2016-02-09
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Jak to jest, że z lenistwa chcemy biegać ultra... (czytano: 1886 razy)
Wszyscy widzimy na każdym kroku, w jak astronomicznym tempie galopuje technologia. Porównanie technologii z naszego dzieciństwa z technologią z dzieciństwa naszych dzieci jest szokujące. Próba wyobrażenia sobie technologii w czasach dzieciństwa naszych wnuków jest nie lada wyzwaniem dla wyobraźni (pododawajcie sobie „pra” gdzie trzeba, jeśli jesteście sporo starsi ode mnie…).
I nie da się nie dostrzec, że tak samo, jak galopuje technologia, tak galopuje poziom stawianych sobie przez bardzo dużą rzeszę aktywnych fizycznie osób wyzwań. Kilka lat temu na topie był maraton. Kto przebiegł maraton, ten imponował. Jeszcze kilka lat temu nie każdy miał znajomego, który ukończył królewski dystans, a dziś? U mnie w nowej pracy biurko w biurko siedzi facet, który ukończył 1/2 ironmana i drugi, który biega maraton w okolicach 3:20. Maraton to już mało. Rzesze ciągną do triathlonu i do biegów ultra. Tabuny pędzą na Rzeźnika czy Śnieżkę. Czy to źle? Nie, ALE…
Na szczęście owo ALE odnosi się także do mnie, więc nikt nie zarzuci mi, że tylko marudzę na innych. Marudzę także na siebie, a temat faktycznie może zostać uznany za kontrowersyjny.
Dążenie do nowych wyzwań jest naturalne dla osób aktywnych i godne pochwały. I nie zamierzam nikogo krytykować za to, że chce pobiec Rzeźnika. Ja w tym roku pobiegłem czteroetapowe 100km, które jeszcze nie kwalifikuje mnie do miana ultrasa, ale nie ukrywam, że ultrasem chciałbym zostać. Sam przed sobą uznam się za godnego tego miana gdy ukończę bieg dłuższy niż maraton, niekoniecznie stówę. A że w supermaratonie Kalisia można być klasyfikowanym już po przebiegnięciu 55km, to to jest najbliższy cel w temacie ultrasowania. I to jest właśnie ambicja, o której wspomniałem w poprzednim poście.
No dobra dobra, ale co z tą kontrowersją? Gdzie pikanteria? Już spieszę powarcholić.
Wiecie z czego wynika mój pociąg do biegów ultra? Z LENISTWA. Tak właśnie. No dobrze – faktyczne lenistwo byłoby po prostu porzuceniem biegania, ale wiadomo, uzależnienie i te sprawy. Więc porzucenia nie rozpatrujemy. Inną formą lenistwa byłoby klepanie maratonów po 4:30, czyli niemal godzinę gorzej od życiówki. I to niestety ostatnio właśnie robię, ale bardzo mnie to boli. A gdy włącza się psychiczna potrzeba sięgnięcia po coś bardziej wymagającego, nasuwa się ultra. No to gdzie tu lenistwo?
Jerzy Skarżyński powiedział (nie cytuję, bo nie mogę teraz znaleźć dokładnych jego słów, ale sens jest z pewnością dokładnie ten), że łatwiej jest ukończyć bieg na 100 kilometrów, niż przebiec 3 kilometry w 10 minut. OCZYWIŚCIE, ŻE TAK. Podpisuję się pod tymi słowami wszystkimi kończynami. Owszem, ukończenie biegu na 100km będzie wymagało wiele pracy włożonej w trening, ale to będzie w ogromnej mierze po prostu klepanie kilometrów. Wymagające czasowo, psychicznie, ale czy naprawdę będzie to ciężki fizyczny trening? Czy dla długodystansowca z kilkoma latami stażu faktycznie będzie takim wielkim wyzwaniem STOPNIOWE dokładanie kilometrów? Może logistyczno-organizacyjnym, może psychicznym, ale czy fizycznym?
A co jest ZNACZNIE trudniejsze? Atak na życiówki! Szukając nowych wyzwań szukamy tam, gdzie nas jeszcze nie było, a tymczasem dla większości z nas prawdziwym wyzwaniem byłby atak na życiówki na dystansach, na których już biegaliśmy i życiówki mamy takie, które już kosztowały nas sporo pracy. To jest wyzwanie! Moja życiówka w maratonie to 3:39, a dwa ostatnie pobiegłem w 4:31 i 4:24. To jest przepaść. PRZEPAŚĆ. W tej chwili zejście poniżej 4h to wyzwanie dość poważne, a poniżej 3:45 to już cel naprawdę ambitny i długofalowy. Dlaczego tam nie szukamy wyzwań? Bo ten trening jest znacznie trudniejszy. Tu już nie wystarczy klepać kilometrów, tu już trzeba TRENOWAĆ. W sposób przemyślany, trzymający się kupy, zbudowany z głową.
Pamiętam ile pracy kosztował mnie wynik 3:39 i dlatego wiem, że zbliżenie się do tego wyniku jeszcze kiedykolwiek jest dla mnie wyzwaniem naprawdę ogromnym. I wiem, że gdybym jeszcze kiedyś pobił swoją maratońską życiówkę, satysfakcja byłaby wielokrotnie większa, niż z ukończenia biegu na 100km. Jestem tego pewien. Zamojska czteroetapowa stówa okazała się zabawą łatwą. No dobrze... Relatywnie łatwą. Pisałem o piekle i byłem w piekle - zdjęcie obok jest właśnie z finiszu piekielnego trzeciego etapu, ale koniec końców to naprawdę nie było przerażająco trudne. Znacznie łatwiejsze, niż ukończenie maratonu. Bieg ciągły na 100km na pewno będzie trudny i w tej chwili jest oczywiście BARDZO daleko poza granicami moich możliwości, ale powtórzę jeszcze raz – jestem pewien, że jest to cel znacznie łatwiejszy dla mnie do osiągnięcia, niż atak na maratońską życiówkę. A wspomnianego przez Jurka Skarżyńskiego czasu 10 minut na 3 kilometry nie osiągnę nigdy i jestem tego zupełnie pewien.
Taka to moja refleksja na temat nowych wyzwań i naszych ambicji. Ja w tej chwili będę próbował przymierzyć się jednak do maratońskiej życiówki. Aktualnie jestem w tak głębokiej d…, że atak na życiówkę może nastąpić dopiero jesienią, o ile w ogóle w tym roku, ale chciałbym spróbować. A jeśli nawinie się jakieś ultra, to cudownie, ale to raczej z rozpędu, a nie jako cel sam w sobie.
A to wszystko oczywiście jeśli zdrowie pozwoli. Trzymajcie kciuki, bo stoję przed dość ważnym momentem w tej kwestii.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Piotr Fitek (2016-02-10,10:21): Sporo racji w tym. Bieg na 10 czy maraton z założeniem poprawy czasu to poważne wyzwanie. Zwłaszcza jak już mamy wyśrubowane czasy.
Za to wiesz, każdy ma różna podejścia. Kolega mój nie chce za ciężko biegać, bo dla niego poprawa wyniki nie jest warta nakładu sił. Po części ma rację. Piotr Fitek (2016-02-10,10:22): Ja w tym roku zmieniam trochę percepcję i zamierzam się właśnie na wynikach skupić. Zobaczymy jak mi to wyjdzie :) Wiatr (2016-02-10,15:48): To też są elementy związane z wiekiem. Na pewnym etapie rozwoju biegowego wiesz, że:
- albo polepszanie wyników już nie jest możliwe bez tytanicznej wręcza pracy, na którą ktoś już może nie mieć czasu, sił, ochoty,
- albo polepszanie wyników nie jest już możliwe ze względu na stan zdrowia i dokuczające kontuzje.
Wydłużenie dystansów w związku z doświadczeniem biegowym jest zdecydowanie fajniejsze. Przenosisz się tak naprawdę ze świata wyścigów w świat bardziej turystyki biegowej. Tym bardziej, że dystanse ultra to najczęściej nie ściganie się w ulicznym tłoku, a poznawanie nowych okolic, ludzi. Spokojniejsze i bardziej relaksujące, choć może z większym bólem, korzystanie z uroków biegania.
To też trochę, jak w jednym z ostatnich artykułów ktoś pisał, sposób na biegową nudę. Po 10-15-20 latach biegania nie ma już takiego zapału do jeszcze szybszego pokonywania, co do zasady tych samych asfaltowych kilometrów.
Bieganie to w końcu ma być dla nas wszystkich przede wszystkim przyjemność. Czego i Tobie życzę...
|