2014-05-20
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Do korzeni! (czytano: 1130 razy)
Dawno już nie sięgałem po pióro, jeśli mogę się tak wyrazić. To nie znaczy, że nic się nie działo. Po prostu, o bieganiu jako takim napisano chyba już wszystko. O endorfinach, śniegu i mrozie, piaskach pustyni, ultramaratonach, rekreacji i wyczynie, Kenijczykach, pakietach startowych, kontuzjach, superbutach i życiówkach. O ile więc sens biegania jest, o tyle sens pisania o bieganiu jest nie bardzo. A jednak co rano, przy kawie, otwieram komputer i sprawdzam. Czyham na jakąś Przełomową Informację, na coś, co sprawi, że krzyknę: Ha! Wiedziałem, że zbliżający się do pięćdziesiątki malarz pokojowy może biec dwa pięćdziesiąt dziewięć na kilometr i utrzymać to na dystansie maratonu! Wciąż jednak (to już prawie dwa lata) czyham na próżno i dochodzę do wniosku, że muszę sam to zrobić, a potem opisać, żeby stało się to faktem. Patrząc jednak realnie, przed pięćdziesiątką mam niewielką szansę, bo to już tuż, tuż. Niech będzie po pięćdziesiątce.
Tymczasem, szukając swojej ścieżki dochodzenia do mistrzostwa, czytam książkę o Indianach; zupełnie jak w dzieciństwie. Rzecz jasna, to jest książka o biegających Indianach. Wszyscy wiedzą, o co chodzi. Już ją kończę i ugruntowuję się w przekonaniu, że „minimusy” to jest to. Właściwie od początku mojej „kariery biegacza” chodziła za mną ta idea, teraz mam niemal pewność. Wcześniej już, to znaczy jakieś dwa miesiące temu, zaopatrzyłem się w odpowiednie buty i zacząłem testy. Nie jest źle, chociaż mam wrażenie, że znowu uczę się biegać od początku Przy okazji; moje minimusy to kupiony w Dekathlonie jakiś rodzaj tenisówek? Kierpców? Półcentymetrowa, plastikowa podeszwa, idealnie płaska, twarda jak nie wiem co, ale elastyczna, dająca się wygiąć w każdą stronę i u góry kawałek nieokreślonej szmaty, obszytej też czymś nieokreślonym. Wygodne jednak (pod warunkiem dokupienia sobie filcowych na przykład wkładek, bo nie mają żadnych). Wyprodukowane w Chinach, a jakże. Żadnej nazwy, po prostu buty. Może nawet bardziej kapcie. Kluczową ich zaletą jest cena, około trzydziestu złotych. Po pierwszym treningu, czyli Doliną Kościeliską tam i z powrotem, postanowiłem kupić sobie zapasową parę i tak też zrobiłem. Chodzi za mną jednak myśl, że jak będę w Krakowie, to może warto kupić jeszcze kilka par, bo nie wiadomo, czy coś takiego kiedykolwiek w życiu jeszcze się trafi. Dobrze byłoby zaopatrzyć całą rodzinę, bo co z tego, że nie wszyscy biegają, chodzą przecież! Po tych kilkudziesięciu przebiegniętych do tej pory kilometrach i kilku też dniach chodzenia, nogi trochę bolą, składam to jednak na karb przyzwyczajania się do tego, co kiedyś bywało; jeszcze pamiętam bieganie boso po trawie u babci na wsi.
Jedno, co trochę przeszkadza, to klapanie plastiku, kiedy jestem na asfalcie, czy kamieniach, przymykam na to oko, prawdopodobnie nie można mieć wszystkiego za trzy dychy.
P.S. To nie jest żadna kryptoreklama, to jest jawna reklama. Jeśli bieganie naturalne chodzi Ci po głowie i nie boisz się twardej zelówki, a wyzwania w życiu to dla Ciebie chleb powszedni, to idź Tam i kup sobie To. Za zaoszczędzone parę stówek wypij moje zdrowie kuflem nieskażonego chemią beczkowego piwa, jeśli uda Ci się takie znaleźć. Coraz o to trudniej.
Pozdrawiam Was – Wasz wiejski minimalista
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu paulo (2014-05-20,08:37): a moim mzrzeniem jest, by od czasu do czasu pobiegać sobie boso po plaży. I to mam zamiar zrealizować w tym roku. Co do czasu poniżej 3 min na kilometr to trzymam kciuki :) Truskawa (2014-05-20,08:38): Tytuł mi umknął czy rzeczywiście nie dodałeś, że chodzi o "Urodzonych biegaczy"? :) snipster (2014-05-20,10:05): odnośnie korzeni... to jadłem ostatnio ciastka korzenne ;] też czasem biegam w takich wyjechanych tenisówkach, które cudem uratowały się od wyrzucenia. Inne bieganie ma po prostu coś w sobie ;) adamwiniarski (2014-05-20,13:22): Pawle, dziękuję za trzymane kciuki, na razie zbliżam się pomalutku do zakładanych prędkości biegając z górki, taki ze mnie spryciarz (kłopot trochę z tym, że nawet mieszkając w zasadzie w górach nie natknąłem się jeszcze na czterdziestodwukilometrowy zbieg ;-). U nas, w Tatrach, plaże niestety nie bardzo występują, ale gdybyś zamarzył o pobieganiu po górach, względnie dolinach, to zapraszam.
Izo, rozszyfrowałaś zagadkę literacką, w nagrodę również otrzymujesz zaproszenie w góry.
Piotrze, muszę Ci powiedzieć, że bywają u nas w Chochołowie ciasteczka owsiane domowej roboty z cynamonem, mniam....
|