2013-01-29
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Ta pani uprawia bieganie... (czytano: 483 razy)
Ta pani uprawia bieganie. Ale nie dziś. Jestem zła, że nie udało mi się dziś pobiegać. No ale musiałabym założyć chyba kalosze, bo inaczej na tej mojej wsi się nie da przy takiej odwilży.
Ta pani uprawia bieganie. Takie zdanie usłyszałam w niedzielę... w lesie! A było to tak:
Biegnę sobie. Lekki mrozik, zero wiatru, całkiem przyjemnie. Biegnę nawet na lekkim luzie (w sobotę w WPN miałam spacerek około 10 km i dość szybki marsz by zdążyć na PKP). Śniegu wszędzie dookoła pełno, że aż oczy bolały (jaka szkoda, że przyszła ta odwilż, moje buciki są po śnieżnych treningach takie czyściutkie). Biegnę, już jakieś dobre 30 minut od domu. Zmęczenia jakiegoś większego o dziwo nie czuć. "Banan" na twarzy. Zaplanowane było 12km, a tu jakiś podstępny zły chochlik szepcze mi za uchem: "I po co się tak męczysz w tym śniegu, przecież ci się nie chce, zróbmy dziś labę i skróćmy tę mękę o te 2 km, będziesz szybciej w ciepłym domku".
I już, już prawie bym się dała namówić temu głosikowi, ale na szczęście z naprzeciwka jechał kulig. Taki prawdziwy: 2 brązowe konie, sanie z dzwoneczkami i do nich doczepione sanki sztuk 3. Akurat dobiegałam do zakrętu, a za nim 200-300 m dalej jest mostek. Skręcam w prawo, po chwili słyszę, że brzęczenie dzwonków zbliża się do mnie. Kulig skręcił w lewo i goni mnie. Zatrzymałam się by popatrzeć na to "widowisko" tak rzadkie ostatnimi czasy. No a poza tym moglibyśmy się wszyscy nie zmieścić na mostku.
Uczestnicy kuligu będący w różnym wieku ładnie się ze mną przywitali, gdzie z tych wszystkich saneczek (sztuk 3) usłyszałam "dzień dobry!!!" więc im również ładnie odpowiedziałam. Gdy mnie minęli zaczęłam kontynuować mój bieg.
Konie przed mostkiem zwolniły, więc dogoniłam kulig. Nawiązała się następująca rozmowa z osobami siedzącymi na sankach:
- Niech pani wsiada, po co tak biec..?
- Nie dziękuję, pobiegnę, ja lubię.
- No! Chłopaki się posuną, znajdzie się miejsce, niech pani wsiada!
- Naprawdę dziękuję, ale trenuję do maratonu, a poza tym jestem już zgrzana i chwila odpoczynku na sankach mogłaby się źle skończyć, bo bym zmarzła i by mnie przewiało...
- Do maratonu...
Chwila ciszy na przetrawienie słowa MARATON, na szczęście jakieś dziecko wtrąciło się do tego dialogu.
- Tato, tato - ta pani uprawia bieganie!!!
Alleluja - Ameryka odkryta!!! Biegłam tak jeszcze z parę kroków lub sekund obok sanek, wszyscy się na mnie gapili. Po tej "chwilowej widowni" i nieświadomym dopingu moja sylwetka się wyprostowała, krok stał się dłuższy i bardziej sprężysty. Wyprzedziłam nawet kulig. Myślałam, że teraz oni będą mnie gonić. Na rozwidleniu dróg skręciłam w kierunku... lasu, nie domu. Zły duszek-leniuszek gdzieś zniknął i udało mi się zrealizować założony plan bez skracania.
Cieszę się, że udało mi się spotkać ten przemiły kulig. Gdy ja skręciłam w stronę lasu, oni pojechali drogą, która jest najkrótsza w kierunku mojego domu. Było jeszcze przez jakiś czas słychać dzwoneczki i wesołe śmiechy uczestników tej pysznej sanny. Ja zadowolona, z "bananem" przyklejonym do twarzy pohasałam sobie jeszcze po lesie...
Pierwszy raz ktoś powiedział tak głośno o mnie, że uprawiam bieganie. Nie jakiś tam modny "amerykancki dżoging", ale po prostu bieganie. Było to miłe i do dziś dźwięczy mi w uszach :)
A na zdjęciu - kulig, bardzo podobny do tego niedzielnego z mojego lasu :)
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora paulo (2013-01-30,08:54): a ja mam taką sąsiadkę, która jak mnie kiedyś zauważyła skomentowała: "a Tyn tylko, loto i loto :) Bardzo mi się to spodobało.
|