2015-02-16
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Orka czyli odliczanie do końca? (czytano: 328 razy)
I skończył się tydzień numer 10. Zastanawiam się, co mnie wciąż pcha do przodu. W tym tygodniu zrealizowałem program w 100%, choć zamiast biegać wtorek-środa-czwartek i sobota-niedziela, wyszło wtorek-środa i trzydniowy weekend. Ale w sumie ponad 60 km. Drugi tydzień z rzędu. Jest z czego być zadowolonym, tylko sił na uśmiech brak.
Bieganie to już orka jest. Pod górę. Za każdym razem nogi są ciężkie, za każdym razem nie ma lekkości, tylko tłukę te kilometry, by wyszło tyle, co trzeba, a czas - nieważne. Zastanawiam się czy żołądek, czy kolana wytrzymają. Dziś rano zauważyłem, że już nawet t-shirty są na mnie za małe i wiszą. Ja już nie chudnę, ja się skurczyłem z lewej i prawej i ten sam t-shirt, który kiedyś był dobry jest już szmatką do wyrzucenia. Z tego samego powodu jakieś 20 koszul przeszło ostatnio kurs uszczuplający. Ale o ile koszule można zwęzić, to gdyby przyszło mi przytyć... Czyli, że jestem skazany na bieganie po wsze czasy.
Skoro biega się ciężej to wyciągam dwa wnioski. Muszę się inaczej zmotywować. THE BID DAY jest coraz bliżej i z tygodnia na tydzień rysuje się coraz bardziej rzeczywiście. To dobrze, bo magia tego dnia przynajmniej na kilka wyjść wystarczy. Czyli zaczynam odliczać do końca. 8 tygodni zostało, w tym 2 pół maratony, bieg na 30 i na 35 km. Sweet.
Te długie, niedzielne wybiegania to moja nadzieja, że jakoś dojadę do końca. Mam 4 biegi zorganizowane, a nic tak nie motywuje jak inni ludzie, jak podjęte wcześniej zobowiązania. Tydzień temu przebiegłem 26 km, a udało mi się znaleźć drużynę, która przygotowuje się do innego maratonu tego samego dnia co ja - 12 kwietnia w Rotterdamie - i dopisać na ich wybiegi po 30 i 35 km. Bardzo się cieszę, bo w kupie raźniej, a na dodatek bliżej niż wyszukane jakieś pół-ultrasowe biegi we Włoszech i Austrii. Super. I na dokładkę 2 półmaratony. Za tydzień Malta. Trochę się obawiam tego biegu. Nie o to, czy skończę, bo myślę, że skończę bez problemu. Ale czy osiągnę wynik, który doda mi skrzydeł na kolejny tydzień? No ale tym będę martwił się za tydzień.
Następny bieg we wtorek, dyszka po górkach. Znalazłem taką jedną w okolicy, jeszcze po niej nie biegałem. Powinno być dobrze.
Co mnie motywuje, to też rzeczy okołobiegowe. Ostatnio przeczytałem dwie acyciekawe książki, "Biec lub umrzeć" Kiliana Jorneta i "What I talk about when I talk about running" Haruki Murakaniego. Czytam blogi, szukam nowych rzeczy, planuję kolejne starty, itd. Dziś na przykład mija termin zapisów na maraton nowojorski. Zapisałem się, choć jeśli mnie wylosują, to będę miał problem. Czy między 27 września (biegnę w Berlinie) a 1 listopada (New York Marathon) jest wystarczająco czasu by się zregenerować i ukończyć oba biegi? Póki co nie mam tego problemu bogactwa.
A propos Berlina, przygotowania do tego maratonu planuję rozpocząć na 16 tygodni przed startem. Znalazłem plan treningowy na czas ok. 3 godzin 45 minut, także może wszystko pójdzie dobrze. Dziś go analizowałem wnikliwie - strasznie dużo w nim biegania interwałowego. Będę musiał zainwestować w zegarek, smartfon nie do końca się sprawdza przy przyciskaniu w biegu co 20 sekund pomiarów czasu, tempa i dystansu.
Jeden problem bogactwa pomysłów i ubóstwa czasu związany z przygotowaniami do Berlina polega na zaplanowanej wyprawie w Alpy, gdzie naszym (moim i 2 innych zapaleńców) celem będzie wturlać się na Mt Blanc. Zapisaliśmy się na całe dwutygodniowe szkolenie. Czyli będę biegał między wykładami gdzieś w Chamonix. Czyżbym miał odkryć mountain trail running? I tylko mam nadzieję, że wejście na Blanca nie pokrzyżuje mi jakiegoś długaśnego wybiegania.
Póki co, orka i oby kolana wytrzymały aż do Paryża i jeden dzień dłużej!
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |