Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA   GALERIA   PRZYJAC. [26]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Hung
Pamiętnik internetowy
Co w butach piszczy.

Marek Piotrowski
Urodzony: 1961-06-12
Miejsce zamieszkania: Wrocław
125 / 151


2017-05-03

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Cyrk to czy zoo. (czytano: 349 razy)



Dzisiejsze bieganie nie było mi pisane. Nie dość, że znowu po wrocławskim pobycie złapało mnie coś w płucach i kaszel mnie męczy, to jeszcze dzisiaj, po robieniu wiosennych prac wokół domu, dostałem kataru, który niby nie jest zbyt męczący – bo to mój stały towarzysz – ale w połączeniu z tą pierwszą przypadłością może rodzić niepokój i nie sprzyja długim dystansom. A do zrobienia miałem 15 km. Pestka, ale wczoraj było dziewięć, przedwczoraj też, a to rzadkość, bym biegał trzy dni pod rząd. Jutro nie będę mógł, pojutrze też nie, bo w sobotę mam zawody. Wprawdzie to tylko 3 km, ale z dwudziestoma przeszkodami: woda, ogień, czołganie, podciąganie. Dlatego dzisiaj nie miałem wyboru, musiałem. No ale do tego dołączyła się kontuzja pod kolanem też przywieziona z Wro, a wzięła się z niczego. Trochę ból mi przeszedł po wcześniejszych rozciąganiach, ale kolana nie mogę zginać w pełni (w nowiu też nie). Smaruję końską maścią a na trening założyłem ściągacz. Przed wyjściem zażyłem Marit Bjoergen w aerozolu. Ubrałem się ciepło, czego zaraz pożałowałem, bo słońce zaczęło przypiekać, ale co mi pomogło później, podczas zimnych zawiewów silnego wiatru.
Wyszedłem z domu i oczywiście nie mogłem wystartować Endo, bo ten nie potrafił znaleźć sygnału, a satelitów jak psów. Wreszcie pobiegłem z resztkami silnej woli i małym zapasem chęci, ale niedługo potem opaska zaczęła mnie uwierać z tyłu kolana. Zatrzymałem się i ją poprawiłem lecz nic to nie pomogło. Znowu zatrzymałem się i przełożyłem ją na odwrót, ale gdzie tam, pod kolanem za luźno a nad kolanem było zbyt ciasno. Ponownie się zatrzymałem i musiałem zdjąć ją i założyć odwrotnie. Moja cierpliwość była na wykończeniu. Teraz było lepiej. Dziwne, że opaska po właściwej stronie drapie i kłuje a po niewłaściwej działa znośnie. A przede mną 7,5 km. pod górę. Jak tu biec skoro tyle przeciwności do pokonania?
Po kilku kilometrach usłyszałem szczekanie psa. No, pomyślałem, znowu jakiś kundel chce się ze mną zaprzyjaźnić. Tyle tylko, że to dosyć dziki teren, a do wsi kawałek, więc psina może chcieć bliższego kontaktu. Dobiegając do krzaczków zobaczyłem ujadającego psa po drugiej stronie rowu. Pewnie jakaś sarna (albo zając) wpadła (lub padła) do rowu – gdybałem. Jednak sierściuch kłapał nie do rowu a blisko przed sobą. Przyjrzałem się i zobaczyłem, że ten próbuje capnąć żmiję. Piękna - pierwsza w tym roku – z wyraźnym zygzakiem sztuka odgryzała się skacząc do psiego pyska. Zacząłem krzyczeć na psiaka, by ten się odwalił od gada, lecz głupi pies myślał pewnie, że ja jestem zadowolony z jego łowów i nie przestawał atakować. Musiałem przejść na drugą stronę, ale moje pokrzykiwania i wymachiwania kończynami górnymi nie robiły zbytniego wrażenia na czworonogu. Stanąłem więc między psem a żmiją bojąc się, że albo mnie gadzina chlaśnie w Achillesa, albo psisko uchla w rękę. W tym momencie dostrzegłem psie rzygowiny i pomyślałem, że jest może wściekły, ale szybko skapowałem, że to musiałaby być piana. Dlaczego rzygnął? Może ma takie kiepskie, wiejskie życie, że się rzygać chce, albo go żmija dziabnęła i miał odruch wymiotny na takie paskudztwo (w jego mniemaniu)? Pies nie miał zamiaru ze mną walczyć a gad chyba doszedł do wniosku, że ja mu pomagam, więc nie skoczył do mojej nogi. Pies odszedł na drugą stronę rowu ale nie miał zamiaru iść precz, a ja nie chciałem się za nim uganiać z jednej strony na drugą, więc wziąłem kawał gałęzi i dawaj go straszyć. Wreszcie ruszył ścieżką w stronę wsi. Ja za nim, bo to moja trasa biegowa. Miałem jednak lekkiego stracha, bo co, gdyby na mnie naskoczył właściciel psa za to, że uganiam się z patykiem za jego pupilem? Kundel co chwilę się oglądał na mnie i pewnie doszedł do wniosku, że mam nie po kolei w głowie skoro ganiam psa a oszczędzam gada, więc zwiał na podwórze. Cóż, wyszło na to, że z psa był większy gad niż ze żmii, bo ona tylko się broniła a pies był wredny. Co pies mógł myśleć o mnie, to już wspomniałem. A tu nawet połowy dystansu jeszcze nie było. Echhh.
W drodze powrotnej rozbolało mnie przedramię nadwyrężone wrocławską robotą, więc znowu odstawiałem taniec goryla, by rozluźnić rękę. Otarte cycki dawały się we znaki, a przecież smarowałem je przed startem. Widać nie było mi pisane dzisiaj biegać.
Pomyślałem sobie, że gdybym wykitował gdzieś po drodze lub po powrocie, to na sądzie ostatecznym zwróciłbym się do Pana Boga:
- Boże, ja tyle biegałem, bym mógł żyć zdrowiej i dłużej a Ty mi zawał (albo wylew) zafundowałeś?
- Oj, głupi ty. Przecież ja ci tyle znaków dawałem, byś dzisiaj nie biegał, a ty je wszystkie olałeś – mógłby odpowiedzieć Pan.
Jest jeszcze inna ewentualność. Bóg mógłby mi powiedzieć:
- Przecież ty, chłopcze, miałeś umrzeć kilka lat temu, ale dzięki bieganiu dotrwałeś aż do dzisiaj.
Jak to odebrać, co tu robić, jak żyć?
Myślę, że najpierw pójdę i postraszę żonę, że żmije już powychodziły.

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


paulo (2017-05-05,07:54): Mareczku, po pięćdziesiątce to zdrowie zawsze będzie mniej lub bardziej szwankowało :) Niemniej najważniejszy jest dystans do samego siebie i wtedy przynajmniej zdrowie psychiczne masz zagwarantowane :)
mariusz67 (2017-05-05,10:13): Bardzo fajny ciekawy wpis-pozdrowionka :)
Hung (2017-05-05,14:50): Pawle, dystans do siebie staram się trzymać dzięki powolnemu tempu, co pozwala mi też na przemyślenia.
Hung (2017-05-05,14:51): mariusz67, cieszę się, że Ci się podobało. Pozdrawiam.







 Ostatnio zalogowani
biegacz54
04:48
Arti
01:19
orfeusz1
01:04
stanlej
00:55
Lektor443
00:49
cierpliwy
00:41
fit_ania
00:03
gpnowak
00:00
szyper
23:51
GriszaW70
23:43
mariachi25
22:48
Zedwa
22:41
LukaszL79
22:24
Wojciech
22:18
edgar24
21:46
uro69
21:44
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |