2015-12-20
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Siedemnasty i dziesiąty z czterdziestu – czy jestem tego… Warty? (czytano: 3122 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://lilkapomaga.pl/zbiorka/kubus-poblocki-10-letni-bohater/
Czasu pozostało niewiele. Na tyle niewiele, że gdy wspominam spotykanym w przeróżnych miejscach ludziom o moim wyzwaniu coraz szerzej otwierają oczy. To znaczy w różnych środowiskach wyłonić można pewne różnice. Ci, którzy z bieganiem, i w ogóle sportem, są na bakier kiwają głowami i robią poważne miny. Maratończycy często się zapowietrzają i tylko od ich arytmetycznych zdolności zależy, jak długo trwać będzie pauza. „To w zasadzie będziesz musiał co tydzień biegać maraton” – powiedział jeden z biegaczy na błotnistym leśnym dukcie - trasie drugiego maratonu Warta Challenge 2015-16 – i zaraz dodał: „Gdybym ja swojej żonie powiedział…”. W tym czasie Najlepsza-z-Żon czekała na mnie w dworku w Biedrusku, gdzie zorganizowana była baza imprezy. Może temu mojemu Zmarźlakowi było cieplej choć przez chwilę dzięki moim wówczas o niej myślom. Ten maraton był „challenge’m” bardziej dla niej niż dla mnie. Zazwyczaj imprezy odbywają się w miejscach, które mogą rodzinom, które towarzyszą biegaczom coś mniej lub bardziej atrakcyjnego zaoferować, a tutaj? To nie zarzut do organizatorów, taki był charakter imprezy, którą Moje-Lepsze-Pół podsumowało, gdy z Biedruska wyjeżdżaliśmy. „Za pięć tygodni jest kolejna edycja, PRZYJEŻDŻASZ?”.
Warta Challenge 2015, Bieg #2 – 3:56:29
To Moje-Lepsze-Pół to Wielka Radość. Niesamowita rzecz ta miłość, każdego dnia inna i zaskakująca, i… to uczucie spokoju, chociaż czasem wokół jest całkiem do dupy, pewność, że jest się tam, gdzie się powinno być. To „całkiem do dupy” dodałem, żeby nie było zbyt cukierkowo.
Moje-Lepsze-Pół należy do tej sporej grupy żon, które bieganie tolerują, ale same nie weszły na tę ścieżkę, którą my, biegający małżonkowie uważamy za jedynie słuszną. Jeszcze nie weszły, he he he… Indoktrynacja trwa, ale Moje-Lepsze-Pół wciąż wynajduje nowe wymówki, z którymi trudno mi się spierać. Pewien problem stanowi pot… gdyby człowiek pocił się Guccim, albo przynajmniej Kleinem, to mej Małżonce przyszłoby to z łatwością. Widząc jej zieloną twarz i przekrwione, załzawione oczy, gdy kolejny raz czeka na mnie na którymś tam korytarzu w jakieś tam szkole, gdy wychodzę z szatni wykąpany po biegu, a ona stoi otoczona waniającymi biegaczami, rozumiem, że to nie najlepszy moment, by sugerować, że ona też powinna biegać.
Moje-Lepsze-Pół przeszło już nie jeden chrzest związany z trudnym i wymagającym losem żony maratończyka, ale pewien nasz maratoński wyjazd naprawdę dał się jej we znaki:
Oslo Maraton 2013 – 3:46:36
Jestem od Skandynawii uzależniony. Gdy „zawieje wiatr z Północy” wiem, że muszę się tam wybrać. Dwukrotnie przejechałem samotnie przez Norwegię rowerem z północy na południe i odwrotnie, i nie jest to moje ostatnie słowo.
To był marzec, może kwiecień 2013 roku, kiedy wpadłem na wybitny pomysł startu w maratonie w Oslo. Wszedłem na odpowiednią stronę, zarejestrowałem się, ale nie płaciłem, bo do biegu było przecież mnóstwo czasu, więc stwierdziłem, że zrobię to później. Później przyszły dodatkowe obowiązki, wyjazdy, roboty po pachy i zero czasu na treningi. Przestałem otwierać maile od orgów przypominające o maratonie, aż pewnego dnia zauważyłem, że treść nagłówka różni się od poprzednich. Było to wezwanie do zapłaty i groźba naliczania odsetek.
To jedna z różnic pomiędzy naszymi imprezami – tam zapisany, znaczy wkalkulowany w koszt, a u nas wiadomo, jak się zapiszesz a nie zapłacisz to nie pobiegniesz. Skoro już mam płacić – pomyślałem – to dobrze byłoby to Oslo pobiec.
Wszedłem na stronę linii lotniczych i aż usiadłem z wrażenia. Bilety w obie strony dla całej naszej trójki były za około czterysta złotych. Ekstra, wszystko zaczyna się układać, szykuje się fajny, wrześniowy rodzinny wypad weekendowy – kupiłem bilety i zacząłem konstruować pozostałe elementy wycieczki. Transport na lotnisko – proste: samochodem, parking – klik, zrobione. Transport z lotniska do Oslo… o kurczę. Wybitny ze mnie strateg, bo okazało się, że kupiłem bilety na lot na najodleglejsze z lotnisk (Oslo Sandefjord), a transport publiczny w Norwegii jest piekielnie drogi. Czy kolejką czy autobusem ceny biletów i tak przekraczały koszt przelotu… samochód! Wynajmę samochód! – stwierdziłem. Szybko sprawdziłem wypożyczalnie, skalkulowałem – no tak, dla trzech osób taniej będzie wynająć autko i ponieść koszt paliwa niż płacić za bilety – klik, zrobione. Noclegi w domu przyjaciół, więc wydawać się mogło, że to już wszystko – klik, zrobione.
Żeby nie przedłużać podam garść przygód, które nas spotkały… albo lepiej – które się przez nas przetoczyły, w chronologii ich występowania: bardzo wczesny wylot (czytaj zarwana noc), problem z odbiorem samochodu z wypożyczalni (karta kredytowa nie akceptowalna w Norwegii), problem z uruchomieniem karty kredytowej wożonej przy tyłku „na czarną godzinę” (bo jedno z pytań bezpieczeństwa z banku było: numer telefonu podany do kontaktu z bankiem… kto pamięta numer do siebie przez trzy lata od zmiany sieci?), podróż okazją do promu, w końcu – odbiór samochodu po sukcesie z uruchomieniem karty na innym lotnisku (chodziło o depozyt, bo wynajęcie było zapłacone kartą, której nie chcieli uznać – taki absurdzik), mandat za zaparkowanie na darmowym parkingu (należało wziąć bilecik i umieścić za szybą, od czasu z widniejącego na bilecie odliczane były trzy darmowe godziny parkowania)… Te szpileczki spowodowały, że w czasie kiedy ja biegłem maraton Moje-Lepsze-Pół z Córełkiem, w obawie przed kolejnymi problemami, biegały pomiędzy trasą biegu (żeby mnie napoić i dopingować) a samochodem (żeby zmieniać bilety z parkomatu za szybą auta, bo w centrum Oslo są dwugodzinne limity parkowania).
Po tych ciężkich przeżyciach wróciliśmy bardzo, bardzo wczesnym lotem do Polski (kolejna zarwana noc). Weszliśmy do terminalu ze słowami „nareszcie w domu” na ustach. Poprosiłem Małżonkę o bilet z parkingu lotniskowego, żeby zadzwonić po kierowcę. „Zostawiłam w aucie” – powiedziała.
Czy ja jestem wart takiej miłości? Mam nadzieję, że tak, i że na nią zasługuję. No i że potrafię kochać równie oddanie.
W Biedrusku była zimna woda pod prysznicem. O…, o taka była zimna, ale za to gorąca była atmosfera. W Oslo było z pompą, ale pompą norweską. My nie mamy się czego wstydzić i to w odniesieniu do wszystkiego, nie tylko organizacji imprez biegowych w Polsce i ich opraw, ale i uwagi, którą się poświęca zawodnikom. Kaziu Musiałowski, który również biegł w Norwegii powiedział, że uczestnicy na forum maratonówpolskich.pl nie pozostawiliby suchej nitki za taką organizację. Miał rację.
P.S. Po kliknięciu w link dołączony do wpisu, ten na samej górze, przeniesiecie się na stronę Kubusia Pobłockiego, stronę poprzez którą można pomóc zebrać fundusze na jego rehabilitację. Są tam też dane potrzebne do przekazania 1% podatku – jeżeli jeszcze nie wybraliście celu, zainwestujcie swój procent w tego chłopaka. Nie tylko on zasłużył na miano Dzielnego Maratończyka, ale cała Drużyna Pobłockich. Czapki z głów!!!
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Kamus (2015-12-26,16:57): Serdeczności dla Autora i Jego cudownej Rodziny.Powoli wejdziemy w tok przygotowań na krajowe i zagraniczne bieganie.Oj nazbiera się pewnie "tematów". Przede wszystkim Zdrowia w Nowych 2016 Roku !!! haruki (2015-12-29,20:58): Dziękujemy bardzo! Kaziu, równie gorące życzenia noworoczne dla całej Smogorzewskiej Ekipy:-) Mam nadzieję, że będziemy mieli okazję coś razem pobiec w tym roku!
|