2015-06-14
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| 100 km Biel (czytano: 1264 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: jacekbedkowski.pl/100_km_Biel
100 km Biel
Wszystkie zdjęcia i filmy na stronie z linku
11 – 13 czerwca w Biel w Szwajcarii miało miejsce święto biegów. Główną atrakcją była 57 edycja słynnego biegu na dystansie 100 km. Dodatkowo można było pobiec w sztafecie na tym samym dystansie, półmaraton lub maraton. Zorganizowano też biegi dla dzieci. W biegu głównym wystartowało prawie 1 000 biegaczy, z czego do mety dotarło 916 osób. Ja na ten bieg zdecydowałem się dopiero na klka dni przed a zapisałem się na 2 godziny przed zamknięciem zapisów. Wpisowe do najtańszych nie należy (150 franków), ale to bardzo znany bieg, dlatego warto było.
Do Biel wybrałem się samochodem. Jak tylko zjechałem z trasy zaczęły pojawiać się znaki jak dojechać na parking biegu. Wszystko od samego początku było bardzo dobrze zorganizowane. W mieście były korki, ale to normalne w dniu biegu. Bez problemu dotarłem na parking gdzie zapłaciłem 10 franków za 2 dni parkowania. Do biura zawodów szedłem około 15 min, ale szedłem bardzo wolno. Można spokojnie powiedzieć, że wszystko jest na miejscu. Bez problemu dotarłem do biura zawodów gdzie po 15 sekundach odebrałem swój pakiet startowy. Byłem zaskoczony, bo w większości biegów zagranicznych dostaje się tylko numer startowy. Tutaj dostaliśmy bidon, czekoladę, ciastka, talon na piwo, talon na buffa (zapomnialem odebrać, a szkoda), płyn do płukania ubrań, krem, magnez, daszek, opaska i bardzo dużo ulotek. Było kilka stoisk producentów sprzętu i pasta party za drobną opłatą. Szybko obleciałem expo i poszedłem przygotować się do startu. W tym biegu jest możliwość posiadania swojego serwisanta na rowerze (tylko jedna osoba), który towarzyszy biegaczowi od około 20 km z małą przerwą między 57 a 65 km. To bardzo dobre rozwiązanie, którego mi brakowało, ale o tym później.
Foto: pakiet startowy
Miałem ponad 3 godziny do startu, który zaplanowany był na 22:00, dlatego skupiłem się na nawadnianiu i odpoczynku. Na linie startu poszedłem 1,5 godziny przed startem. Spokojne czekałem w cieniu, bo tego dnia było bardzo gorąco (31⁰C w cieniu). Nie chciałem zbędnie marnować sił. Porozmawiałem z siedzącym obok mnie chłopakiem z Wenezueli, który pochwalił się, że przebiegł już maraton i teraz czas na setkę. Ja oczywiście dyplomatycznie mówiłem o czasie 8 – 9 godzin. Około 10 min przed startem przepchałem się jakieś 3 metry od lini startu.
Foto: przed biegiem
Punktualnie o 22:00 wyruszyliśmy na trasę, pierwsze kilometry jeszcze w Biel, ale reszta już poza miastem. Tak dużo kibiców to ja w życiu nie widziałem na biegu ultra, ale nie ma się co dziwić to bardzo znany i ceniony bieg, a biegaczy jest bardzo dużo jak na bieg ultra. Poniżej możecie zobaczyć trasę z Garmina, którą przebiegłem.
Foto: trasa zapisana przez mój zegarek, Garmin 310XT
Od samego początku musiałem się pilonować, żeby nie biec za szybko. Już przechodziłem to nie raz, bieg zaplanowany np. na 5:00 min/km, a ja biegnę 4:30. Tym razem było inaczej. Biegłem kilka sekund wolniej niż zakładałem. Pierwsze 10 km przebiegłem w 49:45, z czego byłem bardzo zadowolony, plan zakładał nie szybciej niż 50 min. Biegło mi się bardzo lekko pomimo jednego 2 km podbiegu. Pierwszy sprawdzian zaliczony. Utrzymałem dobre tempo małym nakładem energii. Kolejne 10 km było po dość płaskim terenie, ale brak serwisanta spowalniał mnie na punktach odżywczych, których z czasem brakowało mi coraz bardziej. Pierwszy raz musiałem się zatrzymać przy studzience z wodą, bo nie miałem nic do picia, a w ustach sahara. Pomimo tych drobnych trudności do 20 km dotarłem poniżej 1:39 godz., czyli udało się lekko przyśpieszyć. Nie wiedziałem czy mam się z tego cieszyć czy nie.
Kolejne 20 km upłynęło bardzo podobnie, biegłem od puntu do punktu, na których zatrzymywałem się i wybierałem picie i jedzenie. Wyrobiłem sobie schemat, który powtarzał się już do końca biegu. Pierwszy kubek z wodą na obmycie twarzy, drugi z bulionem lub izotonikiem. Wyciągałem żel z czapeczki (miałem go za paskiem z tyłu głowy) i popijałem to wodą. Do tego banan, 2 kubki z colą i w drogę. Przez kolejne 50 metrów jadłem i piłem. Jak widać sporo tego, ale nie miałem serwisanta to wszystko musiałem robić sam i brać ile się da. Nie miałem kieszeni ani plecaka, dlatego wszystko konsumowałem w okolicach punktu odżywczego. Te pierwsze 40 km biegło mi się bardzo dobrze, choć w nogach miałem już 3 dość mocne podbiegi. Pierwszy od 7 km do 9 km, drugi od 22 km do 24 km i trzeci od 28 km do 29 km.
Kolejne 10 km to walka przede wszystkim z pierwszym kryzysem i 4 km podbiegiem. Na tym odcinku złapałem doła, bo wiedziałem, że czeka mnie długi podbieg, a nogi szybko zrobiły się ciężkie. Podbieg zaczął się już na 41 km trasy dlatego miałem lekkie opóźnienie po przebiegnięciu maratonu. Zegarek na 42,2 km pokazał 3:33 h. Tragedii oczywiście nie było, a ja odliczałem każde 100 m do połowy dystansu. Ten ponad 4 km podbieg dał mi się we znaki, a na 50 km pojawiłem się po 4:20:30. Jak łatwo zauważyć mnożąc razy dwa dawało końcowy czas 8:41 h. To tylko 1 min szybciej od życiówki. Pozostało tylko 50 km, a ja czekałem na najgorsze, czyli 10 km podbieg.
Praktycznie nie pamiętam jak przebiegała trasa od 50 do 65 km, bo było ciemno, a ja byłem już dość zmęczony. Moje bieganie skupiało się na śledzeniu znaczników biegu, rutynie na punktach i uważaniu żeby się nie zgubić. Ponieważ biegłem cały czas w pierwszej 40 zawodników wokół mnie nie było biegaczy, a ja od czasu do czasu widziałem gdzieś w oddali pojedyńczych ultrasów z ich serwisantami na rowerach. Musze przyznać, że trasę od 55 do 80 km po prostu znienawidziłem. Było ciasno, dużo zakrętów, kamieniste ścieżki, korzenie, podbiegi, jedna oczyszczalnia ścieków, śmierdzące obory na wsiach, moje stopy i nos przechodziły tortury. Jak tylko kogoś spotykałem to dawałem jasno do zrozumienia, że nienawidzę tej trasy.
Nie wiem dokładnie, który to był kilometr, ale zaczął się ten najdłuższy podbieg. Wiedziałem, że mnie czeka i chciałem mieć to za sobą najszybciej jak się da. Myślałem, że to własnie na nim stracę najwięcej czasu, ale nie było tak źle. To jest długi podbieg, ale jak ja biegłem to było dość ciemno i nie widziałem co jest przede mną. Największa wspinaczka czekała mnie na jego ostatnich 2 kilometrach, które pokonałem idąc dość szybko. Czekałem długo żeby udało się dotrwać do 78 km, kiedy to wdrapałem się na ostatni podbieg. Byłem bardzo szczęśliwy, bo teraz miałem troszkę więcej niż półmaraton do pokonania i szczęście na mecie.
Od tego momentu zaczął się mój długi finisz. Nie wiem czy zrobiłem to specjalnie czy nie miałem siły hamować, ale postanowiłem zluzować nogi i biec. Przez prawie 5 km droga biegła w dół, a ja biegłem bardzo szybko jak na taki etap mojego biegu. Jak się okazało jeden z kilometrów wyszedł ze średnią 3:45 min/km. Minałem chyba trzech biegaczy, którzy patrzyli ze ździwieniem co ja robię. Nie zatrzymywałem się na punkcie, bo nie chciałem tracić momentum. Złapałem tylko kubek z wodą i wylałem go na siebie, bo nie udało mi się trafić nim do ust. Szybkie tempo utrzymałem przez 7 km i na płaskim odcinku zacząłem odczuwać jego skutki. Na 86 km przyszło to czego się nie spodziewałem. Dopadła mnie ściana, która na początku bardzo mnie spowolniła, aż ostatecznie zmusiła do marszu. Starałem się coś biec, ale nogi były nie do wykorzystania. Chyba za bardzo je wytłukłem na tym zbiegu, sam już nie wiem. Byłem bardzo zły, bo miałem szanse na czas w okolicach 8:45 h, a tu taki zonk. Do 92 km próbowałem się zmobilizować do jakiegokolwiek biegania, ale szło to opornie. Nawet 100 m podbiegi sprawiały mi trudności. Pogodziłem się z tym i pomyślałem, że nawet jak będę szedł do końca to zmieszcze się w 10 godzinach, czyli tragedii nie będzie.
Foto: na trasie (okolice 92 km)
Na ostanich 7,5 km zacząłem się odradzać. Odliczałem każde 100 – 200 m biegu i wmawiałem sobie, że jeszcze pobiegnę 500 m i troszkę będę mógł iść. Jakoś zmotywowałem się aby nie zatrzymywać się, ale te ostatnie kilometry bardzo mi się dłużyły. Na 5 km przed metą zobaczyłem w oddali biegacza. To był chyba przełomowy moment w tym biegu, bo zacząłem powoli gonić za nim. To był mój cel w tym ostatnim etapie. Złościłem się, bo po jednym kilometrze dalej byłem daleko od niego, ale już w zasięgu. Wmawiałem sobie, że to jeszcze 10 okrążeń na stadionie do pokonania, które pokonywałem już tyle razy. To odliczanie i pogoń za rywalem zajęły mnie na dobre, a ja cały czas biegłem dość szybko. Na 3 km przed metą miałem gościa już 20 m przed sobą i mocnym krokiem wyprzedziłem go nie oglądając się. Miało to mu dać do zrozumienia, że nie ma co mnie gonić. Szybko na horyzoncie pokazali mi się kolejni biegacze. Miałem mieszane myśli czy forsować się i gonić ich czy może odpuścić. Pogodziłem się już z myślą, że na mecie pojawie się między 9:10 a 9:15 godziny. Nie mogłem jednak odpuścić i zaczęła się pogoń. Moje odliczanie straciło sens, skupiłem się na wizualnych celach. Byłem coraz bliżej i zorientowałem się, że doganiam tych samych ludzi, których expresowo wyprzedzałem na zbiegu po 80 km, a oni wyprzedzali mnie jak miałem kryzys po 86 km. Jaki ten świat jest fajny. Na 1 600 m przed metą minąłem dwie osoby i usłyszałem tylko, żebym się delektował ostanim 1,5 km. Pomyślałem sobie, jakie delektowanie, ja tu zapierdzielam 4:15 min/km, a w nogach mam ponad 98 km. Kiedy minąłem tablice ze znakiem 99 km byłem szczęśliwy. Nie patrzyłem na zegarek tylko mocno biegłem do mety. Na jednym z zakrętów zobaczyłem kolejny cel. Było 600 m do mety, a ja miałem jakieś 200 m straty. Nie myśłałem za dużo tylko rzuciłem się w pogoń. Szybko zmniejszałem stratę, ale serwis szybko poinformował o mojej pogoni. Zabrakło mi jakieś 2 – 3 metry żeby wskoczyć o jedno miejsce wyżej. Nie jest mi szkoda, bo wiem, że walczyłem mocno przez ostatnie 7 km. Tak mi się wydaje, że ten mój finisz na 21 km przed metą był troszkę za wczesny i to kosztowało mnie ponad 20 min straty między 86 km a 92 km. Z drugiej strony może to co zyskałem zbiegając z górki nie udałoby mi się nadrobić w inny sposób. Nie ma co się zastanawiać, najważniejsze, że dotrwałem w zdrowi. Kryzysy wiadomo są zawsze i to nie raz, trzeba z tym żyć i się pogodzić.
Foto: wyniki (czas 9:07:17, 36 miejsce, 3 w kategorii wiekowej)
Muszę przyznać, że jestem troszke zaskoczony tym trzecim miejscem w kategorii, ale z drugiej strony liczyłem na coś, bo szybko poszedłem się przebrać, żeby zdążyć na ceremonie wręczania nagród. Sam bieg bardzo dobrze zorganizowany. Trasa super oznaczona, ale jak się biegnie samemu to trzeba bardzo uważać, żeby się nie pomylić. Super rozwiązanie z tymi serwisantami na rowerach. Najważniejsze jednak zostawiłem na koniec. Już wiem, dlaczego ten bieg jest taki wyjątkowy. Fantastyczny doping kibiców jest nie do opisania. Tylu kibiców na biegu ultra to ja jeszce nie widziałem. Wbiegam do jakieś małej miejscowości a tu impreza na całego przy trasie i setki kibiców. Nie ważne, która godzina, północ, pierwsza, druga, czwarta nad ranem kibice są wszędzie. Biegniemy gdzieś po polu, a tu sziedzi garstka ludzi i kibicuje. Piękne momenty, a przebieganie przez most w Aarberg coś pięknego. Jak spiker wymawia twoje imię (moje powiedział ładnie) to nogi same niosą, a kibice krzyczą, super, nie do opisania. Jeśli będę biegł za rok to musze się lepiej przygotować, bo dla tych kibiców warto jest się pomęczyć aby pięknym krokiem wbiec na metę.
Foto: ceremonia wręczania nagród
Troszke o stratach czyli co sobie uszkodzilem. Tym razem zastosowałem jeden patent, który sprawdził się częściowo w biegu 12 godzinnym czyli wysmaroweałem sobie uda kremem. Dodatkowo zrobiłem to samo ze stopami i pomimo tego, że biegłem w tych samych butach co na biegu 12 godzinnym to nie mam żadnych otarć. Nie stosowałem plastrów na klatce, ale podkoszulka kompresyjna compressport zadziałała jak potrzeba, miałęm ją już bardzo dobrze sprawdzoną. Jednom słowm poza obolałymi mięśniami nie mam żadnych strat co mnie bardzo cieszy. Kolejne doświadczenie zebrane.
Foto: buty po biegu
Na koniec troszkę statysty.
Czas na mecie 9:07:17, co jest tylko 25:05 wolniej od życiówki. Zająłem 40 miejsce w open na 916 biegaczy, co dało 36 wśród facetów na 743 i 3 miejsce w kategorii wiekowej na 54 biegnących. To był mój 15 bieg ultra, a wliczając do tego maratony 24 bieg na dystansie 42,195 lub więcej.
Foto: medal i numer startowy
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu 1katarzynka (2015-06-14,22:36): Gratuluje Jacku , ciekawa relacja, fajny bieg i kolejne doświadczenie . paulo (2015-06-15,08:41): Jacku, jesteś wielki! Gratuluję! Taki kilometraż to mi się w głowie nie mieści :) robaczek277 (2015-06-15,11:44): Bardzo Wam dziękuję. Wynik nie jest szczytem moich mozliwości, ale miałem mocny kryzys po tym abiegu a do tego trasa wymagająca o czym pisałem. Dodatkowo brak serwisu też zrobił swoje. Wszyscuy się dziwili, że biegne sam. Najwazniejsze jest jednak szczęście na mecie a KIBICE nie do opisania.
|