2015-06-21
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Półmaraton na głodzie ;) (czytano: 412 razy)
Wczoraj odkryłem, jak sobie łatwo zepsuć świetny (świetnie zapowiadający się) bieg. Wystarczy mieć pecha i pobiec na głodno, nie mając takiego typu biegów w treningu. ;)
We Wrocławiu biegłem drugi raz – w październiku brałem udział w Półmaratonie Piastowskim, świetnej imprezie. Wtedy cała wizyta była bardzo udana, także towarzysko. Tym razem nie...
Na szybko zdecydowałem, że wobec ogromu obowiązków nie pojadę do Wrocławia pociągiem, tylko samochodem – by było szybciej. Rano jeszcze popracowałem, koło południa zjadłem obiad – i w drogę. Miała zająć nieco ponad 3h, zajęła prawie 4h, jednak bez wszelkich nawigacji jadąc w obcych terenach można się pogubić, zwłaszcza jeśli się akurat trafi na wyścig kolarski w Trzebnicy ;)...
Do biura zawodów dotarłem przed 18:00, w planie miałem wizytę w sklepie, by kupić coś do jedzenia – w drodze zjadłem tylko banana. Ale nie udało się znaleźć żadnego sklepu, najwidoczniej złą drogę wybrałem; a z lokalu przed stadionem nie chciałem nic niesprawdzonego jeść. Wchłonąłem więc drugiego banana i batonik z pakietu startowego, ale głód pozostał. Nie najlepiej. Przed samym startem jeszcze trzeci banan, rozgrzewka – i o 21:00 start.
Poprzedniego dnia myślałem, jaką taktykę objąć. Ryzykownie na 1:35, luźno na "co wyjdzie", czy spokojnie na jakieś 1:40. Wobec głodu powinienem był pomyśleć nawet o 1:45, ale nie. Tradycyjnie, gdy chcę mocno pobiec, rozsądek mi ucieka ;)... Zaryzykowałem.
Początek niepewny, bo znaczniki kilometrów mi uciekały, po biegu z autolapu się zorientowałem, że 2. i 3. kilometr były zdecydowanie za szybkie (ok. 4:20). Na 10km miałem nieco ok. 45:20, czyli obiektywnie wyglądało OK, ale subiektywnie było coraz gorzej. Nogi nie chciały nieść, myśli zaczęły się skupiać na negatywach i krążyć wokół słowa "stop". Chciałem uspokoić tempo na ok. 4:45-4:50, ale jakoś nie umiałem, o dziwo. Koło 12. kilometra było picie, wziąłem wodę i nieco przemarszowałem. Z naciskiem na "nieco" – pewnie z minutę, półtora. Bywały chwile, że czułem, że gdybym się położył na trawniku obok trasy, zasnąłbym od razu. Zacząłem się zastanawiać, czy aby poziom cukru mi niebezpiecznie nie spadł, postanowiłem sobie zrobić jakieś stosowne badania w najbliższym czasie (bo wszak da się biegać na czczo, pisze o tym sporo biegaczy). I tak sobie na zmianę biegłem i maszerowałem, z nogami jakimiś nijakimi, mentalnie zarazem zdołowany i uśmiechnięty, ponaglając się na zmianę z innym biegaczem, który momentami maszerował, rozpoznając znajome sylwetki zawodników mnie wyprzedzających, przybijając piątki dzieciom wśród kibiców, zastanawiając się, jaki czas zrobię, i wyrzucając sobie błędy żywieniowe, logistyczne i taktyczne tego dnia.
Ostatnie dwa kilometry przebiegłem, solidnie przyspieszając na ostatnim kilometrze, nawet postarałem się o dobrą sylwetkę. Bliskość mety dała mi chyba mentalnej siły, bo na trasie nie zjadłem nic, zatem nie powinienem nagle poczuć się lepiej. Dotarłem do mety w czasie 1:43.55. Wynik niby niezły, ale biorąc pod uwagę okoliczności czuję wyraźny żal.
Ostatnie tygodnie, bardzo wyczerpujące psychicznie, może miały wpływ na formę psychiczną. Problemy z nią dostrzegłem już na ostatnich treningach. Chyba trzeba lekko zluzować. Zwłaszcza że czasu na treningi też niewiele, snu też mało, i w efekcie forma spada, a nie rośnie.
Ale z drugiej strony – za tydzień Parszywa Dwunastka. Cel, jak i przed rokiem, jest jasny – zejść poniżej godziny. Czy się uda – nie wiem. Czy powinienem w ogóle próbować, czy może lepiej pobiec na luzie – też nie wiem. Ostatnio mało wiem...
Wrocław był ostatnim półmaratonem tej części sezonu. W Nowej Soli i właśnie we Wrocławiu miałem pobiec mocno, w Grodzisku Wlkp. miałem się przelecieć tak dla rozrywki, bo wiedziałem, że tam pogoda niełatwa, za to organizacja genialna. W NS zrobiłem życiówkę (1:37.04), jednak pogoda dała mi się we znaki, i nieco wolniej robiłem każdą kolejną pętlę. W Grodzisku też mnie pogoda wymęczyła, więc po nieco szybszym początku wycelowałem w tempo ok. 4:45, i z piciem co punkt dotarłem bez problemów do mety (1:42.26), choć nieco zawiedziony. A Wrocław... Trzeba mi teraz jakiegoś dobrego startu, by się mentalnie odbudować. Zielona Góra, Niesulice, albo zwłaszcza Maniacka Piątka - gdzieś musi być dobrze. Bym mógł spokojnie zrobić letnie roztrenowanie i zacząć przygotowania pod maraton w Poznaniu (swoją drogą, trasa świetna!).
I trzeba wreszcie skończyć doktorat, by się wyspać i wypocząć jak człowiek. Ile można spać z laptopem? ;) Już nie wspominając o nieprzespanych nocach...
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |