2018-12-05
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Kalendarz adwentowy. (czytano: 386 razy)
Zawsze z zeszytu o pożółkłych kartkach, które Babcia zapisała jeszcze jako panienka. Słowa jej Mamy, Babci, Prababci, Praprababci.... Ile gram przyprawy, ile sztuk jajek i kilogramów mąki. W ilu stopniach i jak długo.
I zawsze zbieraliśmy się wszyscy, cała rodzina, żeby piec te pierniki, w pierwszy weekend grudnia. Pamiętam wszystko, oglądam jak fotografię w sepii.
Jeśli miałabym podać definicję rodziny, to chyba właśnie tym obrazkiem. I Wigilia też wspólna, przy stole kilka osób, ładowanie dzieci w konia, że Dzieciątko już jest w sąsiedniej klatce schodowej i zaraz przyniesie prezenty....
Później Wigilie w wersji "babski comber", tylko Babcia, mama i ja. Później tylko mama i ja. Kilka gdy tylko ja i lubiłam je tak samo jak te wcześniejsze, po prostu były inne. Wigilie spędzone na wolontariacie i obsłudze "Wigilii dla samotnych", które Mikołaj organizuje zawsze w Wigilię właśnie. Szybko nauczyłam się, że najlepiej zostać w kuchni, nie widzieć, że ludzie nawet w ten dzień się nie zmieniają i są tak samo podli jak w każdy inny.
Wigilie spędzone biegowo. Bo przecież jaka Wigilia taki cały rok...
Wigilie z próbą odnalezienia tego dziecięcego zachwytu.
Wigilie pełne wzruszeń. Zwłaszcza te "pierwsze".
Jaka będzie ta Wigilia? gdzie i z kim ją spędzę?
Czy ją w ogóle zauważę w tej pogoni? Może nie będę chciała jej dostrzec, zostawię ją sobie na lepszy czas?
Na zdjęciu Bruno.
Jeśli nie znajdziemy mu domu w najbliższe dni, to na pewno murowany pretendent do karpia.
Autor zablokował możliwość komentowania swojego Bloga |