2018-08-13
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Mazury po raz drugi (czytano: 921 razy)
Hej, Mazury, jak wy cudne! Gdzie jest taki drugi kraj! Tu (przeżyjesz) chwile trudne… Stop, stop, to nie tak leciało. Faktycznie Mazury to przepiękne tereny. Po majowym Warnelandzie obiecałem wrócić, a zatem po męsku, słowa trzeba dotrzymać…
III Ultra Mazury w Starych Jabłonkach. Prawie 150 km od Torunia, ale bardzo „piernikowe” klimaty. Organizatorzy z rodzinnego miasta. Dyrektorem Sportowym znany w środowisko biegowym Kamil Leśniak. Dzięki Kamilu za wspaniałą imprezę. Dla Ciebie, pozostałych współpracowników i wolontariuszy, bez których takie przedsięwzięcie nie mogłoby się obyć. A było naprawdę nieźle. Od biegów dla dzieci, poprzez kilka dystansów do wyboru (U10, U30, U70), po koronne 100 km. I to nie byle jakie 100 km. Bieg został zgłoszony do ITRA (International Trail Running Association) i uzyskał stopień trudności oceniony na 4 punkty. ITRA to organizacja, która powstała kilka lat temu w odpowiedzi na rosnące zainteresowanie bieganiem górskim i trailowym. Znajduje się pod jurysdykcja IAAF (International Association of Athletics Federations). Jako podstawowe parametry biegu oceniane są dystans i suma przewyższeń. Niestety wcześniej nie zwróciłem na to szczególnej uwagi. Dopiero mapka na biurze zawodów uświadomiła mi gdzie „wdepnąłem”. Poza 100 km w poziomie miałem się jeszcze przemieścić 1200 m w górę i 1200 m w dół. I niech mi teraz ktoś powie, że Mazury są płaskie... To, że nie są okazało się już niedługo później. Zatem „Dużo siły biegacz skitra, to zdobędzie punkty ITRA.”
Z niepokojem spoglądałem na prognozy pogody. Upały, gdzie termometr w samochodzie wskazywał nawet 41 stopni Celsjusza, nie byłyby mile widziane. Dobry stwórca przewidział jednak lekki oddech pogodowy dla utrudzonych biegaczy. Według prognoz miało być chłodniej. Około 16-21 stopni Celsjusza, z drobnymi opadami na poziomie 0,1 mm na 12 godzin. Przepiękna pogoda do biegania.
Piątek, godziny popołudniowe. Ląduję w Starych Jabłonkach. Odbiór pakietu startowego i weryfikacja obowiązkowego wyposażenia. Można się rozejrzeć po okolicy. Plaża Hotelu Anders, gdzie zlokalizowane zostało miasteczko biegowe to wymarzone miejsce na odpoczynek. Pasta party ze znakomitymi potrawami. Makaron z kurczakiem, pierogi z mięsem. Wszystko palce lizać, jak przystało na 4 gwiazdkowy hotel. Nie można się jednak objadać. Skoro mamy ruszać o godzinie 3 w nocy, dieta musi być lekka i węglowodanowa. Nie zostało dużo czasu na sen. Tym razem jestem zdecydowanie lepiej przygotowany. Dmucham materac i wygodnie rozciągam się w samochodzie. Odpoczynek i koncentracja. Za kilka godzin rozpocznie się prawdziwe bujanie po lesie. Będzie ciekawie…
Około godziny 1 w nocy zaczyna kropić deszcz. Podkręcam szyby w samochodzie i jeszcze raz spoglądam na prognozę pogody. Ma padać od godziny 5 rano. Prawdopodobieństwo 30-50%. Brak informacji o intensywności opadów. Zatem opieram się na wcześniejszych informacjach. Będzie dobrze…
Dzwoni budzik. Pora szykować się na start. A jednak już pada. Czasami mży, czasami już moczy mocniej. Nic to. Ubieram lekką koszulkę, do plecaka wrzucam jedynie żele energetyczne. Do bukłaka wlewam wodę i dodaję dwie tabletki elektrolitów. Skoro ma być ciepło, elektrolity się przydadzą.
Heja, hej… Płuca nabierają mocno rześkiego nocnego powietrza. Wilgoć wdziera się w każdy zakątek, ale jak ruszymy pomoże walczyć. 10, 9, 8…. 3, 2, 1… i 173 śmiałków rusza przed siebie walczyć z trasą, przewyższeniami, ale jednak najbardziej ze sobą. Mijamy Stare Jabłonki i zagłębiamy się w las. Biegnę z kolegami, którzy mieli już okazję sprawdzić trasę 100 km w roku ubiegłym. Dowiaduję się, że pierwsza połowa jest znacznie lżejsza, a podbiegi zaczynają się dopiero w drugiej części. Nie jest to najlepsza informacja, ale trudno. Trzeba być twardym. Droga prowadzi głównie leśnymi ścieżkami. Kręci i meandruje. Raz w prawo, raz w lewo… Pierwszy bufet dopiero po ponad 27 km. Spokojnie, trzeba trzymać swoje tempo… Zaczyna się robić widno. Dobrze, bo w ciemnym wilgotnym lesie nie jest najprzyjemniej. Zdarzają się odcinki, gdzie biegniemy po leśnych zboczach, gdzie nie ma żadnych ścieżek. Dopiero nogi całej grupy biegaczy wytyczają nowe szlaki. Od taśmy do taśmy, od oznaczenia do oznaczenia. Kto wyznaczył taką trasę? Kamilu, to Ty..? Biegniemy do przodu…
Bajkowy Zakątek. Czyli już ¼ dystansu za nami. Kilka łyków coli, baton energetyczny i trzeba biec dalej. Nie mogę sobie pozwolić na wychłodzenie organizmu. Czuję, że zmoczona koszulka, którą specjalnie kupiłem na ten bieg przewidując wysokie temperatury, nie zapewni mi komfortu termicznego. Do następnego punktu 15-17 km.
Zaczyna porządnie padać. Przecież to nie tak miało wyglądać… Zamiast 0,1 mm na 12 godzin spada tyle samo, ale chyba na minutę. Jestem cały przemoczony. Z daszka czapki kapie jak z rynny. Sucha, chłonąca wodę ziemia po kilkunastu minutach zamienia się w błotnistą maź. Drogi rozjeżdżone przez ciężki sprzęt leśny stają się bagienkami, które ciężko ominąć. Ślizgam się, ale ciągle do przodu. Jestem już na 30-35 km. Dogania mnie czołówka krótszego dystansu na 70 km. Pędzą ostro do przodu. Najpierw jeden, potem drugi, potem następne grupki. Już nas dogonili? Wiem, że mieli startować po nas, ale ile? Nie sprawdziłem… Z pewnością potem trasy U70 i U100 rozejdą się i każdy pobiegnie w swoją stronę. Robi mi się zimno. Naprawdę zimno i mokro. Przy którymś z kroków czuję ostry ból w plecach. Sztywnieję. Nie, nie teraz… Kuśtykam na prostych nogach. Ale przecież tak się nie da przebiec jeszcze ponad 60 km. Lekka gimnastyka, kilka skłonów i idę dalej. Idę, biegnę, biegnę, idę… Cholerne zimno, cholerna wilgoć… Ani przede mną, ani za mną żywej duszy. Samotność długodystansowca. Szara i wilgotna. Nawet nie potrafię się cieszyć widokami. Tylko las, las, las… Prawie żadnych zabudowań, bez szerszego spojrzenia przed siebie. Bolą plecy. Trudno. Nie chciałbym się jednak przeziębić. Jeśli miałoby lać jeszcze tak kilka godzin, jest to nieuniknione. Cienka koszulka nie zapewni ochrony. Przerzucam telefon i klucze od samochodu do wodoodpornej kieszonki. Może to je trochę ochroni.
Bufet 2 – Majdy. Wolontariuszki stoją pod namiotem, który miał je chronić od słońca. Tego jednak brak, a dziewczyny mokną w strugach deszczu. Dziękuję Wam za wsparcie. Jest nieocenione. Banan, następna butelka coli i do przodu. Czy to już jest bieganie połączone z żeglarstwem, czy może już bieganie połączone z nurkowaniem? Skoro Mazury to wybieram żeglarstwo…
Czas na posilenie się żelem energetycznym. Skoro jest na nim napisane „long distance”, niech daje long wsparcie. Ból pleców nie ustępuje. Deszcz również. Wpadam na pomysł, aby jednak skrócić dystans do 70 km. Nie mam ciśnienia na całe 100 km. Ten dystans zdobyłem już w maju. Teraz ma to być jedynie wakacyjna zabawa. Pytam się współbiegaczy, gdzie rozchodzą się trasy 70 km i 100 km. Otrzymuję zwrotną odpowiedź, że dalej biegniemy razem, ale nie kojarzę jeszcze wszystkich faktów. Przed startem sprawdzałem jedynie przebieg U100. Nie znam trasy U70.
Mijam 50 km. Standardowo. Pulsometr domaga się podłączenia do power-banku. Nie dziwię mu się. On również się napracował łapiąc GPS-a pomiędzy drzewami. Do tego również jego nie ominęła wilgoć. Wrzucam połączone urządzenia do kieszonki i biegnę dalej bez informacji kilometrowo-czasowej. Stuk, puk, stuk, puk powoli do przodu… Podejścia biorę z marszu, zbiegi to jak sama nazwa wskazuje muszą być zbiegi. Nie jest źle. Żel zaczął działać. Deszcz jakby też trochę zelżał. Plecy się rozgrzały i przestały rwać… Czas rwać do przodu. Mijam młodą uśmiechniętą biegaczkę, potem ona mnie i tak kilka razy się „tasujemy”. Pytam się o przebiegnięty dystans. Okazuje się, że ona wybrała 70 km. Przelicza mi, iż po starcie mieli krótszy dystans o około 18 km, czyli… Zaraz, zaraz, 70 km nie biegło po trasie 100 km? Już na początku obcięli 18 km? Zatem nie skrócę sobie trasy do 70 km? Nie jest to najlepsza wiadomość, ale skoro deszcz już przestał padać, jakoś udaje mi się walczyć z dystansem. Szybko przeliczam… Skoro 70-tka biegła początek na dystansie krótszym o 18 km, koniec również muszą mieć krótszy o 12 km. Teraz nie dziwię się już, że czołówka U70 przebiegła koło mnie jak pociąg ekspresowy. Nawet uwzględniając ich moc, mieli w nogach dopiero około 15 km.
Prosto, prosto, prosto i już bufet nr 3 na 57 km. Panie przemoczone, ale uśmiechnięte. Wspierają biegaczy jak mogą. Woda, następny żel energetyczny i nie ma na co czekać. Naprzód… Odcinkami. Przede mną następne 10 km. Tym razem mamy wrócić do punktu na którym już byliśmy, czyli do Bajkowego Zakątka. Rozmawiam z mijanym biegaczem. Pomstuje, że tak jak w ubiegłym roku, również w tym porwał się na 100 km. Wspomina coś o trzech dużych górkach na ostatnich kilometrach. Przy takich błotnistych warunkach to ma być wyzwanie. Zobaczymy. Albo i nie…
Docieram do oczekiwanego punktu. Ze zdziwieniem stwierdzam „Ale tu już byliśmy”. Zgadza się. Panie oferują znakomite świeże bułki z serem. Niebo w gębie. Tak niewiele człowiekowi potrzeba do szczęścia. Dwie połówki popijam szybko colą. Małą butelkę coli ładuję również do plecaka na dalszą drogę. Trzeba gnać. Mimo, że deszcz już nie pada, czuję mocne wychłodzenie organizmu. Zaczynam się trząść. Czuję również ból gardła. Od maja organizm odzwyczaił się od większej wilgoci. A tu przyszło walczyć w mokrym klimacie. Może to i lepiej niż w potwornym upale…
Do następnego punktu około 17 km. Wybiegam z Bajkowego Zakątka i mijam dobrą znajomą z ultrabiegowych tras. Niesie dumnie na piersi numer 1. Powodzenia Edyta. Wierzę w Ciebie…
Leśne pagórki faktycznie dają się we znaki. Trasa zdecydowanie bardziej pofałdowana niż na początku. I jest rozwidlenie… U100 w lewą stronę. U70 w prawą stronę. Staję i mam dylemat. Czy skończyć całe 100 km, czy ograniczyć się jedynie do około 85-86 km. Plecy jednak dają jasno do zrozumienia – mamy dość. Cóż, one dzisiaj decydują. Nie jestem na musiku. Napieram dalej po białych oznaczeniach U70. Omijam jezioro Gugowo i wpadam ponownie na połączone trasy U30, U70 i U100. Do bufetu nr 6 pozostało jedynie jakieś 5 km i potem do mety również około 5 km. Dam radę. Plecki, a wy? Lecimy naprzód, nie ma wyjścia…
Mijają mnie biegacze z czerwonymi numerami 100 km. Kilka osób z U70. Nie pozostaję im dłużny. Też udaje mi się wyprzedzać. Świadomość bliskości mety dodała sił, a może nawet skrzydeł. Również widoki wydają się ciekawsze. Mimo tego, że cały czas przemierzamy tereny leśne, przebijające się słońce tworzy weselszy nastrój. Jest dobrze. Nawet 86 km to bardzo dobry „nalot” jak na takie warunki. Na mecie będę mógł zanurzyć się w ciepłych wodach jeziora Szeląg Mały. Spłukać z siebie całe błoto, sól i pajęczyny. Niech tak się stanie…
Wbiegam na ostatni bufet nr 6 – Jezioro Motylek. Jeziora co prawda jeszcze nie widać, ale wiem, że za chwilę się pojawi. Nie może być inaczej. Wybija już 81 km. Proszę o wlanie wody do pojemnika. Wkoło porozrzucane styropianowe kubki. Co się stało? To najszybsi na poszczególnych dystansach łapali wodę w przelocie. Okolica do posprzątania. Kochane ultrasy. Wstydzilibyście się. Również w lesie, natknąłem się na kilka zużytych opakowań po żelach. Tak trudno zabrać je ze sobą? Ja wszystkie pozostałości gromadzę w osobnej kieszonce. Można? Można…
5 km, 4 km, 3 km… Finałowe odliczanie. Teraz to już pestka. Biegniemy ścieżką przy jeziorze. Wędkarskie szlaki. Trochę grząsko, ale słychać już odgłosy mety. Na drugiej stronie jeziora. Dobiegamy do jezdni. Barierki, taśmy, ale mimo wszystko trzeba uważać. Ze względu na prace drogowe na trasie Ostróda – Olsztyn cały ruch kołowy skierowany jest przez Stare Jabłonki. Mamy dodatkowych mobilnych kibiców, ale i dużo spalin. Z ulgą wbiegam ponownie do lasu. Ostatni kawałek lasu. Gdzie ten Hotel Anders? Jeszcze długie strome podejście z brzegu jeziora do hotelu. Budynki… Tak, tu już byłem… Wczasowicze klaszczą i zachęcają do ostatecznej walki. Jeszcze tylko kilka metrów. Ponownie ostry zbieg w kierunku plaży. Trzeba uważać. Głupotą byłoby się teraz przewrócić. Delikatnie krok po kroku w dół, coraz szybciej, coraz szybciej… Jest meta, widać bramę… Spore grono kibiców gratulujących sukcesu. Prawie 12 godzin w trasie. W dość ciężkich warunkach i udało się. Może nie całe 100 km, ale i na nie przyjdzie czas. W przyszłym roku Wam nie odpuszczę. Nie poznałem jeszcze całej trasy. Zatem będę miał co zwiedzać. Lepiej przygotowany i lepiej zabezpieczony na różne warunki pogodowe.
A teraz chwilo trwaj… Następne ultra za mną. Piękny medal i wiele uśmiechów. Aby być fair wobec innych zgłaszam do sędziego ominięcie ostatniego punktu kontrolnego. Mój rezultat nie będzie uwzględniony w ostatecznych wynikach. Na 136 osób, które ukończyły U100 mogę być 137. W przyszłym roku obiecuję poprawę. Krótki odpoczynek i czas wracać do domu. Tak, zrobiłem to po raz kolejny… Z pewnością nie ostatni…
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |