2013-05-19
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| 18.05.2013 Wesoła Stówa czyli radość biegania (czytano: 572 razy)
W zeszłym roku jak usłyszałam o imprezie Wesoła Stówa, jakoś nie wzbudziła we mnie większego zainteresowania. Oj, znów bieganie po lesie. Wielka mi nowość!!! Toż ja większość treningów robię w lesie i co mi za różnica, które komary spróbują mnie zjeść. Do tego bieganie na 5 km pętli, nie przepadam. I jakby mało było złego dystans – 100km do podzielenia na max. 4 osoby. Niby 25 km to nie dużo, ale biegane po 5km co półtorej godziny, a co robić w przerwie? Przecież takie zawody zajmują cały dzień...
Eeee... chyba nie dla mnie ta impreza.
Moje nastawienie do imprez gdzie trzeba nawet długo czekać zaczęło się zmieniać odkąd zaczęliśmy kompletować team-y spartańskie, bo oprócz znajomych biegowych, którzy byli do tej pory doszła nowa, dużo grupa osób do pogadania. Teraz zawody mogą ciągnąć się od rana do nocy... lub na odwrót :-)
Dlatego jak padło hasło wystawienia sztafety kobiecej na tej CHYBA niefajnej imprezie, postanowiłam zaryzykować.
Ależ ze mnie ryzykantka :-)
I to było jedno z najlepszych ryzyk w moim „zawodowym bieganiu” :-)))
Najpierw sprawiedliwość trzeba oddać organizatorom- Stowarzyszeniu Sąsiedzkiemu Stara Miłosna oraz Ani Pawłowskiej-Pojawa i Tomkowi Pojawa (pewnie jeszcze komuś, ale tylko o tych wiem). Może człowiekiem jestem małej wiary, trudno, miałam jednak wątpliwości czy paru pasjonatów (tak ich postrzegałam) będzie w stanie zrobić fajną imprezę. Jak miło się zdziwiłam!!! Składam samokrytykę za brak wiary!!!
Trasę oznaczyli super, taśma i wielkie, gęsto poprzyczepiane na wysokości oczu strzałki.
Skoro JA, największa pierdoła terenowa, potrafiąca zgubić się zawsze i wszędzie nie miałam kłopotów z trasą tzn. oznaczenie było bardziej niż poprawne. Na pierwszym kółku sporo osób się pomyliło, co wynikało niestety z ich nieuwagi i nie słuchania instrukcji orgów.
Na 5km trasie oczywiście nie było punktów odżywczych, bo to absurd, ale obok strefy zmian i zarazem biura zawodów przygotowano dobra wszelkiego dostatek. Wody i powerade źródła bezdenne, kawę/herbatę/ gorący kubek sympatyczne dziewczynki serwowały lub samoobsługa. W ramach paśniczka w czasie zawodów: drożdżówki w 5-ciu smakach, banany, batoniki dostępne czas cały w ilości nie do przejedzenia (sporo zostało). O ile dobrze skojarzyłam w połowie zawodów i na koniec przyjechał bigosik – cieplutki, smaczny i wegetariański (czym orgowie zapunktowali u wielu biegaczy).
Nawet prysznic zdołali załatwić w środku lasu i to ekologiczny :-) Lunął z nieba na ostatnich zmianach, ja skorzystałam siłą rzeczy, gdyż zamykałam naszą sztafetę. Ci, którzy skończyli wcześniej jakoś nie kwapili się, aby z prysznicu skorzystać, ale to już nie wina orgów ;-)
Zawody trwały ok 10h, a większość z nas biegła łącznie poniżej 2,5 h, zatem gro czasu spędzaliśmy ….piknikując. Początkowo spore grupy stały przy strefie zmian, dopingując swoje drużyny i znajomych. Z upływem czasu coraz bardziej skupialiśmy się na regeneracji, czyli wylegiwaniu na kocykach i pałaszowaniu rzeczy lekkich, acz moc dających oraz rozmowach ze znajomymi startującymi w innych zespołach. Sentencja dnia „Gdyby nie to bieganie, to by całkiem fajna impreza była”. Już wiem czemu Stówa jest Wesoła! Nie, nie od miejsca gdzie się odbywa, od atmosfery – żartów, śmiechu i zabawy było znacznie więcej niż biegania. I dobry nastrój przekładał się na osiągane wyniki, każdy się sprężał, żeby z powrotem dołączyć do towarzystwa :-)
Trasa jest ciężka – mocno pofałdowana, prawie połowa to sypki piach, momentami trzeba było uważać na korzenie. Każda taka 5-tka mocno wchodziła w nogi, a z nieba lał się żar dodatkowo wytapiając z nas siły. Na polanie cienia nie za dużo, więc w oczekiwaniu na swoją zmianę dalej się smażyliśmy, a siły wypływały wraz z kropelkami potu. Na szczęście koło 13-tej co raz częściej pojawiały się chmurki i jakoś zaczęło mi być lepiej. I chyba mam jednak predyspozycja do ultra, bo najszybciej pobiegałam na 4 i 5 zmianie (czyli po przebiegnięciu 15-tu zaczęły mi się dopiero kręcić nóżki). Potem w ramach strategii uzgodniłyśmy, że ja pobiegnę dodatkową 5-tkę, by zmienić najsłabszą z naszych zawodniczek. Miałam ambitny plan pokazać klasę i pokonać to ostatnie kółko najszybciej... ehh troszkę się przeliczyłam. Jednak wcześniejszy upał i 25 km w nogach zrobiły swoje. W sumie to nie ważne... I tak wygrałyśmy!!!
I fakt, że były tylko trzy sztafety kobiece nie umniejsza naszego sukcesu, który sobie wybiegałyśmy ze sporą przewagą.
W nagrodę otrzymałyśmy m.in. książkę „Nie licząc kota, czyli kolejna historia miłosna” z autografem i dedykacją autorki i też biegaczki Kasi Bulicz-Kasprzak. I już miałam co czytać tłukąc się autobusami do domu, a do północy lektura była zakończona. Lubię takie nagrody, przydatne od zaraz :-)
I cieszę się niezmiernie, że zaryzykowałam udział w tej imprezie. Stanowiła dla mnie esencję biegania amatorskiego – stworzono nam wspaniałe warunki byśmy mogli cieszyć się swoją pasją i towarzystwem ludzi podobnie zakręconych. I nie czuliśmy się dodatkiem dla elity/VIP-ów!!!
RADOŚĆ AMATORSKIEGO BIEGANIA :-)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu alchemik (2013-05-19,11:49): „Gdyby nie to bieganie, to by całkiem fajna impreza była” ubawiło mnie to zdanie , Ja powolutku wracam do świata biegaczy.Do zobaczenia na trasach biegowych. ultramaratonka (2013-05-19,15:18): Jacku! To zdanie to szczera prawda :-) Upał na bieganie był za duży, no i kiełbasek z grilla nie bardzo dało się pojeść między startami ;-)
Ogromnie cieszę się, że wracasz :-)))
|