2021-08-21
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Relacja z Maratonu w Helsinkach (Finlandia) (czytano: 53 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: https://www.facebook.com/profile.php?id=100032307533328
Maraton w Helsinkach planowałem pobiec w zeszłym roku, ale z wiadomych względów covidowych nie udało mi się w nim uczestniczyć. Organizatorzy zezwolili na przeniesienie pakietu startowego z 2020 na rok 2021. W tym roku na szczęście udało się pojechać do Finlandii pobiegać i nie tylko.
Na dotarcie na miejsce było kilka opcji. Najszybsza, ale zarazem najdroższa z nich, to bezpośredni lot do Helsinek (1700 zł. w obie strony za osobę). Można było też dojechać autobusem do Tallina (Estonia) i stamtąd promem udać się do Helsinek, ale czasowo wychodzi to ok. 20 godzin w podróży (17 godzin w autobusie i ok. 3 godzin na promie) co nie było kuszącą opcją; koszt to ok. 470 zł. w obie strony. Trzecią opcją, na którą zdecydowaliśmy się w ostatniej chwili, jest pociąg do Gdańska, stamtąd lot do Turku (Finlandia), a następnie autobusem lub pociągiem do Helsinek. Koszt tej podróży w obie strony to ok. 500 zł.
Z Turku do Helsinek można pojechać autobusem Onnibus (odpowiednik byłego PolskiegoBusa), co jest również najtańszą z możliwych opcją (ok. 15 euro). Dla porównania pociąg to koszt 25-40 euro.
Pierwszy dzień poświęciliśmy na spacerowe zwiedzanie Turku, a pod koniec dnia pojechaliśmy do Helsinek. Stolica Finlandii jest miastem ładnym i zadbanym, o ciekawej architekturze i wielu turystycznych atrakcjach (m.in. kościoły, parki, muzea, koncerty, lunapark). Nie zgadzam się z opinią, która się o nim pojawia, że jest to miasto na 1 dzień zwiedzania. Chyba, że samochodem, bez wysiadania z niego 😉
W czasie, w którym tam byliśmy, pogoda była bardzo zmienna i kapryśna, ale tam chyba tak po prostu jest. Co kilka godzin zazwyczaj przez kilkanaście minut padał deszcz, a następnie wychodziło słońce. Z tymi kilkunastoma minutami deszczu zdarzały się wyjątki, ale o tym za chwilę.
W piątek po południu udaliśmy się na miejsce startu/mety odebrać pakiet startowy, na który składała się koszulka, numer startowy i agrafki. Nie było tam nawet mapki z opisem trasy, której przebiegu nie do końca byłem pewien, ale na szczęście udało się dopytać o szczegóły, choć osoba wydająca pakiety startowe musiała do tego poprosić kogoś innego, bo sama nie wiedziała jak biegnie maraton. Okazało się, że będą to 3 pętle: pierwsza 21 km (łączona z półmaratonem) i dwie po ok. 10 km.
Resztę dnia spędziliśmy na spacerowaniu i zwiedzaniu, a w sobotę ok. 7:30 udaliśmy się (również spacerkiem) na start, który miał miejsce o 8:30. To godzina miejscowego czasu, bo wg. czasu polskiego start był o 7:30. A właściwie maraton zaczął się o tej godzinie, bo start był co kilkanaście sekund po 50 osób. Odbywało się to bardzo sprawnie. Biegacze powoli i w niewielkich grupach zbliżali się do linii startu i tam ruszali do biegu. Przed startem mała rozgrzewka, podczas której Ania oddała depozyt do przechowania. Bieg dla mnie zaczął się trochę tak, jak wszyscy zbliżali się do linii startu, czyli leniwie i niepewnie. Było tak przez pierwszy kilometr, a potem przyspieszyłem. Jak się okazało, zaraz na początku trasy znajdowało się kilka sporych wzniesień, co oznaczało, że będzie je trzeba zaliczyć jeszcze 2 razy. W ogóle cała trasa miała sporo podbiegów, a przy tym nie zawsze sprawdzało się, że jak jest podbieg to potem zbieg... Miałem wrażenie, że więcej było biegania pod górkę, niż z górki. Dodając do tego, że pierwszy raz w życiu biegłem w zawodach, gdzie prawie cała trasa przebiegała po chodnikach i ścieżkach rowerowych oraz była na niej masa zakrętów i zawracania o 180 stopni, to należy stwierdzić, że ten bieg był bardzo trudny. Zakrętów, zawijasów i innych zawrotek było tyle, że w pewnym momencie nawet kibicująca Ania zgubiła się, i jak przyznała, nie wiedziała już gdzie mnie „łapać”. Podczas całego biegu udało jej się mnie złapać pewnie z 10 razy, więc to dobry wynik. Na trasie był nawet odcinek, kiedy przebiegało się przez teren budowy. Ale to nie koniec atrakcji... Okazało się, że oprócz tych zapewnionych przez organizatorów w postaci trudnej i skomplikowanej trasy, pogoda również dorzuciła swoje 5 groszy. Kiedy u mnie „na osi” wybijał 22 km, rozpętała się burza i ulewa, która z mniejszą lub WIĘKSZĄ mocą dawała się we znaki przez następne 1,5 godziny. Po chwili ulicami płynęły potoki, które momentami sięgały nawet za kostki. Po 2 kilometrach już wiedziałem, że przez ciężkie od wody buty i w ogóle bieg w wodzie może być za chwilę ciężko. No i właśnie tak było. Do 30 km udało mi się jeszcze utrzymać tempo, które sobie narzuciłem, ale potem nogi osłabły. Wprawdzie nie było jakiegoś wielkiego kryzysu, podczas którego przychodzi do głowy: „po co mi to było?”, ale ostatnie 10 km to bieg już z dość dużym bólem nóg. Na 3 km przed metą wyszło słońce, Ania podała mi polską flagę i można już było na spokojnie z uśmiechem dobiec do mety. Na mecie było sporo kibiców; w większości rodziny i znajomi biegaczy oraz sami biegacze, którzy już ukończyli zawody. Kiedy wbiegałem na metę, spiker wymienił moje imię i nazwisko (nawet bardzo go nie przekręcając) oraz podał, że jestem z Polski. Jak się okazało, zaraz za metą otrzymywało się resztę dodatków, których nie było w pakiecie startowym. Były to napoje, chusta wielofunkcyjna, batony, żelki, zimne piwo bezalkoholowe itp. Co chwilę ktoś wciskał do ręki jakiś napój lub słodycz. Meta i teren za nią były odsłonięte, więc przyjemnie grzało słońce. Można się było wreszcie wysuszyć, uzupełnić płyny oraz jeszcze pokibicować wbiegającym na metę.
Na tych zawodach dużo biegania jest wzdłuż wody, dzięki czemu widoki były przyjemne, ale podczas deszczu od morza wiał przez to zimny wiatr. Nie biegnie się, jak w większości maratonów, przez największe atrakcje miasta. Wydaje się, że organizatorzy chcieli jak najmniej ingerować w funkcjonowanie głównych ulic Helsinek. Wolontariusze bardzo sprawnie przepuszczali ruch samochodowy pomiędzy biegaczami, ale nie powodując niebezpiecznych sytuacji. Przynajmniej ja takich nie widziałem. Natomiast rowerzyści i piesi, którym biegacze zajęli ścieżki i chodniki, bardzo wyrozumiale podchodzili do sprawy zazwyczaj kibicując i uśmiechając się do wszystkich.
Na trasie było kilka zorganizowanych punktów kibica, na których puszczana była muzyka oraz sporo indywidualnego kibicowania, które jednak podczas ulewy naturalnie uległo zmniejszeniu. Woda i izotonik znajdowały się co ok. 3 km, banany na 21 i 30 km, trzykrotnie na trasie znajdował się również Red Bull, na którego skusiłem się na ostatnim okrążeniu.
Podsumowując całe zawody, to przez ukształtowanie terenu i ułożenie trasy (zawrotki, zakręty, wąskie chodniki, pagórki) są one naprawdę wymagające i trudne. Dodając do tego ulewę, to stopień trudności w tym roku był jeszcze większy. Jest to dość kameralna impreza, w której w samym maratonie startowało 522 biegaczy, a w półmaratonie - 1747.
Był jeszcze bieg na 10 km, ale on startował oddzielnie, o innej porze.
Zaznaczam, że w październiku w Helsinkach odbywa się jeszcze jeden maraton, który chyba jest większą imprezą od tej, w której ja wziąłem udział.
Jednakże z czystym sumieniem polecam ten letni i bardziej kameralny maraton, ze względu na dość nietypową i wymagającą trasę.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |