2013-09-01
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Obóz biegowy - Szklarska Poręba (czytano: 1013 razy)
Tego wpisu miało nie być z braku czasu. Jednak, słysząc po raz kolejny pytania: jak przeżyłam obóz z Gajdusem? jaki jest Świerc? czy warto jechać na obóz? postanowiłam zebrać się w sobie :-)
Po obozie biegowym z przełomu roku (w Brzozie) wiedziałam, że znalazłam pomysł jak spędzić urlop. Po pierwsze obóz
zawsze jest doskonałym bodźcem do rozwoju biegowego. Po drugie to świetny czas resetu od pracy zawodowej i kłopotów dnia codziennego. I po trzecie jadąc na obóz odpada problem z kim jechać na urlop. Zwłaszcza ten ostatni aspekt jest ważny dla mnie, znajomi mają rodziny lub taką pracę zawodową, że z czasem na wyjazdy krucho, a poza tym mało kto akceptuje wyjęcie praktycznie codziennie min. 2 godzin na trening. Dlatego wyjazd z grupą podobnie zakręconych ludzi, gdzie wszyscy mają taki sam rozkład dnia jest jak najbardziej słusznym rozwiązaniem.
W tym roku co do obozu miałam dwa wymagania - termin sierpniowy (praca) i lokalizacja w górach (tam jest wszystko co kocham :-)). Ze względów finansowych raczej odpadał obóz z Alpach :-(
W pierwszej wersji miałam jechać na obóz do Pasterki (Góry Stołowe) z Piotrkiem Hercogiem i Marcinem Świercem w roli trenerów. Niestety, na MGS dowiedziałam się, że obóz się nie odbędzie, a Marcin będzie trenerem na obozie bieganie.pl. Krótka wymiana maili z Marcinem i "rzutem na taśmę" załapuję się na jedno z ostatnich miejsc na III turnusie.
I dociera do mnie, że poza Marcinem Świercem trenerem będzie Grzegorz Gajdus... ups, sporo negatywnych komentarzy słyszałam o nim, że ciśnie i nie bardzo liczy się ze zdaniem amatorów. Trudno, jakoś sobie radę z nim dam...
Pozostaje jeszcze zorganizować transport - na forum dogaduję się z Piotrem i w sympatycznym towarzystwie trafiam do Szklarskiej.
Na obozie było trzech trenerów: Grzesiek Gajdus, Marcin Świerc i Krzysiek Janik.
Już od pierwszego dnia zaskoczył mnie Grzesiek Gajdus- jego zachowanie było totalną odwrotnością zasłyszanych opinii. Zaczął od stwierdzenia, że podstawą treningu jest regeneracja, przestrzegał nas przed przecenianiem własnych możliwości i zbyt częstymi startami, a zachęcał do systematycznego treningu i stopniowego rozwoju. Na treningach bacznie obserwował każdego z nas, na bieżąco udzielając wskazówek, zwłaszcza jeśli zgłaszaliśmy jakieś problemy zdrowotne. Najczęstsza rada: "zwolnij!" :-) Tak, amatorom ciężko przychodzi zaakceptowanie, że akcenty są siłą napędową rozwoju biegowego, o ile są wplatane w spokojne treningi (a nie odwrotnie). Grzesiek wielokrotnie przypominał konieczność zachowania tych proporcji. I tak zamiast zadufanego w sobie trenera, poznałam ciepłego, serdecznego człowieka, z ogromnym doświadczeniem trenerskim, którym chętnie się dzielił, często siedząc z nami do późnego wieczora i rozpisując plany treningowe.
Kolejny z trenerów, Krzysiek Janik - to on był zmorą obozowiczów :-) Jak jeden z chłopaków powiedział, chyba przed obozem Krzysiek przeczytał podręcznik młodego sadysty ;-) Męczył nas zatem okrutnie na popołudniowych ćwiczeniach ogólnorozwojowych. Nie jego to wina, że większość z nas po macoszemu traktuje rozciąganie i ćwiczenia siłowe, a core stability właściwie w naszych treningach nie istnieje. Skutek - my zamiast przeklinać własne lenistwo, obwinialiśmy Krzyśka o sadyzm. Choć jego szeroki uśmiech, gdy przechadzał się między matami, na których rozciągaliśmy się z elastycznością robokopów (poza nielicznymi wyjątkami) miał w sobie coś sadystycznego. I te docinki przy kolacji, ile to waży nasze ciało ;-))) Na szczęście poczucie humoru Krzyśka sprawiało, że nikt nie czuł się urażony, a wszyscy zapamiętywali sobie, nad czym powinni pracować.
Dzięki Krzyśkowi do słownika wejdą wyrażenia:
- kenijska lekkość (a raczej jej brak u większości)
- robić masę do siły lub siłę do masy :-) (ja wybieram to drugie!)
No i Marcin Świerc :-) Z tej trójki ma najmniejsze doświadczenie trenerskie, ale zbiegał wiele gór i dla osób celujących w biegi górskie jest prawdziwą skarbnicą wiedzy. Marcin zdecydowanie nie jest tak gadatliwy jak pozostali trenerzy, jednak każdy kto chciał mógł z nim spokojnie usiąść, pogadać i naprawdę otrzymać wiele cennych wskazówek do tego jak zacząć biegać po górach lub jak pracować nad poprawą wyników. Z przyjemnością słuchałam jak Marcin odkrywał przed kompletnymi nowicjuszami piękno i satysfakcję z biegania po górach, a jednocześnie podkreślał trudność tego sporu, konieczność odpowiedniego treningu (szybka zmiana asfaltu na intensywne bieganie w góry często kończy się kontuzjami!) i wpajał respekt do gór. A swoją drogą, to skromność Marcina jest niebywała :-)
Teraz troszkę o samej organizacji czasu i zajęć. Zasadniczo były dwa treningi dziennie, przedpołudniowy biegowy, po południu ok 1 godzinki ćwiczeń. Motywem przewodnim obozu był trening interwałowy i takie treningi mieliśmy co drugi dzień. Przybierały one postać krótszych interwałów wykonywanych na stadionie (np. 10 x 400m w tempie na 10 km lub 15x 200 m w tempie na 5 km) lub dłuższych bieganych na drodze pod reglami tj. 1 km w tempie na 10 km. Fajne było, że każdy uczestnik sam decydował ile odcinków lub w jakim tempie pobiegnie, tak by trening był odpowiedni do samopoczucia i aktualnych możliwości.
Te stosunkowo mocno eksploatujące treningi były przeplatane spokojnymi wycieczkami biegowymi i znów każdy z nas miał możliwość wyboru miedzy różnymi wariantami trasy (kilometraż, tempo, a często również przewyższenia). Podobno na wybieganiach niektórzy panowie próbowali pokazać Marcinowi Świercowi, jacy to są mocni w górach... hehehe ...do momentu, gdy Marcin zaczynał naprawdę b i e c!
Dzięki wyborowi udało mi się w końcu dotrzeć do Śnieżnych Kotłów, już wiem skąd tyle zachwytów nad tym miejscem :-) Generalnie zrozumiałam czemu Szklarska jest mekką biegaczy - dużo łatwych technicznie tras, na przyzwoitej wysokości naprawdę pozwala poprawić formę. Dla mnie troszkę za mało kamieni, korzeni i błota, ale to z pewnością zapewnią mi zawody typu Rzeźnik, MGS czy Chudy Warzyniec.
Dodatkowo w dni, gdy trening biegowy nie odbywał się wcześnie rano (zdarzało się np. zbiórka 7.20), mieliśmy jeszcze poranną rozgrzewkę.
Ważnym elementem obozu były wykłady - o technice biegu, sposobie układania interwałów w prosty i łatwy do zapamiętania sposób mówił Krzysiek, a prezentację o bieganiu górskim i ultra oczywiście poprowadził Marcin.
Nasz turnus miał dwa dodatkowe bonusy:
- jeden z uczestników obozu - Maciek Żyto - ukończył Maraton Piasków i przedstawił na świetną relację z tego wydarzenia, zilustrowaną doskonałymi zdjęciami (bardzo inspirujące!);
- w czasie naszego obozu, swój obóz z zakwaterowaniem w naszym hotelu rozpoczęli najlepsi biegacze wojskowi długodystansowi - Błażej Brzeziński, Michał Kaczmarek, Mariusz Giżyński, Arkadiusz Gardzielewski, Marcin Chabowski (naczelna maruda), Olga Kalendarowa-Ochal, Paweł Ochal i...Henryk Szost. Jakoś za bardzo się z nami nie bratali (poza Michałem Kaczmarkiem), ale parę razy mignęli nam na treningach i było na co popatrzeć :-) Zdziwiło mnie tylko, że spora część uczestników obozu kompletnie nie znała tych zawodników, cóż przynajmniej teraz będą ich rozróżniać ;-)
Efekt poobozowy - poprawiona o 1 min i 5 sek życiówka w półmaratonie :-)
I wiem, że nie był to mój ostatni obóz :-)
Taki tydzień resetu i skupienia się na własnej osobie jest potrzebny dla zdrowia (i to bardziej psychicznego), a rady dobrych trenerów to nauka na całe biegowe życie.
fot. I. Nawrocka
ps. pod koniec obozu znalazłam kluczyki od samochodu H.Szosta - pozowanie do zdjęć z uczestnikami obozu, to właśnie wykupne :-) Choć wolałabym dostać to Audi A4 z autografem miszcza ;-)))
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |