2017-06-12
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Dolni Morava. (czytano: 348 razy)
Gdy biegłem kiedyś szczytem Goworka, w kierunku Trójmorskiego Wierchu, to widziałem w dole – po czeskiej stronie - miejscowość o nazwie Dolni Morava. Wydawało się, że to zwykła mieścinka, lecz okazało się, że niezupełnie. Choć leży podobnie jak Międzygórze, to daleko jej do polskiej wioski pod względem historii, tradycji turystycznych czy architektury. Ale miejscowość ta jest ściśle związana ze zjazdowymi trasami narciarskimi, których po polskiej stronie nie ma. Niedawno zainwestowano tam w piękną atrakcję czyli Sky walk (Stezka v oblacich), do której ściągają m.in. rzesze Polaków. Polaków, którzy na forach pisali: po co nam odbudowywać (budować nową) wieżę widokową na Śnieżniku, nie ma sensu tracić pieniędzy. Teraz tracą te pieniądze w Czechach.
Czesi sami byli zdziwieni tak wielką popularnością owej budowli. Górski park wodny dla dzieci i park linowy, to dodatkowe atrakcje.
W zeszłym roku w Dolnej Morawie organizowany był bieg na dystansie 30 km. na który chciałem się wybrać lecz stchórzyłem. W tym roku postanowiłem się zapisać, jednak tegoroczna edycja przewidywała 21 km lub 5 km. Znaczna większość, w tym ja, wybrała dystans dłuższy.
Dwa tygodnie temu zrobiłem cztery trzydziestki, więc miałem wątpliwości, czy nie jestem przemęczony, z drugiej strony, taka zaprawa rokowała, że dam radę.
Czy to nocne ognisko, czy oblewanie się - podczas biegu - zimną wodą ze strumyka, czy lody na spacerze spowodowało, że nieco byłem przeziębiony a kaszel mam do tej pory. Ta niedogodność zdrowotna wymusiła na mnie rezygnację z fajnego, dziesięciokilometrowego biegu w Szczytnej, w zeszłym tygodniu.
Teraz już nie mogłem odpuścić. Zapisałem się wcześniej, a gdy już byłem pewny, że wystartuję, to chciałem zapłacić poprzez internet. Przezornie zadzwoniłem na informację bankową i dowiedziałem się, że opłacenie z konta złotówkowego czeskimi koronami wyniesie mnie przynajmniej 120 zł. dodatkowo. Bez sensu taki interes, więc zrezygnowałem licząc się z tym (regulamin), że zostanę usunięty z listy startowej. Wówczas zapisałbym się ponownie przed samym biegiem. Opłata na miejscu miała wynosić 500 kc. czyli stówkę więcej niż przed limitem czasowym. Mimo braku opłaty nie zostałem usunięty z listy i dostawałem na bieżąco informacje od organizatorów, włącznie z tym, że zabulę na miejscu 500 kc.
Podczas ulewnego deszczu pojechałem do Dolni Moravy. Zmokłem już zanim znalazłem biuro, w którym – bez zbędnych ceregieli, sprawdzania dowodu i podpisów – pani powiedziała, bym jej dał 400 kc. Dałem 500 i nie liczyłem na resztę, lecz gdy się odwróciłem i chciałem odejść, dziewczyna mnie zawołała i oddała stówkę. Dziwne. Może oni wiedzą, że nasze opłaty przelewowe do ichniego kraju są obłożone wysoką marżą i dlatego pozwalają nam na miejscu zapłacić tyle, ile we wcześniejszym terminie. To było miłe, zresztą obsługa też była miła, a zapowiadacz taki, że bez znajomości języka można było co nieco pojąć. Zresztą ja bardzo lubię Czechy, tam – zawsze mam takie wrażenie – życie płynie spokojniej, ludzie są weselsi, domy odnowione a jezdnie zadbane.
Deszcz ustąpił przed samym startem, a potem tylko popadywał od czasu do czasu.
Wystartowaliśmy i od razu przeszliśmy do marszu, bo do pierwszego wypłaszczenia mieliśmy dwa kilometry ostro pod górę. Podłoże było mokre, więc przez całą trasę trzeba było być czujnym, bo to kamienie, trawa, korzenie, a najgorzej było podczas zbiegów. W połowie dystansu, podczas siedmiokilometrowego zbiegu, narzuciłem sobie chyba zbyt duże tempo, bo po 3 km. tak osłabłem, że nawet przemieszczanie w dół sprawiało mi trudność a w płucach miałem ogień. Po co tak ryzykowałem na kamienisto – korzennych pułapkach, by wyprzedzić innych, skoro potem wszyscy mnie brali, jak chcieli? Czas się dłużył, więc mój endomondo zaczął mnie wspierać, i pomimo wolnego tempa poinformował mnie podejrzanie szybko, że właśnie minął dwudziesty kilometr. Żeby tego było mało, to po trzech minutach powiedział, że mam za sobą 21 km. No, to już blisko, ale zbiegu nie widzę – pomyślałem. I wreszcie w dół, ostro. Siły we mnie wstąpiły, bo może ktoś jeszcze za mną został. W połowie stoku była tabliczka z kierunkiem ruchu, ale gdy do niej dobiegłem, to wydawało mi się, że wskazuje pod górę. Aha, czyli to jest stary znak, gdy wbiegaliśmy od startu. Odwróciłem się i zobaczyłem kilkoro ścigaczy, więc pognałem dalej na dół. Po pewnym czasie znów się obróciłem i ich nie było a następni, widząc mnie w dole, zwątpili. Na migi dowiedziałem się, że pobiegłem źle. Oczywiście, nie ma biegu górskiego, na którym bym się nie zgubił, więc tradycję musiałem podtrzymać. Powrót pod górę był straszny. Strzałka pokazywała skośnie w dół ale bardziej w lewo. A endomondo powiedział, że mam już 22 km. Przesadził, bo po co mi nadwyżka, skoro limitu nie mogę prawidłowo zrobić? W rezultacie wyszło mi 22, 5 km. przy około 1100 m. różnicy wysokości i przewyższeniu ok. 1600 m. w górę i podobnie w dół.
Czasu nie podaję, bo jeszcze trochę wstydu mam.
Choć nie przepadam za bezalkoholickim pivem, to jednak po biegu bardzo mi smakowało.
Impreza nie należała do tych tanich - bo Czesi potrafią robić biegi za grosze - nie było wypasu w pakiecie, ani w medalach, ale było to, co powinno być podczas dobrej imprezy: radość, sprawna organizacja, ciekawa, choć trudna trasa.
To pewnie dzięki tym podstawowym składnikom było wielu zawodników, choć to mała mieścina na prowincji.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu paulo (2017-06-13,10:22): Marku, cztery 30-stki i na koniec 22,5 km z niezłymi wzniesieniami robią wrażenie. To już niezły hard core :) Jesteś niezwyciężony :) Hung (2017-06-13,14:18): Dzięki, Pawle, bo już myślałem, że to totalna porażka. Hung (2017-06-14,15:34): Przez pomyłkę skasowałem komentarz Kot1976.
Myślę, że wspomniane wyżej zawody warte są wyprawy w okolice granicy z polską. Ja mam rachunek do wyrównania, więc pewnie będę w przyszłym roku. Do zobaczenia.
|