2013-02-28
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Parszywa Zimowa Dycha, czyli Leszno_Grzybowo (czytano: 600 razy)
O biegu dowiedziałam się gdzieś zupełnie przypadkowo. I gdyby nie fakt, że w Lesznie mieszka moja dobra przyjaciółka pewnie nie stanęłabym na starcie tych zawodów, ponieważ nie zachęcały one pod kątem organizacyjnym: brak szatni, toalet, jakiegokolwiek zaplecza po biegu, biuro zawodów na parkingu, o medalu ani słowa, o pakiecie startowym nie śmiem wspomnieć. Jednakże wykorzystując okazję do plotek z przyjaciółką i dodatkowo do treningu w nietypowych warunkach i nowym miejscu postanowiłam, że wezmę udział. Zapowiadało się, że będzie bardzo kameralnie, wręcz rodzinnie, gdy się zapisywałam były 23 osoby na liście startowej Na kilka dni przed startem okazało się, że organizatorzy muszą wzmocnić siły, ponieważ Leszno miało zamiar nawiedzić ok. czterystu biegaczy nastawionych na bieganie po zaśnieżonych górkach. I muszę przyznać, że im się udało! Bieg był bardzo udany! A co najważniejsze atmosfera była niesamowita! Zimowa, zaśnieżona, radosna, pełna energii!
Organizatorzy ostrzegali, że trasa jest trudna i wymagająca, zachęcali do biegu w kolcach, dlatego ja postanowiłam, że pobiegnę ostrożnie i rekreacyjnie, tak więc ustawiłam się daleko za linią startu. Drugi Łabędź – Marek – wplótł się gdzieś w tłum przede mną.
Ruszyliśmy! Od początku było wesoło: potknięcia, poślizgi, zwężenia i mnóstwo zaraźliwego śmiechu! Tempo nie było szybkie, swobodnie mogłam rozmawiać, jednak możliwości do wyprzedzania było mało – leśnie nieuczęszczane ścieżynki były zbyt wąskie i zarazem zbyt śliskie. Okolica przepiękna niczym w Narnii: las gęsty, śniegu po łydki, powietrze świeże, tylko zamiast saren stado biegaczy Pierwsza górka! O! całkiem stroma! Za moment kolejna.. i jeszcze jedna… Udało mi się wyprzedzić kilkanaście osób w nielicznych „dogodnych” momentach i znów utknęłam w „korku”. Proszę bardzo… teraz gęsiego! Kawałek dalej zrąb! Taki prawdziwy, bez ścieżki… Trzeba go było „przemaszerować” starając się zachować równowagę. I następne podbiegi lub jak kto woli „podślizgi” Wtedy sobie przypomniałam o lipcowej zielonogórskiej „Parszywej Dwunastce”! Uznałam, że ten bieg jest jej odzwierciedleniem, z tą tylko różnicą, że w zimowej aurze! Parszywa była o tyle „uczciwa”, że zbieg z górki był czasem na odpoczynek i nadrobienie straconych sekund pod górkę. Leszczyńska miała w gratisie parszywe „z górki” – zero kontroli nad stopami, konieczność spięcia całego ciała i wszystkich mięsni, no i dużo straconych sił. Na całej trasie miałam kilka „prawie upadków” z podparciem dłońmi o ziemię.
Na ok. 7km wyrosła przede mną góra przez wielkie G! Nie dość, że do zdobycia jej musiałam przejść w marsz, to jeszcze tuż przy szczycie trzystu moich poprzedników tak sfatygowało „szlak”, że moje buty nie mogły sobie poradzić z wciągnięciem mnie na górę – stopy rozjeżdżały mi się na wszystkie strony. I tutaj przemiły akcent tego startu – młody chłopak tuż przede mną, odwraca się, podaje mi rękę i wciąga na górę. Chwali się prawda?
Takim wężykiem: góra, dół, góra, dół dotarłam ze szczerym uśmiechem na ustach do mety, gdzie powiedziałam sobie: „było warto! Świetne doświadczenie bez względu na kiepski czas!”
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |