2015-04-20
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Debiut na Królewskim Dystansie (czytano: 2480 razy)
Jakieś pół roku temu (zaraz po Silesia Maratonie, gdzie debiutowała Moją Kochana Żonka) zapadła decyzja, że kolejny start w maratonie odbędzie się w Łodzi. Cóż klamka zapadła.
Pół roku treningów, przebiegnięte przeszło 1 400km, mozolnego powrotu do formy sprzed roku i nastał weekend:)
W samo południe w sobotę, naszą wesołą trójką (Marcin, Kasia, Ja) wyruszyliśmy z najpiękniejszego miasta na świecie:)do Łodzi. Podróż szybka, łatwa i przyjemna (no może poza korkami w Łodzi). Pierwszy przystanek Atlas Arena, odbiór pakietów, mały zgrzyt z koszulkami (nie było już rozmiarówki). Ale w sumie mniejsza z tym:). Potem hotel, kolacja, analiza trasy, stres, stres, stres:).
Nasze plany: Kaska po kontuzji zmiana decyzji i lekki bieg na 10km, Marcin złamanie 3h, a ja... no cóż. Plan - marzenie złamać 4h w debiucie. Mając z tyłu głowy rocznicę operacji, cały bagaż doświadczeń ostatniego roku, zakładałem, że dam radę.
Po 21:00 śpimy, rano pobudka, śniadanie i spacer na start. Śnieg nie jest nam groźny:) Rozgrzewka i na start...
Sam bieg, cóż, błędy debiutanta, zbyt szybkie pierwsze 10km, 20km, 30km, kryzys na 32km... Zaczęło się. Prawie każdy kto biegał maraton wie o czym mówię, głowa nie myśli, nogi nie niosą... Po 32km wiedziałem, że pół roku poszło na marne. Nie dam rady:(
Pojawia się pytanie: Po co? Dlaczego? Przecież masz Żonę, dzieci, pracę, to bieganie jest bez sensu...
Ale po 40km, kiedy wiedziałem, że dam radę dostałem skrzydełek (w sumie to dzięki Zającowi na 4:15, który mnie w 120% zmotywował, przy okazji serdeczne dzięki).
Ostatnich 2km nie pamiętam, jedyne co do zbieg do hali i euforia w każdym cm2 mojego ciała. Na mecie łzy...
Udało się:)
Czas bez rewelacji 4:11:20
Gorzej miał Marcin, któremu zabrakło 40s do złamania magicznej bariery 3h:(
Pokonałem przede wszystkim siebie, udowodniłem sobie, że po przejściu raka, chemii, można wrócić do życia, że udało się:)
Szczególnie chciałem podziękować mojej najwspanialszej Żonie i Chłopakom, którzy motywowali mnie do każdego treningu i z pełną wyrozumiałością znosili moje fochy. Jesteście moją największą motywacją i sensem życia pod każdym względem.
Ten medal i cały wysiłek dedykuję Ewie i Weronice, które niestety przegrały pierwszy maraton, ale teraz biegają po tej lepszej stronie świata [*]
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu paulo (2015-04-21,08:35): piękne doświadczenie, przeżycie i zarazem "motywator" do dalszych zmagań z samym sobą. Gratuluję!
|