2014-11-03
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| MÓJ PIERWSZY MARATON CZYLI JAK ZOSTAŁEM MARATOŃCZYKIEM (czytano: 1590 razy)
Moje systematyczne bieganie zaczęło się w roku 2003 , chociaż epizody związane
z bieganiem zdarzały się w moim życiu już wcześniej . Będąc w wieku juniora w latach 1981-84 trenowałem kajakarstwo w klubie LKS Nadnarwianka . Uczyłem się w Technikum Radiowym w Pułtusku gdzie do wyboru miałem tylko siatkówkę , piłkę ręczną , podnoszenie ciężarów i kajakarstwo . W związku z tym że sporty zespołowe mnie nie interesowały , a ciężary kojarzyły mi się z małą salą pełną zapachu potu pozostało mi kajakarstwo , które pozwalało uprawiać sport na powietrzu i dawało wrażenie wolności oraz możliwość integracji z przyrodą . Niestety moje warunki fizyczne nie predysponowały mnie do tego sportu . Byłem zdecydowanie za niski . Na zawodach na szczeblu okręgu jeszcze w miarę to wyglądało ale na regatach ogólnopolskich nie osiągnąłem wielkich sukcesów . Cztery lata treningów przyniosło 7 medali i kilka dyplomów z imprez na szczeblu okręgu i trzy starty w eliminacjach i jeden w finale Ogólnopolskiej Spartakiady Młodzieży ( w czasach PRL był to odpowiednik Mistrzostw Polski Juniorów Młodszych ) . Cztery lata nauczyły mnie jednak wytrwałości , a dzięki temu że był to sport sezonowy zimą jako sporty uzupełniające pozostawały siłownia i bieganie ( maksymalnie kilka km ) co pozwalało na utrzymanie ogólnej sprawności do następnego sezonu . W roku 1984 matura zbiegła się z likwidacją klubu i tak skończyła się moja przygoda ze zorganizowaną kulturą fizyczną . Wtedy myślałem że na zawsze . Mając dwadzieścia lat wydawało mi się że już za późno żeby zaczynać zabawę ze sportem od początku . Nie przypuszczałem nawet jak bardzo się myliłem o czym się przekonałem dopiero dziewiętnaście lat później .
Jeszcze tego samego roku w poszukiwaniu pracy losy rzuciły mnie do Torunia skąd rok później trafiłem do wojska . Dwa lata służby zasadniczej spędziłem w Wałczu w szkole podoficerskiej wojsk łączności . Po powrocie do Torunia poznałem swoją żonę i zostałem tu na stałe . W związku z tym że wojsko dbało o kondycję swoich żołnierzy to wtedy jeszcze byłem w jako takiej formie . Następne 16 lat życia to jednak zero sportu ( chyba że w TV ) , z tego 10 lat palenia papierosów ( na szczęście w porę się opamiętałem i rzuciłem to paskudztwo ) . O ile na zewnątrz wyglądałem w miarę ( tylko kilka kg nadwagi ) to jednak w środku czułem się coraz gorzej . Wizyty u lekarzy z powodu bólu kręgosłupa i bólu serca nie napawały mnie optymizmem . Potrzebny był impuls żeby coś zmienić w swoim życiu i zacząć myśleć że ,, mam dopiero czterdzieści lat’’ a nie że ,,mam już czterdzieści lat” jak myślałem coraz częściej . Czy to był kryzys wieku średniego ? Nie wiem ale wkrótce po latach niepalenia miałem popaść w nowy nałóg .
W roku 2002 dowiedziałem się przypadkiem że jeden z moich kolegów z pracy przebiegł Maraton Toruński i nie był to jego pierwszy maraton . Nawet nie wiedziałem że biega . Po rozmowie na ten temat zachęcał mnie żebym też spróbował . Opowiadał jakie to wspaniałe uczucie pierwszy raz przekraczać linię mety maratonu . Mówił że co z tego że mam prawie dwa razy tyle lat co On skoro są biegacze którzy mają tyle lat co my dwaj razem i dają radę . Przypomniałem sobie z jaką zazdrością i podziwem patrzyłem w przeszłości na maratończyków w telewizji oglądając zwycięstwa Waldemara Cierpińskiego w Montrealu i Moskwie. Nie przypuszczałem że trzydzieści lat później będę miał okazję poznać Go osobiście podczas maratonu w Halle . Wtedy wydawało mi się że owszem można się ścigać na dystansie kilku kilometrów , ale jak to jest możliwe żeby przebiec i jeszcze rywalizować przez 42 kilometry . To był jeszcze wtedy dla mnie niewyobrażalny dystans . I stało się …
Była jesień 2002 roku . Wracałem z pracy . Dochodząc do przystanku autobusowego i mając do niego jeszcze jakieś 50 metrów zobaczyłem nadjeżdżający autobus . Puściłem się biegiem . Zdążyłem , jednak przez trasę kilku przystanków nie mogłem złapać tchu i bardzo powoli dochodziłem do siebie . I to był ten impuls podobny do tych jak w dobranockach Pomysłowy Dobromir lub Zaczarowany Ołówek . Moi rówieśnicy wiedzą o czym mówię ( biedne dzieci znające tylko Transformersy i Pokemony ) . Postanowiłem że zacznę biegać i przebiegnę maraton . No ale przecież była jesień . Doszedłem do wniosku że skoro tyle lat nie biegałem to jeszcze trochę poczekam . Po co mam biegać zimą . Zacznę na wiosnę . Postanowienie było jednak na tyle silne że na początku marca 2003 roku udałem się na targowisko miejskie gdzie kupiłem dres oraz buty takie za 50 zł. ( jak byłem naiwny okazało się dużo później ) . 23 marca udałem się na pierwszy trening . Żonie powiedziałem że zaczynam biegać dla zdrowia ale tak naprawdę interesowało mnie przygotowanie się do przebiegnięcia maratonu . Na tym pierwszym treningu pobiegłem do lasu 2200 metrów , tam odpocząłem i wróciłem tą samą trasą do domu czyli razem było tego 4,4 km . Ten pierwszy raz towarzyszyła mi żona i córka na rowerach . Postanowiłem że codziennie przez kilka dni będę biegał o 2,5 minuty dłużej , a później po 5 minut dłużej . Po niecałych trzech tygodniach gdy doszedłem do 70 minut biegu nogi odmówiły mi posłuszeństwa i przez tydzień nie biegałem . Po tygodniu zniecierpliwienia wyszedłem na trening i po przebiegnięciu około kilometra nogi tak mnie rozbolały że myślałem że nie dam rady wrócić do domu . Ból nie pozwalał mi nawet w miarę normalnie iść . Utykając doczłapałem się do domu , doszedłem do kuchni gdzie musiałem odczekać siedząc pół godziny na taborecie bo przejście przez przedpokój do pokoju było już ponad moje siły . Nastąpił kolejny tydzień bez biegania . Drugi w ciągu tego miesiąca . Po tych dwóch tygodniach przerwy zacząłem bieganie od początku ale chyba znowu za duże objętości . Biegałem przez dwa tygodnie od 70 do 110 minut dziennie po czym nastąpiło kolejne dziesięć dni przerwy z powodu bólu nóg . Nawet już nie pamiętam dokładnie ale chyba bolały mnie całe nogi .Pomyślałem że bieganie to nie jest sport dla mnie . Kusiła gra w szachy , ale przecież skoro dzikiego konia można ujeździć to może w końcu moje nogi też .
Do zaplanowanego debiutu zostały dwa tygodnie . Tym planowanym debiutem był start w XXI Maratonie Toruńskim po 68 dniach od rozpoczęcia biegania . Po odliczeniu przerw związanych z kontuzjami zostało 41 dni . Sprawdziłem w dzienniczku treningowym i okazało się że 3 dni nie biegałem z innych powodów . Zostało zatem 38 dni przygotowań do pierwszego w życiu startu . Startu od razu w maratonie , bez wcześniejszych jakichkolwiek startów w półmaratonie , 10 km czy nawet na krótszych dystansach . Żadnej tremy przedstartowej . Po prostu brakowało mi pełnej świadomości czym jest dystans maratoński .
Na te 38 dni przypadały tylko cztery treningi powyżej 20 km , a najdłuższy z nich to były 24 km . Dzisiaj z perspektywy 12 lat biegania wydaje mi się że to się nie mogło udać .Jednak dnia 31.05.2003 roku stając na starcie byłem pełen nie tylko obaw ale i determinacji . Obawy nie wynikały jednak z powodu dystansu ale pobolewającej przez ostatni tydzień nogi . Jeszcze poprzedniego dnia wyszedłem do lasu potruchtać kilka kilometrów . Postanowiłem że jak je przebiegnę i nawet będzie trochę bolało ale nie będę utykał to następnego dnia startuję .
Nie utykałem . Następnego dnia poszedłem z domu pieszo na start . Miałem niecałe trzy kilometry więc mogłem sobie na to pozwolić . Zresztą cały czas testowałem nogi . Z żoną umówiłem się że nie będzie na mnie czekać na mecie bo nie wiadomo ile mi to zabierze czasu . Miałem zadzwonić jak już będzie po wszystkim . Dzień był upalny jak to często ma miejsce podczas Maratonów Toruńskich . Po starcie zacząłem bardzo spokojnie zajmując miejsce w końcu stawki zawodników . Do półmetka było jeszcze w miarę znośnie ale później już coraz gorzej .Zacząłem trochę maszerować zwłaszcza jeżeli widziałem idących zawodników przed sobą .
Było to dla mnie usprawiedliwienie że skoro oni mogą to ja też . Maszerując postanowiłem że od następnego maratonu tak będę dobierał tempo żeby jednak biec bez przerwy .( Tak jest do dzisiaj . Następnych ponad osiemdziesiąt maratonów przebiegłem nie zatrzymując się nawet na punktach odżywczych ) . Po trzydziestu kilometrach w samo południe poczułem że coś mnie uwiera w bucie . Pomyślałem że może to coś ze skarpetą ale skoro nie boli to biegnę dalej .
Zaraz za punktem 35 km złapał mnie skurcz prawego uda . Nie mogłem nawet normalnie iść . Pomyślałem że zostało przecież tylko 7 km. To nie może przecież się tak skończyć . Ktoś kto mnie mijał , zapytał mnie co się stało i poradził żebym nie szedł tylko spróbował truchtać .
Rzeczywiście z każdym krokiem było coraz lepiej aż w końcu udo przestało boleć . Niestety upał i uwierająca skarpetka coraz bardziej dawały znać o sobie . W powietrzu było bardzo parno jak przed deszczem . Gdy do mety miałem około kilometra lunęło . Wydawało mi się że biegnę sam . Przede mną ani za mną nie widać było żadnego biegacza . Gdy skręciłem z ulicy Chełmińskiej w Bema dwieście metrów przed sobą zobaczyłem linię mety . Ze szczęścia łzy same cisnęły się do oczu . Dobrze że dopiero co padało więc nie było tego po mnie widać . To co się czuje przy przekraczaniu pierwszy raz mety biegu maratońskiego nie da się opisać . To trzeba przeżyć samemu i nikt kto nie biegł maratonu sobie tego nijak nie wyobrazi . Nigdy później już nie jest tak samo chociaż można biegać nawet dwie godziny szybciej . Wydaje mi się że dla debiutu najlepsze są jak największe maratony bo mają odpowiednią oprawę a maratony kameralne i towarzyskie można biegać później . Nie miało dla mnie znaczenia że jak dobiegłem do mety to podium już było sprzątnięte , że większość nagrodzonych zawodników już pojechała do domu , że żona jak po moim telefonie przyjechała po mnie z córką to stwierdziła że ludzie po reanimacji lepiej wyglądają , że to nie skarpetka mnie uwierała tylko miałem na stopie odcisk wielkości orzecha włoskiego ( zasługa butów kupionych na targowisku ) , że z czasem 4 godziny 36 minut i 27 sekund zająłem 181 miejsce na 208 biegaczy .To wszystko było nieważne . Byłem szczęśliwy .Poprzednio równie szczęśliwy byłem gdy zostałem ojcem . Mimo że przez następne pół roku urwałem z tego wyniku półtorej godziny , a przez następne 4 lata kolejne 21 minut , mimo dwóch kartonów po butach medali i ponad setki pucharów , mimo ponad czterystu startów na różnych dystansach od 5 do 100 km to nigdy na mecie żadnego biegu , nawet wygranego nie czułem tego co na mecie pierwszego maratonu , czego życzę wszystkim debiutantom . Oczywiście plan treningowy przed pierwszym maratonem trzeba wybrać mniej bolący od mojego .
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |