2015-09-09
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Maraton Wrocław - rozterki BiegaczaAbyDobiec (czytano: 1040 razy)
Jesienny maraton, Wrocław, 13. września, miał być pobiegnięty tak, jak kilka moich ostatnich, czyli na zaliczenie. Czyli gdzieś na wynik 4:30, przy czym jeśli będzie trochę wolniej, to nic nie szkodzi. Czyli tempem w okolicy 6:20/km.
Ale nie będzie.
Jeden z kolegów, z którym mieszkałem w pokoju w Zamościu (w czasie czteroetapowej setki), po wysłuchaniu opowieści o tym jakie treningi robią i jak biegam starty skwitował mnie dosadnie. „Jesteś taki biegacz-alibi”. Poprosiłem o wyjaśnienie i… cóż, nie potrafiłem się nie zgodzić. Ostatnie starty biegałem „aby się udało”, z marginesem bezpieczeństwa, z nastawieniem „a co jeśli się nie uda...”, w oderwaniu od treningów jakie robiłem. W oderwaniu w przeciwną stronę niż rzesze hura-optymistów, pojawiających się ostatnio na dużych biegach. I nie chodzi o tę setkę, bo tam cel był jeden jedyny – ukończyć. Ale maratonu kończyć nie muszę. Oczywiście, szkoda by było przejechać kilkaset kilometrów i nie przywieźć do domu medalu, ale co mi daje kolejny maraton przebiegnięty w 4:30, czyli niemal godzinę wolniej niż moja życiówka? Kolejny medal, powiększenie o 1 liczby, którą chwalę się wśród znajomych… Na medale już dawno skończyło się miejsce na tablicy, na której je wieszałem, a liczba czy 6 czy 7 robi na znajomych takie samo wrażenie.
A dlaczego mam nie pobiec na łamanie 4 godzin? Tempo na 4h to 5:40/km. Przygotowując się do Zamościa biegałem 10-kilometrowe drugie zakresy tempem 5:10-5:15/km i to w cyklach zmęczeniowych, przygotowujących do wysiłku w pewnym sensie większego niż maraton. Średnie tempo z całej zamojskiej setki było poniżej 6:00/km, a ostatni etap, 15km, pobiegłem tempem 5:12/km mając z 3 poprzednich dni 85km w nogach. Nie wspominałem jeszcze o tym, ale uważam Zamość za wyzwanie jednak łatwiejsze niż maraton, przynajmniej dla mnie, przy moim „profilu biegowym”, dlatego nie wysnuwam z wyników zamojskich żadnych hura-wniosków, no ale… No kurde, ale czy te liczby nie pokazują, że powinienem pobiec na te 3:59 w tę niedzielę? No pokazują no…
No i teraz kwestia kolejna. Całe życie biegałem równo. Tzn. starałem się, bo za cholerę nie umiem sam z siebie trzymać równego tempa, a trzymanie tempa w oparciu o GPS płata czasem przekosmiczne, choć wcale nie przekomiczne, figle. Ale starałem się biec równo. Teraz czytam natomiast dużo o negative split. Jedna z najbardziej polecanych metod, MARCO, dyktuje mi takie tempa:
1-3km: 5:52
4-14km: 5:45
15-28km: 5:40
29-42km: 5:33
Czyli do 2/3 maratonu dobiegam tempem zakładanym jako średnie, czyli takim, jakim biegłbym cały dystans, gdybym biegł równo, ale mam teoretycznie trochę zaoszczędzonej na początku dystansu energii. No a na 29. km trzeba przyspieszyć. I to jest moment, w którym ja mówię hooooola Mości Państwo… Nie trenowałem BNP. Nigdy też tak nie startowałem, a maraton to nie miejsce na eksperymenty. No ale przecież maraton to bieg na 10km tylko że z 32-kilometrową rozgrzewką, czyż nie? A początek to naprawdę dobry moment żeby pobiec trochę wolniej niż średnie tempo, bo na początku jak zawsze będzie ścisk, chaos, wymijanie tych wszystkich baranów, którzy biegnąc tempem 6:30/km ustawili się tuż za plecami Kenijczyków itp. itd. Prawie zawsze gdy biegłem na wynik pierwsze kilkaset metrów maratonu było niesamowicie nerwowe.
Chyba spróbuję pobiec wg negative split. Ostatecznie jeśli jestem w stanie pobiec całość po 5:40/km, to jeśli na 29. km nie zdołam przyspieszyć do 5:33/km, lub nie zdołam utrzymać tego tempa później, no to trudno, dobiegnę w 4:08 czy 4:11 – nic się nie stanie, a będę miał ważne doświadczenie.
Uprzejmie proszę więc o kciuksy w niedzielę, także za pogodę, która w tej chwili zapowiada się przyjemna i niechaj liczby nie kłamią, trasa się wypłaszcza, a galołejowcy nie włażą pod nogi!
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |