2013-04-30
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| StelMARATON (czytano: 1017 razy)
Stało się! Zrobiłem to! 42,195 za mną!!! Cracovia Maraton za mną!
Zapamiętam ten dzień, a w zasadzie dni, do końca życia ponieważ musiałem połączyć start z weselem mojego kolegi...
Z jednej strony bieg, do którego się przygotowałem mniej lub bardziej starannie, a z drugiej strony niepowtarzalna chwila zaślubin dobrego kolegi... Co wybrać??? Byłem niczym osiołek z wierszyka Fredry: wybrać owies czy siano?... Obawiałem się, żeby się nie skończyło jak w tym wierszu, ale podjąłem decyzję nie do końca rozsądną... Niestety nie byłem w stanie zrezygnować z niczego i postanowiłem jakoś to pogodzić!
Założenia:
Jeżeli już postanowiłam musiałem jakoś to logistycznie rozwiązać - sobota: ślub i wesele pod Krosnem (Podkarpacie) - niedziela: maraton i start o 9:30. Plan był taki: idziemy sobie na to wesele, bawimy się do ok 1:00 w tym ja ucinam sobie drzemkę przynajmniej 2-godzinną. Wyjazd po piątej rano. O 7-dmej jestem w Krakowie i o 9:30 startuję! Biegnę spokojnie na ok 5:30 i schodzę poniżej 4h.
A jak wyszło?
Ślub poszedł wg planu :) Potem to wesele, o którym nie będę się rozpisywał, bo to nie blog o takich rzeczach :) Oczywiście zachowałem wstrzemięźliwość od alkoholu i "ciężkiego" jedzenia, a skończyliśmy wesele przed 4-tą...
W zasadzie to między czwartą a piątą rano leżałem i rozmyślałem o tym, że muszę się spiąć i zrobić to co zaplanowałem.
5:00 - "pobudka"
szybkie 3 kromalki z miodem popite aminokwasami, spakowałem się i do samochodu.
7:00 - zalogowałem się w domu (w Krakowie)
skompletowałem patałaszki biegowe i pas, przestudiowałem jeszcze raz trasę, i czekałem na siostrę (miała dojechać z Kielc i mnie wspierać)
8:25 - wyszedłem z domu, siostry nie ma, ale nie przejmowałem się tym wtedy - myślami byłem już na trasie... Okazało się, że idąc na tramwaj zauważyłem samochód siostry :) no i już wszystko wróciło do zaplanowanego porządku :)
9:20 - dotarliśmy na start, w zasadzie nie zdążyłem się zorientować gdzie jest strefa, z której będę startował więc poszedłem gdzieś pod koniec, potem okazało się że jestem w za balonikiem 5:00 lub 5:15 (bardzo słabo opisane były te baloniki) no nic! Pomyślałem: mam biec swoje! Wyściskaliśmy się z siostrzyczką, ustawiłem się, włączyłem sports-trackera i muzyczkę...
9:30 - START! Wystrzał! Pan Kurzajewski podniósł głos i jeszcze bardziej rozemocjonowany opisywał barwnie to co się działo. Ja w zasadzie stałem dalej w tym samym miejscu... :)
Za chwilkę wszyscy powoli zaczęli iść, zupełnie spacerowo, później szybciej, aż dotarliśmy do linii startu, gdzie ruszyliśmy wszyscy spokojnym truchtem!
Pogoda była idealna do biegania! Ja szczęśliwy, ze zdążyłem na start nie zdawałem sobie chyba sprawy jakim wielkim dystansem jest 42 km ale może to i dobrze. Postanowiłem się pilnować i postanowiłem sobie, że nie przekroczę tętna poza 170 (wiem, że to dużo, ale pulsometr mam tak skalibrowany :) - pewnie normalnie to jest ok 140÷150). Bardzo dobrze mi to szło, co prawda musiałem się trochę przeciskać do przodu, bo troszkę się źle ustawiłem, ale powtarzałem sobie, że to może i lepiej, bo nie będę biegł z lepszymi ode mnie próbując ich na siłę dogonić.
Zrobiliśmy okrążenie dookoła błoni, dogoniłem Spartan i biegłem sobie dalej, mijały kilometry, czułem się bardzo dobrze, zupełnie nie jak człowiek, który spał 2,5h i jechał następne 2h samochodem... Naprawdę widok ludzi stojących przy trasie i ich dopingu powodował, że zupełnie nie odczuwałem zmęczenia.
Wybiegliśmy ze starego miasta w kierunku Ronda Matecznego, a potem z powrotem nad Wisłę. Zauważyłem minimalne zmiany trasy biegu: nie dobiegaliśmy do samego ronda, a przez Wisłę nie przebiegaliśmy kładką o. Bernatka lecz Mostem Piłsudskiego (chyba). Już wtedy trochę straciłem orientację który to kilometr...
Następne kilometry bez większych problemów. Przebiegłem sobie przez moje osiedle i przybiłem piątkę, z jednym kolegą, z którym gram od czasu do czasu w piłkę. Przyjmowałem po jednym - dwa łyki wody co drugi punkt, a BCAA przed piciem. Pomiędzy punktami zarzuciłem sobie żel energetyczny i szło całkiem fajnie.
ok 11:30 - półmetek
Po zaliczeniu "niekończącej się" ulicy Lema wpadłem na półmetek! Fajnie, że ustawiony był tam telebim z moim tekstem! Chciałem pomóc synkowi mojej koleżanki, który urodził się ze zdeformowanymi rączkami - Szymonowi Kapuście. Wyświetliła się stronka Szymona: www.szymonkapusta.busko.pl - byłem szczęśliwy!!! Czas na półmetku był zgodny z planem (poniżej dwóch godzin). Poczułem się mocny. Co prawda po drugim pasie Alei Pokoju biegł chłopak z numerem 1 więc widziałem różnicę w mocy mojej, a jego :)))
feralny 25 km...
Miałem założone przyspieszenie na ok 30km÷35km, nie wiem już jak to było, czy myślałem, że to już 30km... Postanowiłem podnieść tętno i to był mój wieeelki błąd! (pewnie klasyczny błąd debiutanta)
35 km
Biegłem i biegłem i pomimo tego, że zaczynałem odczuwać przebiegnięty dystans to nie mogę powiedzieć, że na tym km stoi "ściana"... Dodatkowo na tym kilometrze ustawili się znajomi i gorąco mnie dopingowali (dzięki wielkie za to!!!). Na tym dopingu poleciałem jeszcze 3 km.
38 km - koniec prądu!
Dobiegliśmy pod Wawel i tutaj się zaczęła moja walka!!! Z tego co czytałem inne blogi na maratonypolskie.pl to nie tylko ja miałem problemy w tym miejscu.
Tempo ok 5:20÷5:30 w drugiej połówce niestety zjechało na pysk do ponad 6 minut. Dodatkowo miałem bardzo mały przykurcz lewej łydki - starałem się biec z pięty i jakoś szło, ale ogólnie można stwierdzić, że byłem wy cień czo ny! Na ostatnim punkcie z wodą wylałem na siebie 3 kubki z wodą i zacząłem wątpić...
"Telefon od przyjaciela"
Między 39 a 40 km zadzwonił kumpel, który bawi się w bieganie troszeczkę bardziej i w krótkich żołnierskich słowach mnie zdopingował...
Powiedziałem sobie: MUSZĘ!!! Nabrałem kilka razy powietrza, zacisnąłem zęby i zacząłem finisz! To jest straszny widok, gdy wbiegasz na błonia i w odległości 400m widzisz metę, a przed tobą jeszcze trasa dookoła... No nic... Zauważyłem wolontariuszy ze sprayami zamrażającymi - "psiknęli mi" w tą łydkę i pobiegłem!!!
Finisz!!!
Nie wiem jak to się stało, ale na 300m przed metą dostałem jakiejś dziwnej energii! Przyspieszyłem jeszcze bardziej, widziałem tylko metę i czas brutto! Wiedziałem już, że będzie poniżej 4h (nawet brutto)! Byłem szczęśliwy!!! Wpadłem na metę z uniesionymi rękoma!!! Uczucie nie do opisania (pewnie nie jestem oryginalny)!!!
Za metą medal, folia, napoje... Zupełnie opadłem z sił... Siadłem na chodniku i wpatrywałem się w chodnik - nie mogłem unieść głowy. Dopiero po 2÷3 minutach byłem w stanie rozmawiać przez telefon z siostrą.
Jakoś się ogarnąłem, przyjąłem dość wodnisty żurek i wróciliśmy do domu. Po dotarciu do domu czułem się SUPER!!! W zasadzie powinienem iść spać, ale po prostu nie mogłem! Chciałem się cieszyć z tego i podzielić z kimś, a tu zostałem sam w mieszkaniu (siostra wróciła do Kiec na mecz ręcznej - a propos gratulacje dla VIVE!!!)
Siadłem sobie spokojnie, wypiłem herbatkę i... wpadłem na jeszcze bardziej zwariowany pomysł: POPRAWINY! :))
Za 10 min byłem w samochodzie. Wziąłem dużą colę, bo działa na mnie jak kawa...
Za 2,5h byłem znowu z rodzinką. Wyskoczyliśmy na te poprawiny i naprawdę bawiłem się nawet lepiej niż dzień wcześniej. Zupełnie bez stresu, myśli: "co to będzie?..." Spełniony! Życzę każdemu takiego stanu :))
Długo na tej imprezie nie posiedzieliśmy, bo trzeba ułożyć synka do snu, ale i tak będzie to jedno z najbardziej przeze mnie pamiętanych wydarzeń.
Mój kolego porównał to co zrobiłem przez te dwa dni do innego rodzaju triathlonu :) zabawa - jazda samochodem - maraton - jazda samochodem - zabawa.
Na koniec zachęcam wszystkich do wsparcia rodziców Szymka, a moich znajomych! Na prawdę jest o co walczyć! Chłopczyk może mieć normalną długość rąk, tylko jak zwykle: KASA! ehh
-------------www.szymonkapusta.busko.pl------------------
DZIĘKI Z GÓRY ZA WSPARCIE!!!
(ależ się spisałem)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu paulo (2013-04-30,14:26): widzę, że niezależnie od miasta przeżycia z maratonu są ogromnie podobne :). Tak jakbym siebie przeżywał jeszcze raz w Poznaniu:) Gratuluję!
|