2014-04-19
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| 30.03.2014: 9 Półmaraton Warszawski - relacja (czytano: 423 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://pedzacezolwie.blox.pl/2014/04/30032014-9-Polmaraton-Warszawski-relacja.html
30 marca, Pędzące Żółwie wystartowały w prestiżowym półmaratonie Warszawskim. Aż ciężko uwierzyć, że impreza ta doczekała się do tej pory jedynie 9-u edycji, jednak nie zmienia to faktu, że jest to jeden z największych półmaratonów w Polsce i Europie. Co roku startuje w nim masa biegaczy i z roku na rok, frekwencja ta cały czas wzrasta. W tym roku półmaraton Warszawski ukończyło 11149 biegaczy - liczba naprawdę imponująca. Wśród nich można było znaleźć wielu obcokrajowców, co potwierdza tylko fakt, że półmaraton Warszawski stał się naprawdę bardzo liczącą się imprezą w świecie biegackim. Zacznijmy jednak od początku.
Niezwykle ważnym elementem każdego biegu jest odbiór pakietu. W tym roku po raz pierwszy pakiety startowe były rozdawane na terenie Stadionu Narodowego, co jest dość sensownym rozwiązaniem patrząc na fakt, że zaplecze samego biegu także znajduje się na terenie stadionu, a start i meta zlokalizowane są w jego pobliżu. Pakiet odbierałem w piątek w godzinach popołudniowych i nie było dużego tłoku. Wszystko poszło dość sprawnie. Następnie przeszedłem się po pobliskiej strefie Expo, gdzie można było zakupić odzież biegową, jakieś żele i używki, a także zapoznać się z najnowszymi urządzeniami do pomiaru czasu. Na pewno każdy biegacz mógł tu znaleźć coś dla siebie. Warto tutaj wspomnieć, że półmaraton Warszawski jest jedną z nielicznych imprez w Polsce, w której niemożliwy jest odbiór pakietu w dniu biegu. Pakiety były wydawane jedynie w piątek i sobotę. Jest to dość duże utrudnienie, szczególnie dla osób mieszkających poza Warszawą, ponieważ wymusza wcześniejszy przyjazd do stolicy.
Jednak poza tym, muszę przyznać, że półmaraton Warszawskie to wzorowo zorganizowana impreza. 30 marca przybyliśmy w okolice Stadionu Narodowego na 2 godziny przed startem i spokojnie zaparkowaliśmy auto na jednej z osiedlowych uliczek na Saskiej Kępie. Jednak trzeba przyznać, że nie jest to najlepsze rozwiązanie, ponieważ ilość miejsc parkingowych w okolicy Stadionu Narodowego jest bardzo ograniczona i podczas dużych imprez ciężko znaleźć jakiekolwiek sensowne miejsce do parkowania. Na dodatek, jak co roku, w okolicach stadionu krąży masa patroli Straży Miejskiej, która tylko czeka na nieprawidłowo zaparkowane auta i wlepia mandaty. No cóż, miasto też stara się zarobić na tej imprezie, ale jest to trochę deprymujące. Warto jednak podkreślić, że na Stadion Narodowy łatwo dojechać komunikacją miejską. Są autobusy, tramwaje, a nawet kolej, więc dojazd nie jest bardzo uciążliwy.
Uważam, że godna pochwały była także organizacja szatni i depozytów dla biegaczy. Szatnie i depozyty zlokalizowane były w garażach Stadionu Narodowego, co jest naprawdę bardzo wygodnym rozwiązaniem, szczególnie w przypadku gdy na zewnątrz jest zimno. W poprzedniej edycji, szatnie i depozyty znajdowały się na terenach wokół stadionu, co przy zeszłorocznych mrozach spowodowało, że większość biegaczy tłoczyła się na pobliskim dworcu Warszawa Stadion, ponieważ na dworzu było strasznie zimno
Na 15 minut przed rozpoczęciem biegu, po lekkiej rozgrzewce w garażach udaliśmy się na most Poniatowskiego. Pogoda była dość fajna, dlatego wybraliśmy nasze najlżejsze stroje biegowe. Wziąłem w rękę 0,5L butelkę mojego ulubionego napoju izotonicznego (w biegach powyżej 10km zawsze biegam z butelką w ręku), spakowałem do kieszeni spodenek mój ulubiony żel cytrynowy firmy Vitargo i udałem się na miejsce startu. Jako, że nie byłem jeszcze w tym sezonie w optymalnej formie postanowiłem ustawić się na starcie gdzieś dalej. O godzinie 10:00 bieg wystartował. Jednak w półmaratonie Warszawskim te starty zawsze odbywają się jakoś dziwnie. Poszczególne grupy biegaczy są często puszczane w pewnych odstępach, dlatego nasza ekipa wystartowała dopiero po 17 minutach od oficjalnego rozpoczęcia biegu. Pogoda tego dnia była idealna do biegania. Było dość chłodno i świeciło słoneczko.
W tym roku, w stosunku do zeszłorocznej edycji, trasa została trochę zmieniona. Doszedł odcinek przez Łazienki Królewskie, a podbieg ulicą Belwederską został zastąpiony przez słynny podbieg na Agrykoli. Poza tym zmiany trasy były minimalne. Początek biegu pobiegliśmy spokojnie. Do 10 kilometra chcieliśmy pobiec lekkim tempem, a następnie przyspieszyć. Atmosfera na trasie była naprawdę fajna. Po drodze można było spotkać parę naprawdę fajnych zespołów muzycznych. Szczególne wrażenie robił chór w tunelu pod Wisłostradą. Punkty z wodą i izotonikami znajdowały się co 5 kilometrów, co jak na dystans półmaratoński jest dość optymalnym rozwiązaniem. Wody było pod dostatkiem, dlatego bez problemu można było się orzeźwić.
Kiedy dotarliśmy do 10 kilometra, zażyliśmy żele i trochę przyspieszyliśmy. W moim przypadku, żel zaczął działać dość szybko i moje tempo biegu znacznie wzrosło. Bardzo lubię ten moment, kiedy człowiekowi się wydaje, że jest najszybszy na trasie i zaczyna masowo wyprzedzać innych biegaczy. Ja tak właśnie się czułem. Cały czas wyprzedzałem kolejnych zawodników. Biegło mi się rewelacyjnie. Za 15 kilometrem tuż przed podbiegiem na Agrykoli, postanowiłem trochę zmniejszyć tempo, żeby zregenerować siły przed ciężką wspinaczką. Agrykolę też pokonałem dość lekko, ale nie ukrywam, że pod koniec podbiegu, miałem już jej dosyć. Kiedy po raz ostatni orzeźwiłem się w punkcie przed mostem Poniatowskiego, wiedziałem, że już bez problemu dobiegnę do mety. Jakież było moje zdziwienie, kiedy na mecie okazało się, że pobiłem moją życiówkę prawie o 3 minuty. Patrząc na to, że nie byłem jakoś super przygotowany do tego biegu, ten czas mocno mnie zaskoczył. Widać, że tym razem żel zdziałał cuda.
Na mecie czekały już na nas medale, a kawałek dalej jakieś napoje, zupa pomidorowa i smaczne jabłka. Tegoroczny półmaraton Warszawski udało nam się przebiec bez większych problemów, co było dla mnie miłą odmianą w stosunku zeszłorocznej edycji, podczas której od 7 kilometra byłem już strasznie poobcierany, od 10 kilometra miałem jakieś problemy żołądkowe, a od 16 kilometra, trzy razy złapał mnie skurcz. Bieganie w takim mrozie zupełnie mi nie leżało, nie mówiąc już o tym, fatalna pogoda znacznie zakłóciła moje plany treningowe i byłem bardzo słabo przygotowany do biegu.
W tym roku było dużo lepiej. Pogoda dopisała, kibice także (nigdy nie przybiłem jeszcze tylu piątek podczas biegu). Na dodatek mój organizm przetrwał ten wysiłek znakomicie. Do tego doszła jeszcze wzorowa organizacja imprezy.
9 Półmaraton Warszawski możemy uznać za bardzo udany. Zresztą chyba nie tylko my, na co wskazują fenomenalne wyniki tegorocznych zwycięzców wśród mężczyzn i kobiet. Tak dobrych rezultatów w dotychczasowych edycjach tej imprezy jeszcze nie osiągnięto.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |