2016-06-28
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Gieniusze @016.06.25 bez albo (czytano: 1170 razy)
Już zapomniałem,jak startuje się na innym,niż Maja koniu.Tym razem startuję na Bossanie,bo to nim ewentualnie pojadę MPMK w Koczku we wrześniu, a Martyna na Cesrze. Teraz wypróbujemy ta parę w „boju”. O odpałach Bossana już pisałem, a jeśli chodzi o Cesrę, to jej problemem stało się wsiadanie. Do pewnego momentu było wszystko OK., aż przypadkowo potrąciła stopień do wsiadania i spanikowała. Klaudynka i Martyna próbowały odpracować to później, ale było wręcz coraz gorzej, raz nawet Martyna wylądowała niebezpiecznie z korytarza pod domek Tomka. I tak Cesra wylądowała w Chylinach, gdzie oddaliśmy do zajeżdżania Tomkowi G. naszego Pacco. Razem z nią wyjechała Martyna, ale musieliśmy obie przywieźć z powrotem, gdy Tomek ze swą grupą wyruszył na rajd, wprawdzie wolny, ale dla Cesry tuż przed startem, zbyt długi. W dodatku Martyna porozbijała się trochę w drodze do sklepu, nie konno bynajmniej i wróciła jak kupka nieszczęścia.
Wyjazd przypadł na dzień zakończenia szkoły, a że upał sięgał powyżej 30 stopni Celsjusza, dziewczyny wraz z Tomkiem i końmi wyjechały rano, my po południu,po drodze wpadając do Chylin po drugiego Tomka,który miał zadebiutować w imprezie rajdowej jako serwisant Martyny. Udało nam się ominąć korki w Warszawie i roboty na S 8 i przed wieczorem stanęliśmy samotrzeć w Gieniuszach. Zdążyliśmy jeszcze z Klaudynką i chłopakami objechać Crew Pointy, na których była wcześniej z organizatorem. Tym razem nie angażuję się w integrację środowiskową i dość wcześnie lądujemy w namiocie. Tzn. zawodnicy i menager stajni-Klaudynka, reszta integruje się i owszem, głównie z Szarłatem. Niestety, zapomnieliśmy o wcześniejszych doświadczeniach z noclegowania w Gieniuszach- namiot rozbijamy może 50 metrów od ruchliwej trasy w kierunku przejścia granicznego w Kuźni Białostockiej. TIR-y nie pozwolą zasnąć do rana (dzięki temu konie są nakarmione odpowiednio wcześnie przed startem). O piątej rano we wschodzącym słońcu jest już gorąco, a co będzie potem?! Wiadomo,potem będzie start. P-tka staruje o 6.30. Siodłamy konie i wsiadamy. Z Cesrą idzie łatwo, w końcu ćwiczyli to przez kilka dni, z Bossanem trochę gorzej,bo kiedy Tomek trzyma go na ugięciu,ja nie mam miejsca na stopień, a z ziemi ciężko mi wsiąść po lekkim poturbowaniu dwa dni wcześniej, do którego wcale się Klaudynce nie przyznałem, żeby nie pogłębiać jej niepokoju. W końcu Tomek podrzuca mnie za nogę jak na wyścigach. Jestem w siodle, dla bezpieczeństwa trzymany przez Klaudynke na uwiązie, bo Bosiu wietrzy okazję,by wypalić. Puszczamy rywali przodem, zwlekając z wyjazdem, aż p. Jerzy pokrzykuje na nas. Spoko,regulamin daje nam,bagatela, 15 minut. Ruszamy. Wprawdzie GPS-a włączam dopiero po 2-ch kilometrach, kiedy Bossan wreszcie odpuszcza i możemy jechać już normalnie. Wprawdzie konie boją się od czasu do czasu czegoś, np. Cesra wielkich pni powalonych drzew, ale ogólnie nie jest źle. I tak docieramy do pierwszego, a zaraz potem drugiego serwisu. Teraz kilku kilometrowa „agrafka” po której będzie trzeci (ostatni) na tej pętli serwis. Rywale przejechali go już dawno, więc dostajemy wytyczne, żeby się tak nie wlec(sic). W moim odczuciu jedziemy dobrym,jak na te warunki tempem,około 14-u na godzinę, ale znam z doświadczenia, że na serwisach targają człowiekiem większe emocje, gdy jego koń przyjeżdża ostatni. Zapomina się o Biblijnym „ostatni będą pierwszymi”. I rzeczywiście, gdy wjeżdżamy na alternatywę trasy,po nieudanym forsowaniu strumyka, widzimy przed sobą konie BiK –a pod dziewczynami, które wkrótce mijamy, a może kilometr przed metą, maszerującego z Kunegundą prowadzącego stawkę Adama Domzałę. Nie zamierzamy go gonić,tylko przybrać tą samą taktykę-dać koniowi odpocząć przed bramką.Zeskakuję z konia i to samo robi Martyna(kompletna wariatka-z tym rozwalonym kolanem?!). Docieramy na metę odcinka, rozsiodłujemy i schładzamy konie, a Klaudynka mierzy tętno. Tutaj to ja ją poganiam, bo skoro mamy możliwość drugiego wejścia, to po co stracić okazję do wejścia za trzy punkty? Na bramce niestety Bossanowi nie chce się biec za Klaudynką i dostaje ruch B. Cesra przechodzi z ruchem A. Gdy wychodzimy, ku zaskoczeniu widzimy wchodzącego na bramkę Adama. Okazało się, że musiał iść schłodzić konia pod szlaufem, bo butelką nie pozwalała. Czyli Cesra najprawdopodobniej prowadzi? Odpoczywamy w optymistycznym nastroju, bo mimo upału, to przed nami tylko 16 kilometrów. Wyjeżdżamy praktycznie w trójkę,bo strata Adama była niewielka i tak sobie spokojnie jedziemy w szyku Cesra-Bossan-Kunegunda, poprzez serwis na ósmym kilometrze, aż do momentu ponownego połączenia trasy 16-ki z trasą pierwszej pętli- 30-ki. Tutaj Cesra stwierdza,że ma dosyć tego prowadzenia. Bosiu też nie ma wielkiej ochoty, a Kunegunda nawet nie próbuje. Na takich przepychankach dojeżdżamy ponownie do strumyka- pytam Adama, czy jego klacz przechodzi wodę? Tak. Teraz on wyjeżdża na czoło. Niestety, przykład Kunegundy jakoś nie zachęca naszych koni do wejścia do wody, więc już we dwójkę wracamy na alternatywę. Dojeżdżając do mostka widzimy, że Adam ponownie idzie z kobyłą, ona tez straciła motywacją po odejściu naszych koni.A one jakoś poczuły wiatr w żaglach i dziarsko teraz kłusują. Forsowanie tempa nie ma sensu, bo teraz najwięcej kamieni na trasie, a i upał daje się we znaki. I tak wjeżdżamy na łąkę,na której meta- nie wiem, z którego konia jest bardziej dumna Martyna, czy z Bossana,w którego włożyła tyle pracy, czy z debiutującej Cesry? Klaudynka na pewno z obojga. Jeszcze tylko badanie na bramce,które powinno być formalnością, bo konie na finiszu prezentują się bardzo dobrze i szybko schodzą z tęna, tylko żeby Bossan chciał ładnie pobiec! Tym razem z panią Kasią. Niestety, ćwiczyła z nim tylko Martyna i za innymi ma opory i znów dostaje ruch B. Ważne,że przechodzi. Gratulacje. Kaludynka okazuje się być porwaną przez p. Jerzego do badania tętna jego koni,więc będzie zajęta do końca zawodów. Oporządzamy konie i czekamy,trochę jej pomagając przy zbijaniu tętna. W międzyczasie organizator zarządza egzamin na odznaki, do którego podchodzi p. Kasia(srebrna) i chłopaki z Szarłatu (brązowa). Wreszcie przychodzą ostatnie konie i p. Jerzy szybko ogarnia dekorację, bo to i upał i mecz w kopaną ze Szwajcarią.Zgodnie z przypuszczeniami,P-kę wygrywa Cesra pod Martyną( dzielne dziewuchy,udały mi się D ), a Bosiu jest drugi, z identyczną ilością punktów jak Kunegunda, ale lepszym czasem wejść na bramki. Uff,potrójny sukces.Teraz tylko zapakować konie i do domu. Jak to łatwo powiedzieć. Powrót przynosi jeszcze mała niespodziankę- gdy stajemy w Czarnej Białostockiej po zimne picie,telefon, zapomnieliśmy paszportów koni!Nawet nie zawracamy,bo pod sklepem już zaparkowaliśmy tyłem do kierunku jazdy,chociaż tyle! Szczęściem ujechaliśmy tylko koło 10-u kilometrów. Wracamy,zabieramy paszporty nasze i…Szarłata,oni też zapomnieli (ach to EURO 2016!), a będziemy koło nich przejeżdżać. Moi pasażerowie wkrótce zasypiają, a ja walczę z sennością piorąc się po pysku od czasu do czasu, lub przyśpieszam i agresywnie wyprzedzam, bo to dobry sposób na adrenalinę. I tak prawie do połowy trasy, później budzą się Martyna i Tomek, wpadamy z paszportami do Szarłatu,potem odwozimy Tomka i dalej już bez przygód do domu, gdzie miód i wino wypiłem, a co zapamiętałem,moim wiernym czytelnikom przekazałem.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |