2013-12-31
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| O tym jak zostałem bajkopisarzem. (czytano: 551 razy)
Za siedmioma górami, za siedmioma lasami żył sobie Andrzejek. Taki zwykły, niepozorny, kompletnie przeciętny Andrzejek, który przez te siedem gór i siedem lasów miał wszędzie daleko. Aby ulżyć trochę swej niedoli Andrzejek postanowił ćwiczyć szybkie tuptanie nóżkami, żeby szybciej pokonywać duże odległości. Na początku wychodziło mu to dość różnie, ale po pewnym czasie zauważył u siebie postępy. Sprawdzał je co jakiś czas na określonych dystansach. Czasem bywał z siebie zadowolony, czasem mniej, ale uparcie dążył do poprawy swych wyników.
Pewnego pięknego dnia Andrzejek postanowił pobić swój rekord na pięć kilometrów. Ale nie tak od razu. Był początek grudnia, a pod koniec tj. 28.12 był zapisany na zawody. Pomyślał sobie, że przez cztery tygodnie ostro poćwiczy i przed końcem roku zrobi sobie taki fajny prezent. Jak pomyślał, tak też zrobił. Niestety wtedy nastąpiła katastrofa.
Cztery dni przed zawodami Andrzejek pojechał z żoną i dzieckiem na kolację wigilijną do swej teściowej. Pomyślał sobie, że będzie twardy i nie będzie przesadzał z obżarstwem, no bo przecież za kilka dnia zawody, a tam ma być prezent dla samego siebie - życiówka. Niestety na stole zobaczył wiele swych ulubionych potraw. A że potrawy z ryb i pierogi uwielbia, to wytrzymał jakąś godzinę, ale w końcu zacząło się wielkie żarcie. Spróbował wszystkiego. Jadł, jadł i jadł, nawet jak już był syty i brzuch go bolał z obżarstwa. W końcu po północy padł ze zmęczenia. Tuż przed snem pomyślał: "no trudno, życiówkę zrobię innym razem".
Następnego dnia rano nadal był najedzony, ale i tak zjadł jeszcze sporo ryby, sałatki, pierogów i ciasta. Następnie wsadził w samochód żonę i dziecko, i ruszył do swoich rodziców. Tam oczywiście - jak to na święta - pełno jedzenia, a w dodatku sporo dawno nie widzianej rodziny. Obżarstwo zaczęło się na nowo, dodatkowo zakrapiane wódeczką. Andrzejek wypił ze swym wujkiem litr wódki na dwóch i po paru godzinach trochę pijaniutki padł do łóżka. Przed snem pomyślał, że dobrze iż postanowił odpuścić robienie życiówki, bo miałby wyrzuty sumienia. A tak - luzik. I zadowolony zasnął.
W czwartek, dwa dni przed biegiem, Andrzejek obudził się na sporym kacu. Miał tego dnia potrenować, zrobić 14 km, ale przegrał z syndromem dnia wczorajszego. Przebiegł żółwim tempem połowę zakładanego dystansu i wrócił do domu. Pomyślał, że nie musi przecież ćwiczyć, skoro i tak nie będzie robił życiówki. Więc może spokojnie siąść przed telewizorem i wypić jakieś piwko, zamiast biegać po zimnie. Tak też zrobił. Zasnął w dobrym humorze, zadowolony z siebie i swego rozsądnego podejścia do sprawy.
Dzień przed biegiem nic specjalnego się nie działo. Dopiero w nocy ząbkująca córka Andrzejka budziła się kilka razy i nasz bohater ( haha ) musiał kilka razy do niej biegać. "Dobrze, że nie będę bił życiówki" - pomyślał. "Córka by mi pokrzyżowała plany, ale miałem nosa, że odpuściłem". Rano trochę niewyspany zrobił sobie kawę, a potem śniadanie. Najpierw chciał coś lekko strawnego, ale skoro i tak nie będzie robił życiówki, to stwierdził, że można wsunąć jakieś mięcho, które zostało ze świąt. Zjadł więcej niż powinien, ale co tam, żyje się raz, a rekordu i tak nie będzie.
W końcu nadszedł czas by wyruszyć z domu na zawody. Andrzejek pomyślał, że skoro nie robi dzisiaj życiówki, to zamiast jechać samochodem, może te 4 kilometry z hakiem, jakie ma na start, przebiec. Czuł się mocno najedzony, więc wydało mu się to dość rozsądne. Niestety wyszedł z domu późno i drogę na zawody musiał pokonać szybko. I tak zjawił się w Lesie Osobowickim ledwie 10 minut przed startem, już nieźle podmęczony. Zdążył tylko odebrać numer z biura zawodów i zostawić w depozycie bluzę. I już musiał pędzić na linię startu, na której zjawił się dość zdyszany. "Jakie to szczęście, że postanowiłem nie robić dzisiaj życiówki" pomyślał zadowolony ze swej decyzji.
Bieg poszedł całkiem fajnie, Andrzejek stwierdził, że nie będzie szarżował, bo skoro przybiegł na zawody, to i po zakończeniu też pobiegnie do domu. Tuptał nóżkami dość szybko, ale nie na tyle by się naprawdę mocno zmęczyć. Gdy dobiegał do boiska mignął mu zegar na mecie. Zdawało mu się, że akurat pokazuje czas jego życiówki. "Sporo zabrakło, wiedziałem że tak będzie" pomyślał. Miał siłę na finisz, ale uznał, że nie ma sensu się zaginać, skoro do mety jakieś 400 metrów. Dopiero tuż przed ostatnią prostą ruszył jak rakieta i bez problemu wyprzedził na finiszu parę osób. I nagle, kilkanaście metrów przed metą, zobaczył zegar. Wskazywał czas kilka sekund gorszy od jego życiówki. Ostatecznie zabrakło mu 13 sekund. "O kurde, coś źle spojrzałem na zegar, jak dobiegałem do stadionu! Jakbym wiedział jaki jest czas, to miałbym ... I gdybym pojechał samochodem, a nie biegł na zawody ... I gdybym nie obżerał się ... I gdybym..." Andrzejek stał na mecie skofundowany. "Co ja narobiłem????" pomyślał.
Tego dnia wieczorem położył się spać niezadowolony.
Mam nadzieję Drogie Dziatki, że czegoś Was ta bajeczka nauczy. I że Andrzejek też wyciągnie z tej opowiastki odpowiednie wnioski.
SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU. :-)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu alchemik (2013-12-31,14:28): szczęśliwego nowego roku mamusiajakubaijasia (2014-01-01,19:47): Urokliwa bajeczka :) (2014-01-02,07:34): zajebiste, naprawdę ;) bardzo przyjemnie się czyta ten tekst. A co do biegu - nie rozumiem niezadowolenia, wszak jak piszesz biegło się nieźle; a "prawie" życiówka w takich niesprzyjających okolicznościach przyrody świadczy o Twoim dużym potencjale - trzeba się cieszyć! Dobrego nowego roku Kot1976 (2014-01-02,09:49): Dziękować. :-) A co się odwlecze, to nie uciecze, nieprawdaż? :-) Kot1976 (2014-01-10,08:08): Jak w komentarzu powyżej - co się odwlecze ... Tydzień później na lajcie, bez żadnej rozgrzewki (bo trzeba było pogadać ze znajomymi) ponad pół minuty wyjęte. :-)
|