2012-11-15
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Na chwilę (czytano: 307 razy)
Nowy wpis nie oznacza, że będę tu pisał regularnie -w końcu nie od tego jest ten blog. Zajrzałem po prostu o czym pisałem po raz ostatni i okazało się, że kończyłem sezon. A teraz minął ten następny, minęło roztrenowanie i od 3 tygodni znowu napieram treningi. Na razie jest bardzo fajnie. Ja chyba rzeczywiście wolę biegać późną jesienią, zimą i wczesną wiosną niż w te cieplejsze dni.
Sezon 2011/12 był średni. Zaczął się świetnie. Była ciężko przepracowana zima, życiówka (o kilkanaście sekund) w półmaratonie. Potem było mistrzostwo Polski samorządowców w maratonie - byłem u szczytu formy. Czas (3:04) o tym nie świadczy, ale 6 msc. open w całej toruńskiej imprezie mówi samo za siebie. Był upał. Tylko 2 osoby złamały 3-kę... Pamiętam, że byłem na mecie pewny, że udało się ugrać również coś w kategorii wiekowej - na 5 osób przede mną było tylko czterech facetów. Przecież niemożliwe, żeby wszyscy byli w kat. M30... A jednak. Trzech z czterech było...
Potem był Rzeźnik. Po przebiegnięciu stwierdziłem, że nigdy więcej. Po kilku dniach, że chyba powtórzę. Bieszczady są jednak magiczne, a łącząc to z wyczynem, jakim niewątpliwie jest ukończenie tego biegu, uzyskałem świetną mieszankę.
A potem było gorzej. Rwany trening. Jeszcze na jesieni myślałem (po zrobionej właściwie z marszu dyszce w 40 min - bo finiszowałem z dzieckiem za rękę), że pobiegnę szybko maraton. Ale nadszedł dzień długiego wybiegania, w okolicach 20go września, kiedy po prostu całe zmęczenie długim sezonem wyszło i skopało mnie niemiłosiernie. To był dla mnie koniec sezonu - jedyna możliwa decyzja.
Czy to był dobry sezon? Raczej na plus - nie tak fenomenalny jak poprzedni, ale naprawdę dał radę. W następnym będzie dużo lepiej, jeśli wytrzymam trening.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |