2007-11-04
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| (czytano: 113 razy)
Ten sezon startów mogę uznać za zamknięty. Pobiegnę jeszcze w Toruniu, ale to już zaliczam do kolejnego sezonu. I bardzo dobrze, że zakończyłem go spektakularną porażką, bo za coś takiego muszę uznać wynik i styl z Bytowa, ale po kolei.
Bytów to bardzo ładne, kameralne miasteczko. Co prawda nie można było się o tym przekonać na trasie, ale wcześniej i później mogłem się po nim przespacerować. Organizatorzy sprężyli się na maksa- wszystko było na wysoki połysk, wystrzał z armaty rozesłał konfetti, które później biegacze pracowicie wdeptali w bieżnię.
Szkoda tylko, że nie udało mi się dopasować swoim poziomem do poziomu organizacji biegu.
Oczywiście mogę szukać przyczyn w różnych zewnętrznych zjawiskach-, że na bieżni czasem trudno było się przemknąć między zajętymi rozmową biegaczami, że jak zaczęło padać to na bieżni zrobiło się ślisko, że wiał wiatr, że kiepsko się czułem.
Na pewno popełniłem kilka błędów- nie zadbałem jak trzeba o siebie, za mało przebiegałem między Poznaniem a Bytowem i nie zadbałem o wagę. Kolejny raz potwierdziło się, że muszę ciężko zapracować na każdy postęp czy choćby utrzymywanie w miarę dobrego poziomu.
Bardziej rozeźlił mnie nie sam wynik, ale to jak do niego doszło- z kilometra na kilometr wolniej a na drugi dzień obudziłem się prawie całkiem świeży. To znaczy, że nie wyjechałem się tak jak, powinienem- czyli problem jest także w głowie, jak mi nie szło to zupełnie puściłem. Z drugiej strony dla mnie porażka jest bardziej motywująca, w ten sposób potwierdziło się, że mogę biegać poniżej trójki, ale muszę to porządnie wypracować. Obudziła się we mnie taka sportowa złość- ja tu jeszcze wrócę.
Chłopaki z klubu biegali w Atenach i Nowym Jorku, ale ja jakoś nie żałuję, że trafił mi się ten Bytów.
Poznałem kilka sympatycznych osób- Agnieszkę Mizerę, Jerzego Bednarza i Adama Dolińskiego, który był skazany na moje towarzystwo na całą powrotną drogę, trochę mi go szkoda. I sporo innych nie mniej interesujących osób.
W tym wszystkim jakoś zabolało mnie jedno- po obiedzie kupa zostawionych plastikowych naczyń, taki śmietnik, który po sobie zostawiamy. Ciekawe jak by wyglądało coś takiego w bardzo ekskluzywnym wnętrzu. To nie jest typowe dla biegaczy, ale jakoś bardziej mnie to rusza w takich sytuacjach, bo z tą grupą się identyfikuję i objaw fajansiarstwa jest w związku z tym bolesny. Może zwracam no to uwagę, bo tak mnie nauczono (wytresowano) przez dwa lata w Głoskowie.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |