2011-12-27
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| tricki skruszonego biegacza (czytano: 1219 razy)
Chciałem napisać coś „na czasie”, np. o długim, świątecznym wybieganiu z pełnym bebzonem, może o podsumowaniu sezonu lub chociażby o powrocie do treningów i rękawicy rzuconej shin splints, ale co się okazuje? To wszystko jest dzisiaj passe, maratonową społeczność rozgrzał świąteczny blog Krzysiek_biega, rozgorzała dyskusja o uczciwości (lub jak kto woli nieuczciwości) co poniektórych biegaczy.
No, nie mogę pozostać obojętny wobec powyższych wydarzeń. Postanowiłem ujawnić listę swoich biegowych, szelmowskich występków , paść na kolana, przygrzać czółkiem o podłogę i trzasnąć szczerą skruchę, jak przystało na skruszonego biegacza. Chcę to uczynić zanim ktoś z licznego grona :DD moich maratonowych przyjaciół zdemaskuje mnie pierwszy i ujawni moje biegowe fałszerstwa na poczytnym forum. Zaznaczam jednocześnie, że tricki z listy, którą niżej przedstawiam stosowałem od święta i tylko na treningach (trzy palce na sercu). Przyznaję się jednakowoż z wielkim wstydem i pokorą, że sprawiały mi one wielką radochę i miały na celu lansik wśród localesów.
Oto moja lista niecnych tricków wraz z instrukcją obsługi:
1) „spokojne wybieganie w niespokojnym tempie”. Sytuacja miała miejsce wczoraj, podczas leśnego, spokojnego wybiegania. Biegnąc w swoim crossowym tempie ok. 5:20, zauważyłem przed sobą sylwetkę biegacza poruszającego się w tę samą stronę co ja, lecz nieco wolniej. Po jakimś czasie dopadłem gościa, kurtuazyjnie podniosłem rękę i rzuciłem krótkie „cześć”. Biegacz odpowiedział na powitanie i dorzucił „ mogę się przykleić?”. „Nie ma sprawy, bardzo proszę” grzecznie odparłem. Po kilkuset metrach rzuciłem okiem na zegarek, wskazywał tempo 4:30!, po następnych kilkuset metrach pozostawiłem gościa w tyle, wkrótce zniknął zupełnie. Satysfakcja pozostała;). Mogłem wreszcie zwolnić i głośniej pooddychać. Występek popełniłem jeden raz, żona w domu mnie skarciła, więcej tego nie powtórzę.
2) „bardzo wysoka wydolność tlenowa”. Ten trick, przyznam się szczerze, zastosowałem jakoś tak mimowolnie już parę razy. Najbardziej efektowny jest podczas mijania się (rzadziej wymijania) z biegaczem na trasie będącej pętlą. Najpierw wybieram biegacza na trasie, który w moim zamiarze będzie podziwiał moją kosmiczną wydolność tlenową, pozyskaną podczas treningu na kenijskim płaskowyżu;). Im biegacz bardziej ociekający potem, sapiący, na ciężkich nogach tym lepiej. Wiadomo, że długodystansowcy mają taką przypadłość, że „obcinają” się nawzajem kątem oka przy mijaniu. Jak już dostrzegam moją zmęczoną „ofiarę”, która ledwo łapie oddech, w odległości kilkudziesięciu metrów doprowadzam swoją sylwetkę do porządku, akcentuję sprężyste odbicie, wrzucam na twarz minę nr5 (czyli błogie zadowolenie i luz) oraz, co najważniejsze zamykam usta i przechodzę na oddychanie poprzez nozdrza:DDD. Po kilku takich mijankach na pętli z tą samą osobą - efekt murowany. W oczach zziajanego dżogera jestem bogiem wydolności tlenowej, który przy tempie 5:00, myśląc o niebieskich migdałach oddycha sobie spokojnie noskiem na 15-tym kilometrze;)
3) „ostatni akcent długiego wybiegania w tempie Usaina Bolta”. Ten niecny występek popełniłem tylko raz w swojej treningowej karierze. Sprowokował mnie „twardziel z trasy”. Jest taki jeden gość na mojej asfaltowej pętli, który zresztą tak jak ja biega bez względu na warunki atmosferyczne (deszcze, huragany, tornada, zamiecie, pożary itd.) . Bywało już, że tylko we dwójkę śmigaliśmy po zwykle zatłoczonym odcinku na Babich Dołach (przypadek z zeszłej zimy, naprawdę nieźle piź#@$ło i te zaspy). W październiku wybrałem się jak zwykle na asfalt zrobić piętnastkę. Było pięknie, ciepluteńko. Nagle nadciągnęły chmury, zerwała się wichura i dosłownie nadciągnęła ściana deszczu. Byłem w krótkich gatkach i koszulce a temperatura spadła o dobre 10st (przynajmniej odczuwalna). Całe towarzystwo, w tym ja, zerwało się do ucieczki do domów, samochodów, czy chociażby pod jedną z wiat autobusowych, tylko „twardziel” pozostał. Dobiegł przemoknięty do końca pętli i wykonał nawrót (następne 5km) z podniesioną wysoko głową. Wymiękłem. Podczas następnego treningu, kiedy spotkałem „cyborga” na pętli , postanowiłem popisać się swoimi możliwościami wytrzymałości szybkościowej na ostatnich 5-ciu kaemach. Jak zamajaczyła mi w oddali charakterystyczna sylwetka zbliżającego się wyjadacza, przyśpieszyłem gwałtownie. Podczas mijania się miałem już imponujące, robiące wrażenie na lokalnej trasie tempo 3:40. Gdy zniknął mi z pola widzenia , zatrzymałem się i po krótkiej labie wykonałem niehonorowy nawrót w środku odcinka, po czym powtórzyłem tę samą tempówkę w trakcie kolejnej mijanki. Myślę, że dałem koledze do myślenia:DDD. Kto biega przez dłuższy czas po tej samej pętli, ten potrafi spokojnie ocenić tempo innych mijanych osób po punkcie mijania (danym drzewie, latarni, ławce itd.). Domyślam się, że „twardziel” z trasy szybko sobie przeliczył, że pokonałem 5km w okolicach 16 min:DDD, bo zauważyć gościa lecącego na złamanie karku po prostu musiał.
Mam w zanadrzu jeszcze parę „nieuczciwych” tricków biegowych, które jednak zachowam dla siebie, a za te, które wymieniłem i popełniłem serdecznie żałuję, więcej grzechów nie pamiętam i proszę o wybaczenie.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |