2013-05-15
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Eger 2013 (czytano: 530 razy)
Jak chce się mieć przyjaciół to trzeba dla nich znaleźć czas.
Z Madzią przyjaźnimy się od początku studiów i nie przeszkadza nam, że obecnie dzieli nas 370km. Istnieją telefony i ....komunikacja publiczna, więc 2-3 razy w roku wsiadam w PKS i po paru godzinach mogę cieszyć się towarzystwem mojej ulubionej sądeckiej góralki :-)
W tegoroczną majówkę powtórzyłyśmy scenariusz z roku ubiegłego tzn. ponownie wybraliśmy się do Egeru wymoczyć się w basenach termalnych i uraczyć podniebienia gulaszem oraz winem.
Udało się zrealizować wszystkie trzy główne założenia i parę mniejszych.
Zacznę od mniejszych zamierzeń:
1)wygrzać się! - w tym roku nie było tak upalnie jak rok wcześniej, ale Słonka wystarczyło aby się lekko opalić (i pokryć alergiczną wysypką w moim przypadku). Po długiej zimie możliwość chodzenia całkiem „na krótko” wystarczyłaby do uznania wyjazdu za udany.
Poza tym, pogodę mieliśmy znacznie lepszą od tego co działo się Mazowszu. Burza przeszła jedna, ale szczęśliwie między północą a 7 rano. Moja ekipa nie zauważyłaby tej niedogodności, gdybym nie marudziła, że przez ulewę nie pobiegałam. Drugi raz króciutki deszczyk „złapał” nas na basenach i właściwie stanowił dodatkową atrakcję – ot, dodatkowe źródło wody dla moczących się wielorybków :-)
2)biegać! - rzadko mogę pobiegać rano, właściwie tylko na urlopach, staram się zatem korzystać. Oczka z przyzwyczajenia otwierały się ok 6 i parę chwil później wyruszałam na rekonesans po zaspanym mieście. Kilometrażu szalonego nie robiłam, bo trzeba było zakupić świeże pieczywko na śniadanko dla reszty towarzystwa i wrócić zanim głodomorki wstaną. Średnio 10 km dziennie wystarczyło by nogi zmęczyć. Jak? Podbieg, zbieg, płasko i tak co chwila zmiana :-) Można było tłuc pętle płaskie po parku, ale to nudne! Choć ptaszory śpiewały tam najgłośniej i alejki były równe (co nie zawsze da się powiedzieć o chodnikach w mieście).
3)pływać! - w ubiegłym roku jakoś nie zaprzyjaźniłam się z basenem sportowym (25m), a teraz stał się moim ulubionym. Musiałam tylko przekonywać syna Magdy by na jakiś czas pożyczał mi okularów do pływania. Hmm, jak cudownie jest wyciągnąć się na wodzie... Wśród nastawionych na rekreację turystów budziłam lekkie zdziwienie i chyba respekt, bo kto „normalny” przepływa 1 km, nie pada ze zmęczenia i wychodzi z basenu, bo ma dość... mijania się z ludźmi :-)
Cele główne wyjazdu:
Baseny termalne
W samym Egerze jest kompleks basenów, ale my jeździliśmy do Demjen, gdzie basenów jest troszkę mniej, ale za to łatwiej dzieci upilnować. Wstęp jednorazowy na cały dzień dla osoby dorosłej to 1290 forintów to ok. 18,60 zł, dziecko do 4 lat bezpłatnie, starsze dzieci to 1090 forintów (ok 15,70zł). Leżaki są bezpłatne, ale zawsze ich brakuje. Nic to, braliśmy własne maty na których zalegaliśmy w przerwach między plotkowaniem a odmiękaniem w wodach o różnym składzie mineralnym i temperaturze.
Jedzenie zabieraliśmy swoje, bo nic ze zdrowego jedzonka nie można było zakupić na miejscu. Z niezdrowych były langosze – coś na kształt dużego racucha drożdżowego (smażonego), w wersji z serem lub bez (350 f = ok 5 zł), pyszne lody (gałka 180f = ok 2,6zł).
Gulasz
Udało się mam raz wyrwać spod surowego oka Magdy rodziców, który raczej nie przepadają za jedzeniem restauracyjnym, i pójść na kociołek gulaszu. Gdybym ten sam gulasz zjadła w Polsce pewnie powiedziałabym „przeciętny”, jednak tam na miejscu, w otoczeniu winnych piwniczek i po kilku lampkach smakował wybornie :-) cena 850 forintów (ok 12,70 zł).
Generalnie ceny jedzenia w sklepach są podobne do polskich, tylko aby to sprawdzić wielokrotnie sięgałam po kalkulator. Od cen w tysiącach się odzwyczailiśmy :-)
Winko
Dobrze się złożyło, ponieważ wynajmowaliśmy dom położony blisko piwniczek (do mojej ulubionej nr 16 było dokładnie 938 m), zatem na wieczorną lampkę wina chadzaliśmy spacerkiem i żaden z kierowców nie był pokrzywdzony.
Na tzw. agrafce - jakby powiedzieli biegacze - są piwniczki bodajże do numeru 48, jednak nie wszystkie są czynne. W tym roku najbardziej przypadła nam do gustu 16-tka, choć 20 (najlepsza w 2012) też utrzymała wysoką pozycję w naszym rankingu. Lampka wina to koszt od 100 do 400 forintów (ok 1,45 do 5.80).
„Na wynos” można zakupić wino w tradycyjnych butelkach szklanych (przeciętnie do 25zł) lub plastikowych o pojemności od 1,5 do 5l (cen nie pamiętam dokładnie, coś ok 10 zł za litr).
Uwaga: są tzw. luksusowe piwniczki, gdzie ceny są ok 12 zł za kieliszek i 50 zł za butelkę.
Zanim jednak doszło do zakupu trzeba było dokonać wyboru, a zatem „proba”, czyli średnio pół kieliszka gratis na spróbunek. Po paru skosztowaniach, wszystko smakowało lepiej, świat też był jakiś piękniejszy, tylko nogi jakieś słabsze były :-)
Klienci najczęściej wybierają wina słodkie i półsłodkie. Ja znów niepopularnie wolę wytrawne. A wytrawny jest tamtejszy specjał czyli Egri Bikaver... Gdy jako jedna z nielicznych osób prosiłam o Bikaver"a na "probe" byłam obdarzana podwójnie szerokim uśmiechem i całym kieliszkiem trunku :-)
Przez te parę dni prawie wymieniłam krew na czerwone wino … i na kolejny na rok wystarczy ;-)
W przyszłym roku postaram się znów odwiedzić Eger. Wszystkie zaległości przyjacielskie można nadrobić wspólnie mocząc za dnia tyłki w basenach i sącząc wieczorami winko.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu izamoskal (2013-05-15,22:34): SUPER MAJÓWKA. TYLKO POZAZDROŚCIĆ. POZDROWIENIA :) ultramaratonka (2013-05-15,23:08): No... super :-) przydało mi się wygrzanie i wymoczenie nóżek, bo ostatnio nie chciały współpracować. Poprawiły się ;-) Marysieńka (2013-05-16,07:42): Zdziwisz się jeśli napiszę, że zazdroszczę??? ...:)) ultramaratonka (2013-05-16,08:45): Nie, wcale :-) Choć zauważam, że Eger nie leży na końcu świata i naprawdę warto się wybrać.
|