Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [17]  PRZYJAC. [8]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
haruki
Pamiętnik internetowy
O czym myślę kiedy piszę o bieganiu


Urodzony:
Miejsce zamieszkania:
18 / 26


2016-02-01

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Jedenasty, dziewiętnasty i dwudziesty z czterdziestu - jak daleko wiem o sobie? (czytano: 1583 razy)

PATRZ TAKŻE LINK: http://lilkapomaga.pl/zbiorka/kubus-poblocki-10-letni-bohater/

 

Moja wyobraźnia na temat biegania maratonów była, jak się okazało, bardzo... ograniczona. Nigdy nie czułem się jakimś mega ekspertem w tej dziedzinie, a pytania dotyczące treningów, które otrzymywałem od braci młodszych w wierze, tylko mnie krępowały. Bieganie to tak indywidualna sprawa, że przede wszystkim powinniście słuchać samych siebie - odpowiadałem najczęściej. Poza tym nie w mojej naturze jest pozowanie do roli specjalisty, bo życie nauczyło mnie już pokory i tego, że ci wszyscy specjaliści to jedna wielka szmira. Profesjonalne słownictwo, super sprzęt, wypowiadane głośnym, donośnym "szeptem" teksty o osiągniętych sukcesach i pokonanych dystansach - strasznie się na to wszystko jeżę. To, co wiem o życiu dziś, jako niemalże trzydziestodziewięcio i pół latek to to, że nic nie wiem. Albo inaczej, że czym jestem starszy tym więcej chciałbym zadawać pytań. No, przynajmniej wiem o co pytać:-)

Że żaden ze mnie specjalista w dziedzinie biegania dowiedziałem się kolejny raz na trasie swojego jedenastego maratonu, a dokładniej:

II Orlen Maraton 2014 - 4:03:16

Przed startem trenowałem w miarę regularnie. Wiem, to bardzo ogólne stwierdzenie. Miesięcznie pokonywałem dystanse około dwustu, może dwustu czterdziestu kilometrów, ale żaden z treningów nie był dłuższy niż dwudziestka. Bawiłem się świetnie podnosząc prędkość i siłę, odkrywałem nowe techniki biegania, zacząłem wprowadzać bieganie bardziej naturalne ze spadaniem na palce/śródstopie. Wiedziałem, że nie można tego robić drastycznie, ale bardzo interesowały mnie te techniczne modyfikacje, które pozwoliłyby mi poprawić wyniki. Jednym z szalonych pomysłów był zakup butów do biegania marki Do-Win... Nie chciałbym się pogrążać opowiadając w jaki to zajebisty sposób nastąpiło... No stało się, kupiłem te chińszczyznę i od czasu do czasu zakładałem na bieganie po bieżni, bo podobało mi się zaznaczanie minimalizmu - nie tylko jako techniki biegania, ale przede wszystkim w wyposażeniu biegacza. Im więcej było ze mną na stadionie robo-człowieków, wyekwipowanych w dziesiątki przeróżnych sprzętów pozwalających im śledzić natężenie przyciągania wszystkich czternastu księżyców Neptuna, tym mniej chciałem zakładać na siebie. No co? Taka moja natura! Nie pamiętam tylko okoliczności, które doprowadziły do decyzji, że pobiegłem w Do-Win"ach maraton. Coś jak przez mgłę wspominam siebie stojącego w korytarzu naprzeciw tym butom. W tym wspomnieniu przyglądam się Do-Win"om w zamyśleniu trzymając się za brodę... Ubrany jestem w strój sportowy i powinienem wychodzić już z domu, bo za pół godziny start, a ja muszę jeszcze podbiec jakieś dwa, trzy kilometry... Był to smutny czas mieszkania na dwa domy i przewożenia rzeczy z miejsca na miejsce. Tak, teraz pamiętam, że o tym, że nie wziąłem swojego startowego obuwia zorientowałem się na krótko przed startem. Wsunąłem więc swe stópki w Do-Win"ki i pobiegłem. Bilans zysków i strat po tamtym maratonie - osiągnięty czas był bardziej niż przeciętny i miał się nijak do moich oczekiwań. Po drugie straciłem paznokieć na dużym palcu prawej stopy. Strasznie się w biegu namęczyłem i przekonałem, kiedy wyprzedzał mnie Pan Pszczółka, że do biegania naturalnego jeszcze trochę mi pozostało. Wiele słyszałem opinii na temat tej techniki. Od zwolenników, że nie obciąża stawów, bo w ruch zaangażowane są mięśnie i ścięgna, że jest ekonomiczniejsza i pozwala biegać o wiele szybciej. Czy jest dla wszystkich? Podobno triatloniści preferują bieganie naturalne. A maratończycy? Ci, którzy przekraczają prędkość dźwięku pewnie tak, ja natomiast podpatrzyłem w styczniu (roku bieżącego) jak poruszają się Starzy Wyjadacze. I że żaden ze mnie maratończyk.

32 Bydgoszcz Fan Maraton 2016 - 3:56:22

Pierwszego poznałem Zygę, Zygmunta Łuczkowskiego z Bydgoszczy. Zyga wystartował z całą grupą (razem było nas dziewiętnaście osób, z czego osiem w pełnym maratonie) i już po kilkuset metrach ustabilizował tempo biegu. W Bydgoskim Fan Maratonie biega się dziesięć czterokilometrowych okrążeń z dwustumetrowym ogonkiem. Dwudziestego trzeciego stycznia było mroźno, temperatura według różnych źródeł wahała się od minus dwunastu do minus dziewięciu stopni. Biegłem swobodnym tempem, ale dałem się zagadać Wojtkowi Lisewskiemu, który gonił swojego tatę i razem wyprzedziliśmy Zygę pierwszy raz. Ale gdy po dwóch okrążeniach uzupełniałem płyny Zyga swoim regularnym, spokojnym tempem wyprzedził mnie. Przez jedno okrążenie goniłem za uciekającą czerwoną bluzą, wyprzedziłem go i... ponownie przy punkcie odżywczym dałem się wyprzedzić. Tak było do samej mety - to co udało mi się w biegu odpracować Zyga wydzierał swoją żelazną konsekwencją. gdy ja raczyłem się płynem. Na mecie w Bydgoszczy byłem kilka minut przed nim, ale jak przyznał mi się za metą:

Witunia Weekend Maraton Bieg 7 - 4:11:25

po biegu miał mroczki przed oczami. No proszę Cię, Zyga! Wystarczy spojrzeć na statystykę weekendowych maratonów w Wituni. W sumie od początku roku Zyga przebiegł co najmniej siedem maratonów! A ja puszyłem się jak paw ciesząc się swoimi trzema, a on... oni!... razem z Rysiem Kałaczyńskim i Bogusiem Maciejewskim. Jak się dowiedziałem Chłopaki przygotowują się do węgierskiego UltraBalatonu... Panowie, położyliście mnie na łopatki. Jest poniedziałkowy wieczór, a ja wciąż leżę i kwiczę.

Witunia sama w sobie była dla mnie genialnym doświadczeniem i dowodem na to, że mój organizm coraz bardziej oswaja się z dystansem. Spóźniłem się na start... wpadłem do domu Rysia (na przeciw zamkniętego biura biegu), jego córce zostawiłem plecak i ruszyłem w pogoń za peletonem. Złapałem ich jakieś dwa kilometry od linii startu - pogoń dała się oczywiście we znaki konsekwencjami odczuwalnymi około trzydziestego ósmego kilometra... Ale czy ja się tam pojechałem ścigać o złote kalesony? Pojechałem przekonać się gdzie będę wracał zdobywać kolejne szlify. Biegłem z wyłączonym stoperem, bo uznałem, że byłoby to nie fair wobec innych biegaczy, gdybym się "odliczał" od linii startu, a nie od godziny na którą start był ustalony. Tym bardziej, że byłem tam pierwszy raz i nie do końca wiedziałem, gdzie dokładnie jest startu linia. Poza tym dokładka, jaką był dystans od biura zawodów wydała mi się wystarczającą karą za spóźnialstwo.

Biuro maratonu to jednocześnie biegowe centrum wszechświata - zaprawdę powiadam wam, spieszcie się doświadczyć jego atmosfery ci, którzy jeszcze tam nie byliście. Strasznie żałuję, że nie przyłączyłem się do Rysia w czasie, kiedy przekraczał rubikon pokonując trzysta sześćdziesiąt sześć maratonów w rok. Teraz mógłbym szczycić się, że byłem częścią historii:-)

P.S. Powyżej wpisu link do strony mojego Wielkiego Bohatera - również dzięki Tobie Kubutek może zrealizować swoje marzenia. Drogi Czytelniku-Maratończyku! Jeżeli do tej pory nie wiedziałeś na jaki cel przeznaczyć swój jeden procent podatku, to już Ci pomogłem:-)

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu







 Ostatnio zalogowani
Gapiński Łukasz
10:27
arturM
09:59
dejwid13
09:58
Wojciech
09:57
smszpyrka
09:43
Gaśnica
09:40
bobparis
09:37
marcoair
09:32
fit_ania
09:31
marekwroc
09:18
Baart1980
09:02
cinekmal
08:47
tadeusz.w
08:46
przemek300
08:43
StaryCop
08:33
olos88
08:13
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |