2013-11-29
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| … nadal mi się chce :) (czytano: 4004 razy)
Tygodnie odpoczynku od biegania minęły bardzo szybko. Myślałam, że będzie to trudniejsze, tzn wytrwać bez biegania … właściwie to zmniejszyłam tylko kilometraż do 10-15km tygodniowo i może dlatego było mi łatwiej… bo jednak coś tam sobie nóżkami przebierałam. W tym roku trochę delektowałam się tym nicnierobieniem… chyba byłam dość zmęczona sezonem… bo przecież nikt nie jest z żelaza i odpoczynek należy nawet najsilniejszym terminatorom.
Moja trzytygodniowa przerwa od biegania wymuszona była przez zdrowy rozsądek. Dopiero potem się okazało, że jednak tego potrzebowałam. I dobrze zrobiłam! Bo nowy sezon biegowy rozpoczęłam z nową energią, która teraz mnie rozsadza. Już dawno powiedziałam, że moim największym sukcesem jest to, że mi się chce. Że chce mi się biegać, trenować i wciąż wygrywam z kocykiem. Bo moim największym wrogiem jesienią jest kocyk. Kocyk atakuje mnie po przyjściu z pracy. Każde zbliżenie się do kanapy grozi wtuleniem w jego ciepło i zapadnięciem w stan błogiego leżingu. Kilka razy kocyk atakował ale szybko wyrywałam się z jego objęć, wskakiwałam w sportowe buciksy i frrruuu ! tylko mnie kocyk widział jak drzwi za sobą zamykam.
Za 3 dni kończy się moja faza BK – 4 tygodnie takiego tak hasania bez planu… trzymałam się tylko swoich stałych punktów programu, tzn: wtorek – podbiegi z truchtaniem, czwartek jakieś latanie w tempie około maratońskim, sobota była z Parkrunem i tam mi wychodziło tempo narastające a niedziela była na coś długiego i wolnego :) najlepiej w Puszczy Zielonce :) czasem w piątki pozwalałam sobie na biegową swawolę :) zwykle dzwoniłam do Nety i latałyśmy tu i tam – tak bez celu …run for fun. Zastanawiam się kiedy mi to przejdzie… ta miłość do biegania… kiedy mi się znudzi i czy są dla mnie jeszcze jakieś granice do przekroczenia…
Czasami myślę, że jako amator osiągnęłam już prawie wszystko, że przecież nie można za dużo chcieć i przy moim trybie życia matki polki… praca, druga praca, dom, Jasio i jego nauka … to ja już chyba z siebie więcej nie wykrzesam. Wiara w siebie wraca na treningu, kiedy po ciężkim dniu wydaje się, że już wszystko co mogło wcześniej mnie zaatakowało… jak wyprany kot… lecę sobie lecę… jeden drugi trzeci … szósty kilometr… nagle na siódmym załącza się turbinka i okazuje się, że mocy mam full a startowałam z pustym bakiem… wracam do domu i wtedy zmęczone mam już tylko mięśnie [patrzę na kocyk i myślę sobie: teraz to mi możesz skoczyć :D ]. Ładuje mnie to latanie, lubię to i chyba trudno będzie to zmienić.
Czy ja jeszcze mogę coś osiągnąć… właściwie to ja już chyba nie powinnam mieć marzeń bo moje wyniki w tym roku przekroczyły moje najśmielsze oczekiwania… żeby zrobić coś więcej to już trzeba się przyłożyć, trenować a nie latać jak wolny elektron… a ja chyba nie mam na to ani czasu ani siły… mimo wszystko perspektywa kolejnej ślicznej życióweczki w maratonie jest bardzo kusząca i postanowiłam spróbować. Bez specjalnego naginania swojej rzeczywistości…. Cały czas moim priorytetem w życiu jest wykształcenie mojego dziecka –a to jest bardzo czasochłonne… no i zobaczymy jak uda mi się te dwie sprawy pogodzić… a im dalej w las tym więcej drzew …
Boję się, że wyznaczam sobie zbyt ambitne cele. Boję się, że gdzieś tam się zatracę i stracę kontrolę nad sobą. Ambicja już nie raz dała mi po doopie i staram się pilnować by mnie nie przerosła. Jednak dopóki odczuwam radość, dopóki mnie coś cieszy a nie męczy, dopóki działa na mnie pobudzająco a nie przytłaczająco - staram się by było częścią mojego życia.
Kolega zaprowadził mnie ostatnio do profesjonalnego Trenera. Najpierw przez kilka tygodni się opierałam ale potem … czemu nie ? i poszłam… biegałam biegałam… i okazało się, że wszystko robię źle. Mam za krótki krok, źle stawiam stopy, źle pracuję biodrami, mam zbyt spięte plecy, barki za wysoko i ręce źle pracują. Jednym słowem technika do bani. To się nazywa lekcja pokory nr 1. Próbowałam potem rozluźnić się w tym bieganiu na treningach – nic z tego – spinam się bardziej i nie jest to przyjemne … zaczęłam przeglądać foty z mojego ostatniego maratonu – mi się podoba – choć trenerowi pewnie by się nie podobało.
Od poniedziałku zaczynam realizować to, co sobie powymyślałam wcześniej. W plan powplatałam starty [treningowe]: 10, 15, 21 km … tylko 3 szt :) Mam 19 tygodni do maratonu :) to sporo czasu … wiele się może zdarzyć… Sama jestem ciekawa jakie owoce zbiorę na Orlen Maraton 2014.
A tymczasem polatam sobie [treningowo] na trasie Dwumaratonu w Bydgoszczy :) ja co prawda daję się skusić tylko na jeden – ale to mnie wystarczy.
na zdjęciu :) miłe wspomnienie sprzed roku :)
fot. Tomasz Misiorny
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Mahor (2013-11-29,15:16): Znowu bliżej nieba...gratuluje henioz (2013-12-07,16:57): E tam. Widziała jak biega Jeptoo? Powodzenia w nowym sezonie. evika (2014-01-14,07:37): Ciebie nie można nazwać amatorem , Ciebie trzeba nazwać TYTANEM ;) gerappa Poznań (2014-01-14,07:58): oj... grubo powiedziane... ale się nie czuję jak tytan :D
|