2013-05-27
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Drugi dzień rowerowej trasy na Litwę (czytano: 213 razy)
DRUGI DZIEŃ WYPRAWY ROWEROWEJ DO TROK NA LITWIE
Ten tekst( podobnie jak relacja z pierwszego dnia) skopiowałem z swojego profilu na fb. Pisałem to kilka dni temu podczas wycieczki integracyjnej;) Kolejne dni będę już opisywał na bieżąco... Życzę miłej lektury:)
***
Drugi dzień naszej podróży na Litwę przypadał na 8. lipca, dziś 22 luty (tekst pisałem 22, dzisiaj mamy 24. ale nie było kiedy przepisać, w Piasecznie nie mieliśmy dostępu do internetu). Nie pamiętam wszystkich szczegółów, ale coś postaram się naskrobać.
***
Obiecałem przed weekendem, że codziennie będę wrzucał relacje z jednego dnia trasy... Jak widać nie jestem słowny. Bogaty weekend, sporo się działo. Szybki poniedziałek, wtorek. Nie było kiedy... Teraz siedzę w autobusie. Pomału opuszczamy Warszawę. Jedziemy z ekipą na wyjazd integracyjny. Jestem po głębszymi piwku, więc mogę być trochę wylewny;)
Wracając do tematu. Nocleg w miejscowości Poniatowo u babci Damiana Smusa (Sm-s Illo). Babcia Lucyna bardzo gościnna. Szczera, mówiąca z góry co myśli. Ugościła nas najlepiej jak mogła. Dla babci nasz przyjazd musiał być dość dużym wydarzeniem, dlatego podzieliła się nim z połową wsi;) Już wjeżdżając do Poniatowa dostawaliśmy wskazówki jak dojechać do babci, chociaż nikt o nie nie pytał.
Nocleg świetny. Po kolacji, prysznicu i piwku zasnąłem bardzo szybko. Nie wiem, jak reszta ekipy, nie kontrolowałem już tego;)
Plan na środę był prosty. Wstać o 6:00, zjeść, szybko się spakować i wyruszyć najpóźniej o 7. Powinniśmy przejechać podobny odcinek do pierwszego dnia, minąć Puszczę Biebrzańską i w okolicach Augustowa złapać nocleg. PLAN NIEWYKONALNY!!! Dlaczego? Nie chcę narzekać, ale wstać na czas to nie był problem. Ale jak się wycisza budzik i dalej śpi, a później udaje, że wstało się na czas to przepraszam bardzo. Od babci wyjechaliśmy o 12. O 10 pobudka. Sklep. Pieczywo, parówka. Pakujemy manatki. Sklep. Pomidor. Pakujemy manatki. Sklep. Coś na drogę do jedzenia. Śniadanie. No i w końcu to na co wszyscy czekają. Kuba będzie się pakował. Oczywiście pogubił opaski, które trzymały mu kijki od NW przy rowerze. Miałem zapas. Dałem mu drugą. Nie ma problemu. Pożyczone sakwy od Włodka sprawdzają się. Kuba daje sobie świetnie radę, ale bagaż, który wiezie często mu "ucieka". Jakoś sobie z tym radzimy. O 12 opuszczamy babcię i wyjeżdżamy z Poniatowa. 10-12km i trzeba się zatrzymać. Potrzebny bank lub poczta. Artur opłaci telefon i można dalej. Ale jeszcze Kuba kupi krem przeciwsłoneczny, Damian lody. Ja też chciałem, ale nie kupił mi. Aaaa bym zapomniał: u babci w lodówce zostawiłem piwo. Taki upał był w środę, że byłoby z sam raz;)
W końcu przed 13 ruszamy i nasze tempo przypomina to z pierwszego dnia. Drugi dzień to czas częstego spoglądania na mapę, gubienia czy też mylenia trasy, ale też ciężkiego kryzysu kolana Kuby, drogi pełnej ciężarówek, a nie TIR-ów, jak uczył nas Artur. Ze 180-u km nici, ale muszę przyznać, że 137km to i tak wyczyn. Kubusiowi pomogły maści od Artura i spokojnym tempem ukończyliśmy etap. Kuba nawet rozprowadził stawkę w walce o 300-tny kilometr. Wygrałem go ja:) 200-tny wygrał Damian. Walczyłem, ale był mocniejszy. Każda "setka" danego dnia była premiowana - walka na całego. Każda "setka" danego dnia to bonus. Jak na igrzyskach:)
Dojechaliśmy do rzeki Biebrzy i przyszedł czas na poszukiwanie noclegu. Szukaliśmy po lewej stronie brzegu. Rozstawić namiot nie było gdzie. Rzeka bardzo wylała, wszędzie mokro. Postanowiliśmy zatrzymać się w stodole u jakiegoś gospodarza, jednak już pierwsza gospodyni, mimo iż była bardzo miła odesłała nas na pole namiotowe do SP. Niestety nie pamiętam nazwy miejscowości. Nikt pola namiotowego nie obsługiwał, żywego ducha nie było widać, jednak brama była otwarta więc skorzystaliśmy z "zaproszenia". "Gospodarz" był tak gościnny, że nie był potrzebny nawet namiot. Przy szkole wielka, drewniana, zadaszona scena. Nie trzeba było nikogo przekonywać. Nocleg na scenie. Gwiazdy:P
Rozłożyliśmy się, a Artur u mieszkańców dowiedział się jak dojechać do sklepu. To był nasz cel. Znaleźć coś na kolację... W międzyczasie pisząc tekst dwa kolejne głębsze w autobusie, będę milszy:P (...) Droga do sklepu nie była prosta, polne dróżki i lasy wydawały się nie mieć końca. Po kilku instrukcjach od miejscowego dojechaliśmy do sklepu 5minut przed jego zamknięciem. Wesoły sklepowy (po nie jednym piwie lub innym trunku) sprzedał nam wszystko poza owocami i warzywami. Jak mówił: "tutaj takie rzeczy nie schodzą" Okazało się, że sklepowy to swój człowiek: "Ty mi nie mów gdzie leży Sochaczew. Ja wiem... Ja mam szwagra z Warszawy"... Tekst dnia, rozłożył nas tymi słowami:) woda, piwko, chleb, żółty ser, dżem i powrót do bazy. Chwilę się ogarnęliśmy, kolacja i nie wiem kiedy, ale odjechałem... na scenie, jak gwiazda rock and rolla"a:P Nazajutrz trzeba dojechać do granicy - ok. 150km, trzeba to osiągnąć...
Piwo pomaga marzyć, marzymy więc:)
Cdn...
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |