2013-05-25
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Bogini Maratonu (czytano: 1424 razy)
Nie wiem jak mam dobrać słowa, by właściwie w kilku prostych zdaniach opisać miniony weekend jaki dane mi było przeżyć w Opolu. Od niedzieli noszę w sercu wspomnienia i bardzo nie chcę zapomnieć tamtych dni. Nie chciałam tu układać hymnu pochwalnego na cześć Natalii i Jarka Haczyków… ale pewnie na tak niechcący wyjdzie. Bo to wszystko przez nich. Gdyby nie Oni nie byłoby nas tam, gdyby nie oni … chyba czas się z tym pogodzić, że niniejszy wpis będzie ‘lansował’ Ich Osoby…
Zaprosili nas już w marcu, kiedy przyjechali na Maniacką Dziesiątkę. Chciałam pobiec jakiś maraton w maju. Myślałam, że będzie to Toruń… ale szczęśliwie przeniesiono go na październik … i pamiętam jak dziś słowa Natalii: przyjedźcie do nas na Maraton Opolski, jest bardzo dobrze zorganizowany i tam poczujecie się jak bogowie biegania… Jarek wtórował swej Żonie i klamka zapadła. Zapisałam się, odpowiednio wpłynęłam na Pitera żeby on też chciał :) a czas płynął, mijał dzień za dniem … po drodze życiówki się sypały na każdym z dystansów i… nawet nie śmiałam marzyć o rekordach w Opolu. Tym bardziej, ze na każdym kroku słyszałam, że trasa jest trudna, bo podbiegi, bo kostka, bo kocie łby bo bo bo… trudne trasy przyciągają mnie jak kiełbasa nocą w lodówce :)
Chciałam zobaczyć jak to jest… w Dębnie były 3 różne pętle – nie odczuwałam z tego powodu dyskomfortu… - w Opolu miały być 4… czy takie trudne… na starcie maratonu stanęło ok 150-160 osób... zastanawiało mnie dlaczego tak mało? [skoro tak dobrze zorganizowany – intrygowało mnie to…] boją się tych maleńkich podbiegów? boją się że psycha nie ogarnie tych powtórzeń 10cio kilometrowych? nic z tego nie rozumiałam…
Już w piątek wyruszyliśmy do Opola – Natalia i Jarek to bardzo otwarci ludzie – wcześniej uzgodniliśmy plan wieczoru – reszta była do ustalenia. Ciekawi tego co tam będzie… jak wygląda to Opole, kim są ludzie o których tyle słyszeliśmy… wcześniej widziałam wiele fotek z treningów na FB – spodziewałam się, że możemy Ich Wszystkich poznać :) i czekałam na to. Po pysznej i barrrdzo sycącej kolacji przyszedł czas na spacer do miasta :) trafiliśmy do miejsca, w którym spotyka się biegowa brać Biegu Opolskiego – U Henia – stoły i ławy na świeżym powietrzu – wszystko było tak jak na zdjęciach i Piwo Zamkowe – mmm wyborne… usiadłam przy stole, rozejrzałam się wokół i poczułam błogość – to ja teraz rozumiem ten stan :)
Potem ustalono plan dnia następnego :) mieli nadzieję, że będziemy mieli ochotę … ale brali też pod uwagę, że możemy nie chcieć… rano biegać… i stawiliśmy o 8smej rano na Wyspie Bolko… obiegaliśmy tu i tam… chyba to wszystko mieli przemyślane – poprzedniego wieczoru zobaczyliśmy Opole pięknie oświetlone, tętniące życiem nocą a dziś… piękno dnia wiosennego …
Było Ich wielu – nie sposób wszystkich od razu zapamiętać… ale jak się biegnie taką brygadą pod wiatr, wesoło dogaduje, to nogi niosą, rwą przed siebie i wyprzedzają własny cień… chciałam mieć taką moc w niedzielę… zapytałam tylko: … tam na walach… zawsze tak wieje? – no właśnie nie, dziś tak niezwykle wiało od południa – odpowiedział Jarek… była to częściowo trasa maratonu, stąd mój niepokój, bo wiatr sprawiał, że ten odcinek był o stopień trudniejszy. Szybko o tym zapomniałam… bo pojechaliśmy po chleb do piekarni…
Kto jako dziecko chodził do piekarni ze szmaciana torbą na zakupy bo ciepły chleb? Ja pamiętam taki mój raz… miałam może 7 lat. Mama dała mi 50 zł na bochenek chleba, stałam w długiej kolejce wychodzącej ze sklepu piekarni na zewnątrz… była to rasowa kolejka z lat 80-tych… i kiedy doszła moja kolej, kiedy poprosiłam o chleb, w rozmiarze ‘duży’, okazało się, ze nie mam tych pieniędzy…, zgubiłam gdzieś po drodze, wypadły mi… i kolejka przepadła… odeszłam z niczym… płakałam cała drogę, szłam do domu okrężną drogą… aż w końcu przyszedł czas spojrzeć Mamie w oczy i powiedzieć, że nie mam ani chleba ani pieniędzy… Mama dała mi drugi raz 50 zł, poszłam znów, stanęłam w kolejce, poczekałam aż piekarz przywiezie ciepły pachnący chleb i kupiłam… i znów szłam i gryzłam chleb… doniosłam jak zwykle nagryziony z jednej strony i wydłubany środek… czy ktoś pamięta taki chleb? Jarek zawiózł nas do takiej piekarni stanął w kolejce, poczekał aż piekarz przywiezie chleb i kupił :) a zanim dojechaliśmy do domu – ja zaczęłam się z nim rozprawiać :) wyborny…
Potem wspólne uroczyste śniadanie i ok. 10:30 rano zaprosiłam Wszystkich na drzemkę :) taki południowy odpoczynek potrafi naładować bateryjki :) więc nastała cisza w domu… potem pomogliśmy w podaniu królewskiego obiadu… makarony, sałatki, deserki, ciasteczka… zamkowe, rozpusta na całego… w końcu jutro maraton – ładujemy się :) a potem spacer był konieczny… biuro zawodów i pasta party…
Po tym obżarstwie u Haczyków nie miałam najmniejszego zamiaru czegokolwiek tam konsumować ale jak moje oczy ujrzały co podają a węchem zaczęłam przypuszczać jak to może smakować… trudno! Najwyżej pęknę! I ustawiłam się w kolejce do uśmiechniętej Pani – makaron z sosem wegetariańskim lub z mięsem … to tego sałatka a na to pomidorki, natka pietruszki i parmezan… czegoś takiego moje oczy nie widziały na żadnym z maratonów… po tym posiłku mój brzuszek nabrał rozmiarów kobiety w 5tym m-cu ciąży… zapięłam więc kurtkę by tego nie było widać i przed siebie :) byłam tak najedzona, że szłam jak słonica :)
…ale nie przeszkadzało mi to wypić piwko u Pana Henia :) mmm ten smak – nawet nie próbowałam z tym pożądaniem walczyć…. I do domku :) a tam Natalia poprosiła o zrobienie odrobiny luzu w lodówce :) da razy nie mów :) party w kuchni czas zacząć… no to Jarek do piwnicy… ‘zimnie zamkowe przyszło’… wesoły Jarek idzie… zapytałam Natalię czy on jest taki cały czas ? czy tylko jak są goście? – cały czas taki jest – uśmiechnęła się i obdarzyła Męża spojrzeniem pełnym uczucia :) - milo patrzeć.
Nastał dzień maratonu. Spałam jak zabita. Obudziłam się ‘jak trzeba’ i zjadłam wypiłam co zawsze… Jarek prawie nie spał, chyba się denerwował… u mnie stres pojawił się już w sobotę po drzemce… sama się sobie dziwiłam skąd to się bierze… przecież biegnę treningowo… przebiegniecie maratonu nie stanowi już dla mnie problemu… jakoś dobiegnę do mety… a jednak … okazało się, że nie mam żadnego wpływu na to czy stres maratoński jest czy nie… ale wiem, ze trzeba go zabiegać na śmierć – aż zniknie :)
Wszystko było ok… tylko jakaś dziwna niemoc mnie ogarnęła tuz przed startem, pojawiło się zwątpienie, lęk niewiadomego pochodzenia i brak wiary… tylko co ja się tak stresuję – powtarzałam sobie – szukałam cichego spokojnego miejsca… Wiem, ze drzewa uspokajają, oparłam się o jedno, usiadłam pod nim i … mnie zemdliło… tłumaczyłam sobie to tym, że było duszno, że upał… nie myślałam o wyniku, myślałam o tym co będzie na trasie i jak to ‘mądrze’ zrobić? … ale jak ja mam to mądrze zrobić jak ja nie mam nawet mocy na rozgrzewkę… niby tam machałam rękami i nogami, wiedziałam, że powinnam rozgrzać przeponę, nogi itd… darowałam sobie… poszłam posiedzieć pod drzewem…
Pamiętam słowa Jarka … siedliśmy poprzedniego wieczoru i … pokazałam mu swoją opaskę tempa z Dębna i porównaliśmy z tym co było w rzeczywistości… wg mnie błędem było wypracowanie, pozwolenie sobie na 2,5 minutowy zapas czasu już na 12stym km… pierwsze 10 km było zdecydowanie za szybko co doprowadziło prawdopodobnie do zbyt szybkiego zakwaszenia czego następstwem był brak prądu w nogach po 34 km... a tym samym spadek tempa a w rezultacie spartolona końcówka… Życiówka wtedy padła ale… 3:45 nie. Pamiętałam słowa Jarka: stać cię na to, weź tą opaskę i napraw to co nie wyszło w Dębnie. Miałam plan i chciałam się go znów trzymać. I zapomniałam, że to trasa nie na życiówki i że jest upał. Po prostu biegłam.
Trzymałam się w ryzach i hamowałam. Piter obok mnie… temu to dopiero nogi rwały… bardzo często musiałam go upominać… wyrywał mnie do przodu i przez niego biegłam za szybko… ale tym razem postanowiłam nie dać się ponieść jak to było w Dębnie… poprosiłam go by biegł pół kroku za mną, żeby mnie nie wyprzedzał… i nie potrafił. Cały czas wyrywał. Od pierwszego punktu odświeżania polewaliśmy się wodą w dużych ilościach. Punkty były co ok. 2,5 km więc bardzo komfortowo. Na punktach uprzejma i życzliwa młodzież, obsługa, pierwsza klasa: polać? Dużo polać czy mało? Pytali gdy się zbliżałam… mówię że dużo… i patrzę jak w oddali celuje we mnie Wolontariusz strugą wody z węża a dziewczyna, której wcześniej odpowiedziałam na pytanie krzyczy do niego: dużo lej! … :) no lał… woda orzeźwiała, była zimna i potrzebna w ten upał.
Pierwsza pętla nie była trudna – raczej badawcza. Zbierałam doświadczenia i opracowywałam strategię na kolejne dyszki. Na wałach wiało tak jak było to w sobotni poranek… kocie łby dawały się we znaki z mniejszym stopniu niż się spodziewałam. Biegłam spokojnie bez nerw, kiedy miałam pić to piłam, kiedy jeść to jadłam… i miałam wrażenie, ze cały czas mnie ktoś wyprzedza… i tak było… bo w tym samym czasie wystartowali półmaratończycy… i kiedy oni po 20 km zbiegali do mety… to u nas walka się dopiero zaczynała… pusto się zrobiło na trasie i od tej pory to już ja wyprzedzałam… najtrudniejszy odcinek to ten na wałach, pusto, kibiców mało ‘patelnia’ i jednocześnie wiatr, który z każdym okrążeniem nabierał w sile i chciał mnie położyć na łopatki… ale jak biegłam jak zawsze, tak jak to robiłam wcześniej na treningach… na spokojny oddech… nic ponad siły… pierwsze 3 km w tempie 5’30 potem 4-14km w tempie 5’25, następnie 15-28 km tempo 5:20 … już na 26 km podjęłam decyzje, że nie przyspieszam na 29tym tak jak zakłada opaska do 5’15 … że upał za duży, widziałam jak ‘składał’ ludzi na trasie, jak tracili siły… i nie chciałam by tak było ze mną, to miał być mocny trening, konkretne wybieganie i ta myśl mnie prowadziła w tempie ok. 5’20 do 35 km.
Na 32 km Natalia podała colę – skończyła połówkę – Emi zresztą też i kibicowały – miały zestaw odżywczy dla nas m.in. żelki… ta cola pierwszy raz piłam na trasie… mega… i ruszyliśmy na ‘ostatni już raz’ – teraz to już tylko końcówka, już więcej nie będzie…
Na czwartej pętli wiatr na wałach jeszcze próbował dmuchać… ale ja już tylko o mecie myślałam. Tam z każdym kilometrem czułam smużność swojej decyzji odnośnie tempa. Wszystko wskazywało na to, ze jeśli utrzymam to co już wypracowałam na wszystkich 36 km to będzie życióweczka. A to już sprawiało, ze czułam się wyjątkowo bohatersko :) …
…i pojawił się 37 km, nie był to kryzys, nie była to ściana… dopadła mnie zwykła samotność… nikogo przed nami, nikogo za nami, tylko obok Piotrek… ale on się nie liczy biegnie jak mój cień… cały czas… [można by rzec, że mi się opatrzył] i zaczął mi się w głowie bełkot maratoński… wtedy już piłam więcej niż przedtem. Czułam że jednak te temperatury nie są takie miłe i dla mnie… zaczęłam się bać, że nie czuję tego co czuję, że może mi się to wszystko wydaje, może ja już leżę a nie biegnę… potem 38 km wbiegliśmy do miasta… ostanie km… tu powinien być finisz i zaczęłam w ten bieg wkładać więcej wysiłku, przykładałam się ciut do techniki, do pracy rąk i bioder… ale zmęczenie było już duże.
Z utęsknieniem czekałam na końcówkę 41 km. Tak była Kinga [Maratonka – teraz odpoczywająca po intensywnym starcie tydzień wcześniej] i Elek [również odpoczywający Maratończyk]. Stacjonowali przy parasolach z lawami i stołami u Pana Henia :) Ona miała w ręku sikawkę :) stała przy miskach z wodą, a On w rękach obiektyw i pstryk pstryk… niezwykle pobudzający punkt. Na pierwszym punkcie ukradłam jej łyk piwa :) pyszne to Zamkowe mają. Dostałam pobudzającego strzała w ciało z zimnej wody i teraz to już pędem do mety. Ostatnie km to już było 5’07 i 4’44. Tuż przed metą ostanie spojrzenie na zegarek i krzyczę do Pitera: mamy 16 sekund by złamać 3:48 … i włączyła nam się turbina! Udało się ! brutto 3:48:00 netto: 3:47:50 :)
Uff! A na mecie Ameryka! Emi podaje piffko, Mirek foto, Natalia woda! Medal zawisł na mej szyi, sms :) 5 miejsce open i 2 w K30 :) maraton ukończyło 11 kobiet. Skoro to taka trudna trasa… to dlaczego ja Słabinka zrobiłam życióweczka ? nic z tego nie rozumiem…
Ale potem stanęłam na scenie amfiteatru w Opolu. Zawołali mnie na podium wręczyli puchar i delektowałam się ta chwilą… bo nigdy nie wiem czy to ostatni już raz… może za rok nie będę miała już tyle mocy… stałam tam a Oni krzyczeli moje imię tak głośno jak bym to ja wygrała… łezka się w oku zakręciła, dusza chciała odfrunąć… najlepiej na miejsce obok nich… bo nogi obolałe i wchodzenie po schodach amfiteatru mnie przerażało… ale udało się :) wróciłam z pucharem na widownię… ktoś mnie zapytał: co się czuje, kiedy się tam stoi? i wskazała gestem na podium na scenie… - jest cudownie, bo ma kto na mnie patrzeć, mam do kogo się uśmiechać, mam komu w geście tryumfu unieść w górę puchar i chełpić się szczęściem i kazać im na siebie patrzeć… a Oni mi wtedy klaskali i gratulowali, cieszyli się razem ze mną a ja … czułam się jak Bogini Maratonu!
:) Opole ! dziękuję za wspaniały Maraton i nie tylko. Moje serce wciąż pełne wspomnień, emocje wciąż jeszcze grają we mnie i żal, że tak szybko trzeba było wyjeżdżać :) …
I nadal nie rozumiem dlaczego tak mało biegaczy decyduje się na bieganie w Opolu? Czyżby słaby PR? Albo ludzie boją się trasy albo, że trafi się upał ? Opole to piękne miasto a Maraton – biuro zawodów – Pasta Party – pakiety startowe - obsługa na trasie – meta… - wszystko na najwyższym poziomie.
Za rok jadę – IV Maraton Opolski mam wpisany na listę swoich startów na rok 2014 :)
Na zdjęciu: czuję się bosssko :)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Marysieńka (2013-05-25,08:46): Aga....kiedy się stoi na podium zapomina się o każdej kropli potu jaką się na treningu "wylało", dla takich chwil warto trenować....teraz chyba rozumiesz dlaczego pomimo "przeciwnościom" nie poddaję się i wracam na trasy biegowe....wielkie gratki:)) Krzysiek_biega (2013-05-25,09:42): Aga zrobiłaś życiówkę w takich warunkach na takiej trasie, to teraz pomyśl ile byś pobiegła w tym dniu na szybszej trasie w lepszych warunkach..:)
Osobiście uważam że dobrze przygotowany zawodnik w Opolu pobiegł 15 minut wolniej od swoich możliwości, zatem kto wie, może miałabyś szanse pobiec poniżej 3.30...
Po zdjęciach widać że jeszcze nie dałaś z siebie wszystkiego:) Aga Es (2013-05-25,11:09): Agnieszka,fantastyczna relacja!Gratulacje! Endurance/Freestylerunner (2013-05-25,12:28): jest moc !!! :):):) Honda (2013-05-25,14:54): Czytam z ciarkami na rękach... Bogini Maratonu, lepiej nie można było tego nazwać! Gratulacje!!! :) paulo (2013-05-25,18:36): Gratuluję! Bardzo zachęcająco opisane. snipster (2013-05-26,11:37): noooo Gratuluję Pani Profesor :) michu77 (2013-05-26,21:45): zaraz, chwileczkę... czy piszemy tutaj cały czas o piwie zamkowym z browaru Namysłów??? gerappa Poznań (2013-05-26,22:27): dziękuję za wszystkie miłe słowa, cieszy mnie bieganie, cieszy mnie i mimo, iż z każdym dniem nie staję się młodsza... to wcale nie czuję tego upływu czasu... i mimo codziennych obowiązków forma rośnie :) .... Tak to o tym browarze mowa :)
|