2013-05-30
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Truskawka królową jest (owoców też) (czytano: 489 razy)
Wiele jest biegów poświęconych pamięci wybitnych sportowców, ważnych wydarzeń historycznych itp.
I jest jeden specjalny bieg dedykowany... (ta ra ta ta!)... T R U S KA W C E !!!
Truskawkowe na tym biegu jest dosłownie wszystko:
miejsce: Truskaw czyli wioska na skraju Puszczy Kampinoskiej, na końcu której znajduje się polana stanowiąca bazę zawodów
- medale: truskawki - w kształcie i kolorach owoców, gliniane, ręczna robota; unikaty!!!
- poczęstunek na mecie: truskawki świeże, ciastka w kształcie truskawek, kanapki z dżemem...a jakże truskawkowym
- puchary: gliniane, ręcznie robione wazoniki, również w kolorach truskawkowych
- torby na nagrody: w truskawki
- konkurs: na najbardziej truskawkowe przebrania uczestników biegu
Nigdzie nie wiedziałam tak konsekwentnego trzymania się motywu przewodniego imprezy :-)
I nikt nie miał przesytu truskawkowatości :-)))
Bieg Truskawki organizowany jest przez pasjonatów z KB Galeria, którzy sami często uczestniczą w zawodach, więc u siebie robią wszystko by uczestnikom dogodzić. I to jak skutecznie :-)
Są to jedne z najmilszych i dobrze zorganizowanych zawodów. Sprawne biuro, depozyt, dobre oznaczenie trasy, szybko przeprowadzone dekoracje i losowania nagród. Uśmiechnięcie orgowie, fantastyczne komentarze Miodzia i doping Janga :-)
A właściwie jakich zawodów?! Tu każdy biegnie dla przyjemności, a Ci którym zdarzyło się najszybciej przebierać nogami po prostu dostają kilka truskawkowych gadżetów więcej.
Ludziska na pewno nie przyjeżdżają tu dla łatwiej trasy: 10 km przełaju w Puszczy Kampinoskiej, gdzie piachu i górek dostatek. W tym roku było wyjątkowo ciekawie, bo na płaskich odcinkach czekały na nas dodatkowe „atrakcje” w postaci przeszkód wodnych lub błotnych. Już po pierwszych 400m miało się mokre buty, bo ponad 100-metrowej kałuży nie dało się przejść suchą stopą.
A nie, niektórym paniom się udało... na rękach lub plecach panów :-) Główną klasyfikacją jest bieg par, więc paru dżętelmenów :-) się znalazło. Ja biegłam sama, a przecież obcym facetom na ręce wskakiwać nie wypada, więc skąpałam się po kostki. Plus taki, że później już nie zwracałam uwagi na kałuże i w razie potrzeby „cięłam” przez ich środek. Kocham moje Salomonki – woda wpada i wypada błyskawicznie, a dobry bieżnik zapobiega „tańczeniu” na błocku.
Na mecie wszyscy wyglądaliśmy jak nie-boskie stworzenia, a ubłocenie po uśmiech wcale do rzadkich nie należało :-)
I ten coroczny „gratis” do pakietu czyli k o m a r y. Brrr... Paskudni krwiopijcy zwykle potrafią mocno utrudnić trening w lesie, bo jakakolwiek próba zatrzymania kończy się zmasowanym atakiem. I jeszcze organizatorzy mówią, że to element folkloru tego biegu i nie wolno komarów zabijać! Na szczęście tym razem całe to paskudztwo zostało na trasie, gdzie nie bardzo było w stanie zagrozić biegnącym, bo my „latamy” szybciej niż komarzyce. A z owadzimi niedobitkami które pozostały na polanie przy mecie spokojnie poradziły sobie off-y i inne chemiczne psikacze.
Dla mnie bieg był wyjątkowo udany, choć początkowo nic nie zapowiadało sukcesu. W sobotę wieczorem miał być lekki rozruch, a wyszło dokładnie 19.6 km, z czego większość to przełaj, bo... nogi dobrze się kręciły i aż żal było do domu wracać. Poza tym, po rekonesansie trasy biegu i ilości błota założyłam bieg oszczędzający. W niedzielę tuż przed wyjściem z domu p... (uderzyłam) udem o kant ławy. Nie dość, że zbity mięsień od razu powiedział co myśli o bieganiu, to jeszcze spowodował lekkie opóźnienie w wyjściu z domu, i nie dał mi dobiec do autobusu.
Zostałam zatem 7.5 km od biura zawodów, z bolącą nogą i godziną czasu do zamknięcia biura zawodów. Lekko się zeźliłam ;-) Biec? Za dużo jak na rozgrzewkę :-( Mogłam wrócić do domu, ino odpuszczanie nie leży w mojej naturze.
Złapałam stopa, jeszcze spełniłam dobry uczynek tłumacząc ludziom jak naprawić błąd w pomyłce trasy, potem zgodnie z wcześniejszym planem 4 km marsz do biura zawodów. Uff, zdążyłam. Tuż już sprawnie. Na polanie sporo znajomych więc ploczing przedstartowy uskuteczniamy z pełnym zaangażowaniem :-)
Jeszcze koleżanka rzuca uwagę, że powinnam walczyć o pudło, bo ona aktualnie jest ode mnie słabsza. Prawda jest taka, że Iza na krótszych dystansach jest zawsze lepsza niż ja. Dodatkowo streszczam jej co ostatnio robiłam biegowo, czyli ubiegłotygodniową Wesołą Stówkę i sobotni trening. Iza tłumaczy, że niby długie treningi pod Rzeźnika pozbawiły się szybkości. Taaa... Jak wycięła....
Początek biegłam spokojnie, mięśnie wciąż czuły wieczorny trening, żołądek groził mi wizytą w ustronnych krzaczkach, czułam tworzący się krwiak na udzie uda. Tylko humor i motywacja dopisywały. Po połówce wszystkie dolegliwości zniknęły i zaczęłam naprawdę przyzwoicie biec. Po raz kolejny potwierdziło się, że pierwsze 5 km jest dla mnie stracone. Nie bez powodu powtarzam: na 5 km nie zakładam butów! (z drobnymi wyjątkami). Na zawrotce zobaczyłam, że Iza jest sporo przede mną. Zero szans na dogonienie, postanowiłam choć troszkę zmniejszyć swą stratę. I faktycznie zmniejszyłam :-) No, może nie czasową, za to w klasyfikacji generalnej kobiet :-)))
Iza była druga, a ja trzecia! I obie cieszyłyśmy się pucharków-wazoników oraz bukiecików margarytek :-)))
Super udana i szczęśliwa dla mnie impreza!
fot. Piotr Silniewicz - truskawkowe puchary :-)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu jacdzi (2013-05-31,08:04): To jest jedna z tych imprez " z dusza". Niezwykla atmosfera i LUDZIE, to z gory gwarantuje sukces. Niestety tylko raz tego doswiadczylem :-( ultramaratonka (2013-05-31,08:52): Dobrych biegów jest sporo i nie da się być wszędzie. Jednak powrót na Truskawkę polecam :-)
|