2015-01-05
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Naprzeciw ambicji (czytano: 1298 razy)
Nadszedł czas na małe podsumowanie mojej przygody z bieganiem. Może nikt tego nie przeczyta ale mam wewnętrzną potrzebę wyspowiadania się ze swojej pasji :) Jestem biegaczem z niespełna półtora rocznym doświadczeniem może to niewiele ale jak wiele się nauczyłem przez ten czas. Bieganie rozpocząłem jak większość trochę z ciekawości, trochę z chęci sprawdzenia się, trochę z chęci rywalizacji. Jako piłkarz amator grający w amatorskiej IV lidze moja wydolność nie była może w tragicznym stanie ale tle doświadczonych biegaczy o wiele starszych i tak dostawałem srogie lanie i tak bieganie już na samym początku pokazało mi swoje oblicze, wymierne oblicze którego nie da się oszukać a mianowicie to co wypracujesz na treningu to twoje nie ma drogi na skróty.
I zdarzyło się pojechałem na swój pierwsze bieg po 3 tygodniach truchtania. Było to gorący lipcowy dzień a moja obecność na tym biegu była zagadką nawet dla mnie samego :) Starter wystrzelił i poszło, ruszyłem jak sprinter na 100m ale 2km zweryfikował moje zapędy czułem ze umieram. Od 2km biegacze masowo mnie wyprzedzali ale nawet przez chwile nie pomyślałem żeby zejść z trasy mimo że ledwo biegłem. Bieg ukończyłem z czasem około 45min na mecie pomyślałem sobie po jaką cholerę ja się tak męczę ale stwierdziłem ze to przecież „bieg piwosza” przyjechałem tu tak naprawdę napić się czeskiego piwa w dobrym towarzystwie. Po powrocie do domu czułem się jak bym całą noc czołgał się w koszarach, ledwo żyłem, ale ku mojemu zdziwieniu już szukałem kolejnego biegu w którym mógłbym wystartować :) I chyba wzięło mnie na dobre :)
I tak przez kolejne pół roku biegałem bez planu, bez dziennika treningowego dla samej satysfakcji ale z chęcią poprawiania swoich wyników. Po trzech miesiącach udało się złamać 40min na 10km a w półmaratonie uzyskać czas 1:34 ale o ile na początku progres był spory to po pół roku czułem ze stoję w miejscu a na kolejnych biegach czasy na zegarku jakby zatrzymały się w miejscu. A ambicja nie pozwalała mi tak po prostu zatrzymać się w miejscu już wtedy postawiłem na bieganie. Przestałem uczęszczać na treningi piłkarskie mimo ze piłka było moją pasją od dziecka. I co taki amator biegania ma w tym momencie poczynić mimo ze ambicji i samozaparcia mu nie brakuje? Plany treningowe jakie odnajduje przyprawiają mnie o zawrót głowy nic z tego nie rozumiem, z lekkoatletyką nigdy nie miałem nic wspólnego… Trafiła w moje ręce książka Pauli Radcliffe i przejrzysty plan treningowy na dystansie półmaratonu z racji tego ze że za pół roku w mojej miejscowości odbywa się z rozmachem zorganizowany półmaraton będzie to plan idealny dla mnie! Były do wyboru 3 plany o różnym stopniu zaawansowania. Bez chwili namysłu wybrałem ten najbardziej zaawansowany nie mogłem wybrać nic innego. Od początku rywalizacja to było to, co mnie nakręcało w bieganiu, bez tego nie wiem czy byłbym w stanie się stawić na każdym treningu który sobie zaplanowałem. W końcu coś się zmieniło mam plan i tyle silnej woli do ciężkich treningów ze nic nie mogło mnie powstrzymać od zrealizowania go z nawiązką.
Biegałem jak ten „osioł” coraz mocniej i mocniej bez opamiętania. Skończyło się… pojawił się ból w bocznej części kolana który nie pozwalał mi biegać nie przypuszczałem ze coś mnie może wybudzić z tego piękne ale jakże ciężkiego snu a tu nagle coś pękło. Kontuzja ? Nawet nie przechodziło mi przez myśl ze coś może mnie zacząć boleć przecież tyle lat uprawiania sportu i nigdy nic na dłuższą metę mi nie doskwierało. Tajemniczy ból nigdy nie został prawidło zdiagnozowany chociaż leczyłem się u fizjoterapeuty sportowego to ból nie ustępował pojawiał się tylko w czasie kroku biegowego. Po dwóch miesiącach zaprzestałem jakiegokolwiek leczenia byłem kompletnie zrezygnowany i załamany to co dawało mi tylko radości nagle zostało mi zabrane i w dodatku leczenie nie przynosiło żadnego efektu.
Aż przez przypadek trafiłem na zajęcia z jogi asthanga i choć było ciężko się przemóc by wybrać na te zajęcia bo przecież joga kojarzyła mi się z kolorowymi matami i jakimiś śmiesznymi wygibasami z samymi kobietami na sali. Ale co miałem do stracenia a nóż coś pomoże. Już po kilku zajęciach czułem poprawę ból był mniejszy pojawiła się nadzieje. Codzienne praktykowanie jogi pozwoliło mi powrócić do biegania po 3 miesiącach przerwy. Początki były ciężkie miałem problemy z przebiegnięciem kilku kilometrów ale jak to mówią „co cię nie zabije to cię wzmocni”. Byłem teraz mądrzejszy o pewne doświadczenia i jeszcze bardziej zdeterminowany niż na początku ale jak to się teraz skończy brak umiaru to cecha która u mnie króluje. Zacząłem stopniowe przyzwyczajanie organizmu do coraz większych obciążeń ale nie obeszło się bez kolejnych przeszkód. Ból piszczeli tzw. zapalenie okostnej trochę mnie utemperowało przed coraz to cięższym treningiem ale i te dolegliwości ustąpiły i mogłem znów „normalnie” trenować.
Po drodze trafiłem na blog warszawskibiegacz.pl i dopiero tam poznałem na czym tak naprawdę polega prawdziwy trening, jak normować obciążenia treningowe by znów się nie zajechać jak miało to miejsce. Przeczyłem chyba każdy artykuł i każdą książkę jaką zrecenzował warszawskibiegacz a książka Jacka Danielsa i jego metody treningowe stały się dla mnie wyznacznikiem. Czego efektem jest ostatni wyniki 54:39 w biegu na 15km.
Podsumowując rok 2014 to odkrycie życiowej pasji która pochłonęła mnie w całości i nauczyła pokory, pokory dla własnego organizmu. Czasy jakie osiągałem pod koniec roku jeszcze do nie dawna były dla mnie abstrakcją i motywują mnie do jeszcze większej pracy na sobą. Ciągła nauka własnego organizmu poparta samodyscypliną i fachową literaturą do klucz do sukcesu. Ja dalej chce poznawać i się uczyć…
Teraz czas na rok 2015 i wiosenne starty. Pierwszy cel to złamanie upragnionych 35min na 10km :)
Jeśli wytrwaliście do końca to podziwiam. Wybaczcie za błędy :) ciąg dalszy za rok :)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |