2015-03-16
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Gdy można tylko biec (czytano: 679 razy)
Po krótkim namyśle skręciłem w lewo. Miałem nadzieję, że w niedalekiej odległości ode mnie znajdę most, albo jakaś kładkę przez kanał i to pozwoli na zamknięcie pięknej, owalnej pętli wokół pól i kilku wiosek. Nie chciałem jednak, aby przejście przez rzekę było bóg wie jak daleko. Miałem już dobre dwanaście kilometrów w kopytkach, pogoda była taka sobie, a piesa, która zawsze drze do przodu (lub w bok) jak szalona tym razem przeżywała gorsze chwile i człapała za mną z wywalonym jęzorem. W najbliższej wsi dowiedziałem sie jednak, że most jest za około dwadzieścia kilometrów, zrobiłem wiec zwrot przez rufę i prując na fordewindzie postanowiłem tylko lekko zmodyfikować pokonaną przed chwilą trasę. Nie próbowałem się usprawiedliwiać, że zrezygnowałem. Raczej wyszedłem z założenia, że nie warto, że i tak biegnę po krawędzi własnych możliwości robiąc po osiemdziesiąt kilometrów tygodniowo. Przecież jeszcze miesiąc temu miałem zadyszkę od fajek, bieg sylwestrowy na dziesięć kilometrów pokonałem w… żadnym stylu… Cieszyłem sie wiec tym gdzie jestem i w jakiej jestem kondycji. Od ponad pół roku mieszkam w miejscu do biegania wymarzonym - mam już kilka ulubonych tras i w zależności od samopoczucia i rodzaju treningu biegam szybkie pętle, podbiegi, przełaje albo wybiegam poza horyzont...
Nie porzuciłem pomysłu szukania odpowiedzi na pytanie o czym myślimy kiedy biegamy. Nie. Wszystkich, których pomysł przybliżenia się do tej odpowiedzi oraz skonfrontowania emocji z własnymi uczuciami zainteresował przepraszam za tak długą ciszę w eterze. To życie wrzuciło mnie energicznie i bez uprzedzenia w wir wydarzeń, które czasami mnie przerastały. Może nie przerastały - sprawiały, że byłem ich biernym uczestnikiem, obserwatorem zza szklanej sciany, a to czasami gorzej niż być ich bezpośrednią ofiarą. Stojąc obok oprócz gestów, okazywania dobrej woli, zaangażowania i zapewniania o miłości nie mogłem zrobić nic. Nadal nie mogę.
Mogę biec.
Nie publikowalem nic, bo wszystko byłoby łzawe, wzniosłe, patetyczne i… aż do Rygi. Nie pisałem z szacunku dla tych, których ból dotknął bardziej niż mnie i dla tych, którzy postanowiliby o tym przeczytać. Biegłem.
Biegłem, żeby z myślami być samemu, choć z założenia miało być zupełnie inaczej. Miałem biec, żeby przygotować się na jego przybycie, być szybkim i silnym, żeby On miał szansę poczuć się bezpiecznie w swoim nowym świecie już od pierwszych w nim chwil. W biegu planowałem nowe trasy… takie, które można przejechać wózkiem, gdzie nie trzęsie i nie wieje… najlepiej pętle, żeby nigdy nie było za daleko od domu na wypadek załamania sie pogody. Mieliśmy być jak marchewka z groszkiem, jak słoneczny, niedzielny poranek i naleśniki na śniadanie, nierozłączni. Młodemu, którego obserwowałem na monitorze usg kilka tygodni wcześniej (w trakcie swojego treningu tak przebierał nóżkami, że Szost mógłby się czuć zagrożony), nagle zgasło Serduszko. We mnie przygasło wszystko, najbardziej pewność siebie i jakaś szczenięca nonszalancja. Poczułem się... Były chwile, kiedy wydawało mi się, że rozumiem tylko bieganie.
Jestem przeogromnym szczęściarzem. Moją żoną jest najwspanialsza z kobiet, zupełnie nie rozumiem jak to się stało, że zwróciła na mnie uwagę... musiała przeżywać gorsze chwile, może obudziłem w niej współczucie... Moja Córeczka jest moim największym Zwycięstwem - obie moje kobietki to najlepsze, co mogło mi się w życiu przytrafić. Ciebie też kocham Synku. Wiem, że jestem dzięki Tobie lepszy. Nie potrafię, jeszcze nie umiem tego opisać, ale wszystko jest kwestią czasu. Niejeden jeszcze maraton na nas obu czeka...
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu ŚMITEK (2015-07-30,11:59): Mam tak samo...
|