2012-03-10
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Zbiegło się... (czytano: 494 razy)
Oto nadszedł pierwszy weekend w tym roku, gdy nie startuję... Plany były, ale trzeba odpuścić.
Od dłuższego czasu udawało mi się uzyskać kompromis między ilością i jakością treningów a dobrą regeneracją organizmu, co przekładało się na zadowalające mnie i poprawiające się wyniki w startach. Aż do czasu, gdy jednak przesadziłem. Zemściło się na mnie moje przekonanie, które nabyłem jakiś czas temu, że jestem KONTUZJO-ODPORNY. Przekonanie które sam w sobie rozwijałem, pielęgnowałem - bo miałem wyraźne, namacalne dowody...
Gdzieś ta moja równowaga ćwiczenia-odpoczynek się jednak zachwiała. 2 tygodnie temu wystartowałem w szybkim biegu na ok. 6 km, zajmując dobrą lokatę w open (oraz 2 m. w kat. M30), następnego dnia skusiłem się na intensywny trening-zawody z grupą Pro-Run na 30 km. Pobiegłem bardzo mocno, choć zakładałem pierwotnie tempo 4-4:10/km, mieliśmy się z kolegą trzymać tego tempa i biec ze stałą prędkością. Chcieliśmy złamać 2 godziny, co nie powinno być problemem. Od 10 km zacząłem przyspieszać i zszedłem poniżej 4:00/km, następnie od 15 km pobiegłem już po 3:30/km i II dziesiątkę zrobiłem poniżej 37 minut, więc poleciałem tempem na życiówkę w półmaratonie, zamiast pracować w tempie maratońskim. Chociaż odżywiałem się i poiłem po każdym 10 km, to wejście w III dziesiątkę było już na miękkich nogach. Do 25. km jeszcze biegłem siłą rozpędu, kolegę zostawiłem daleko z tyłu (ok. 1 km), ale ostatnie 5 km miałem już bardzo silny kryzys - maratonu w tym stanie nie skończyłbym z zadowalającym czasem... Mścił się każdy za szybko przebiegnięty km i ostatnie 2 km "przeczłapałem" zdziwiony że pod koniec spokojnym tempem 4:00 wyprzedził mnie kolega, który biegł cały czas równo a ja nie byłem w stanie mocno zafiniszować żeby obronić 1. miejsce...
Taktyka wygrała z szybkością, przeliczyłem się. Chociaż byłem zadowolony, bo na interesującym mnie odcinku 21 km pobiegłem bardzo dobrze - Sobótkę więc planuję zrobić poniżej 1:20. Gorzej z maratonem - taką taktyką tylko się zajadę - trzeba pilnować tempa i nie dać się ponieść...
Jednak prawdziwa "zemsta" przyszła w tygodniu po tym biegu... Po tej "trzydziestce" pojechałem na Zimnar odebrać trofeum za zwycięstwo i nie poćwiczyłęm zmęczonych i nadszarpniętych nóg. Kolejny tydzień też nie obfitował w ćwiczenia, trochę pobiegałem, ale zaczął pojawiać się ból z tyłu lewego kolana - jakby ścięgna. Ból nasilał się przy mocniejszych treningach, więc musiałem odpuścić akcenty. W kolejną sobotę - przed tygodniem, wystartowałem w Crossie Między Mostami, zależało mi na mocnym starcie (zdobyć dobrą lokatę w Mistrzostwach, jak przed rokiem). Niestety, noga nie wytrzymała tempa i na odcinku na miękkiej łące odezwała się tak mocno że miałem w głowie chęć przerwania biegu. Zdecydowałem się dobiec do mety, niestety nie miałem możliwości pościgania się i skończyłem na 19. miejscu (i niestety dopiero 6. w mojej kategorii)... Lipa...
Ostatni tydzień to tylko ok. 20 km lekkiego biegu (z bólem), za to więcej się rozciągam i ćwiczę statycznie. Zmniejszyłem treningi biegowe do minimum, szkoda pogłębiać kontuzję gdy Sobótka się zbliża - a jakoś muszę utrzymać formę na złamanie 1:20.
Wracam więc do umiaru treningowo/startowego, muszę znowu odzyskać równowagę.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Darek Ł. (2012-03-10,19:15): Równowaga ważna rzecz.Staraj się ją zawsze utrzymywać jak do tej pory robiłeś,ale stałeś się zbyt zachłanny.A to się mści.Wiem to po sobie.Pozdrowienia benek_b (2012-03-10,20:02): Fakt, to była w pewnym sensie zachłanność. Jak zobaczyłem że noga dobrze "nabiera" po 15 km, to przestałem myśleć rozsądnie. A przecież dawno nie biegałem dłuższych dystansów - zacząłem się "specjalizować" w 5-15 km i maks. 21 km...
|