mi, że dobrze zrobiłem, że go zapisałem i że chciałby jeszcze w takich biegach wystartować. Dla mnie to sama radość. Może uda się w Biegu Nadwiślańskim w Tarnobrzegu? Kto wie, kto wie?...
Mieliśmy obaj czas 00:33:51. Mlody zajął 1450, a ja 1452 miejsce na 1890 sklasyfikowanych. Jak na totalnego żółtodzioba pobiegł wspaniale. A ja... cóż, jeszcze przyjdzie czas, żeby zrobić dobry wynik na 5 km. W tym biegu najważniejsze było to, że obaj pokonaliśmy ten cholerny dystans. Ja i Młody - ramię w ramię - i ani razu się nie zatrzymaliśmy.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |