2011-12-22
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Rok 2011 (czytano: 1450 razy)
Miał być wyjątkowy, wyraźnie lepszy od tego co udało mi się w latach 2009-2010. Solidnie przepracowana jesień i zima – pierwszy raz według wskazówek Jerzego Skarżyńskiego - miały dać większą radość z biegania a co za tym idzie lepsze wyniki. I rzeczywiście początek 2011 roku miałem bardzo udany. Regularnie poprawiałem swoje czasy w Falenicy (cykl Zimowych Biegów Górskich) pomimo groźnego wypadku na początku stycznia (upadek, stłuczenie żeber i podejrzenie pęknięcia śledziony). Podczas zaczynających sezon zawodów na Chomiczówce o ponad 3 minuty lepiej niż dotychczas przebiegłem 15 km. Na treningach biegałem wolno lub bardzo wolno, pozwalając sobie tylko na jeden mocniejszy akcent w tygodniu. Na początku mocno mnie to irytowało i ciężko było mi się pogodzić z tym, że nawet na oko początkujący biegacze wyprzedzali mnie na ulicach Tarchomina. Jednak okiełznałem swoje chore ambicje i zaufałem Panu Skarżyńskiemu i jego planom treningowym. Nagrodom za te „tortury” były coraz to lepsze wyniki na zawodach. W Półmaratonie Wiązowskim mimo wcześniejszej infekcji i leczenia antybiotykami poprawiłem życiówkę o 4 minuty. Miesiąc później już bez kłopotów zdrowotnych kolejna poprawa wyniku na dystansie półmaratonu w Warszawie. 1:46:54 to był już wynik który bardzo mnie satysfakcjonował. Dwa tygodnie później w Raszynie udało mi się pobiec na 10 km w czasie 0:46:03 co do tej pory jest moim najlepszym wynikiem na tym dystansie. Dzięki tym małym sukcesom łatwiej mi było przełknąć te ślimacze tempo na treningach, które z każdym miesiącem przynosiły mi więcej satysfakcji. Miałem ogromne nadzieje na dobry wynik w maratonie w Pradze, po cichu liczyłem na czas w okolicach 4 godzin. Niestety druga polowa kwietnia to dość paskudne zapalenie zatok, kolejny antybiotyk i po dość dobrej formie pozostało wspomnienie. Gdyby nie to, że maraton w Pradze opłaciłem w grudniu i połączyłem ten start z rodzinnym kilkudniowym wypadem do stolicy Czech to nie wiem czy w ogóle bym się zdecydował na ten start. Jedynie 2 treningi przed maratonem po chorobie to było czyste szaleństwo. Do dziś na wspomnienie praskiego startu robi mi się niedobrze. To była męką. Rano przed zawodami zamiast spokojnie przygotowywać się do startu walczyłem z krwotokiem – nie było dobrze. Potem już na praskiej starówce dałem ponieść się atmosferze maratońskiej walki i próbowałem do 16-18 kilometra trzymać tempo 5’45-5’50 /km. Niestety organizmu nie da się oszukać. Kolejny krwotok na 20 kilometrze i po walce zostało wspomnienie. Kolejne 22 kilometry to jak już wspomniałem męka i walka samego z sobą. Czas na mecie 4:35:42 oznaczał koniec cierpienia i ogromne rozczarowanie. Wróciłem do hotelu i położyłem się do łóżka, z którego skutecznie wyrwał mnie Adaś Doliński zapraszając do siebie na piwo. Nie od dziś wiadomo, ze wśród przyjaciół łatwiej przełyka się gorycz porażki, a taką na pewno był mój start w Pradze. Wracając do Polski nie miałem jednak najlepszego humoru. Miałem bardzo mało czasu do kolejnego startu w Biegu o Puchar Rzeźnika, zero sił a w głowie wspomnienie bolesnego zejścia z bieszczadzkiej trasy w 2010 roku. Kolejne starty (Bieg na Szczyt RONDO 1, Bieg Wisły i Legionowska Dycha) rewelacji nie przyniosły, a wyniki były mocno przeciętne. Tym bardziej większą uwagę przykładałem do treningu, w którym wprowadziłem bieganie z camelbagiem i długie wybiegania z kijkami nordic walking (2 km biegu – kilometr podejść i zbiegów z kijkami – 2 km biegu – kilometr podejść i zbiegów z kijkami i tak przez 30 km). Po takim treningu świeżości nie miałem za wiele, ale półmaraton po malowniczych górkach w Rudawie k/Krakowa pobiegłem całkiem przyzwoicie, wyjątkowo dobrze czując się na podbiegach. Po tym starcie więcej odpoczywałem niż trenowałem co było już widoczne w Biegu Ursynowa na 5 km (6 dni przed Rzeźnikiem). Czas 0:22:07 był tylko o 22 sekundy gorszy od mojej życiówki a ja czułem, że odzyskuje to co z trudem wypracowałem sobie na wiosnę. Mimo to w Bieszczady jechałem z duszą na ramieniu. Nie ma co ukrywać prawdy – bałem się tego startu jak diabli. A jak było? O tym możecie przeczytać w relacji zamieszczonej na:
www.bieganietarchomin.pl
http://www.bieganietarchomin.pl/Strony/Artykul.aspx?id=133
Po Rzeźniku wyjechałem z rodziną na wakacje. Ukończenie bieszczadzkiego biegu dało mi niesamowity zastrzyk adrenaliny i pewności siebie. W ciągu 2 tygodni czterokrotnie startowałm w dość wymagających biegach na Pomorzu Zachodnim (Sławno, Jarosławiec, Wicie, Rowy) i za każdym razem byłem bardzo zadowolony ze swojej postawy. Niestety nie wiedziałem jeszcze, że wszystko co najlepsze w 2011 roku mam powoli za sobą. Grając z dziećmi w koszykówkę skręciłem nogę w kolanie. Mimo bólu trenowałem i startowałem w większości przypadków po plaży, utrwalając kontuzję. Gdy kilka tygodni później podczas rozgrzewki przed Nocnym Biegiem Powstania Warszawskiego poczułem ostry ból prawego kolana wiedziałem, ze nie jest dobrze. Jeszcze zdążyłem to jakoś rozbiegać i wystartować. Wynik 0:47:14 w takim stanie wydaje mi się dzisiaj osiągnięciem niemożliwym, a jednak. To tylko świadczy o tym, że forma nadal była... Była, bo już 30 minut po biegu nie mogłem normalnie chodzić. Potem wszystko co się wydarzyło można określić jednym zdaniem – walka o zdrowie i o to by jakoś ukończyć 2 maratony brakujące do upragnionej Korony Maratonów Polskich. Kilka wizyt u ortopedy, kilka USG, dziesiątki wizyt na rehabilitacji. W międzyczasie oczywiście biegałem, znacznie mniej, ale starałem się znośnie przygotować do maratonu we Wrocławiu. Treningi aplikowałem sobie lekkie z jednym akcentem szybszym w tygodniu (WB2). Pobiegłem w Skarżysku mój ulubiony, wymagający półmaraton i wynik 1:52:57 dawał nadzieję na 4 godziny w maratonie. Niestety Wrocław – podobnie jak Praga – zdołował mnie bardzo. Do 18 kilometra trzymałem tempo 5’30 i pomimo ogromnego upału czułem się świetnie. Niestety na którymś z wiaduktów podczas zbiegu kolano nie wytrzymało. Do mety biegłem na przemian z marszem, z każdym kilometrem bardziej wściekły na siebie. Wynik podobny jak w Czechach 4:34:59 i kolejny mega dół. Patrząc na ten start z perspektywy czasu mogę powiedzieć, ze na 3 starty maratońskie w 2011 jedynie przed Wrocławiem byłem realnie przygotowany na wynik poniżej 4 godzin... Tym bardziej finał tego startu bolał... Po tych zawodach kolejne serie rehabilitacyjne, a w nich laser i pole magnetyczne. Zabieg skończyłem 14 października a już 15 jechałem na swój 3, ostatni w tym roku maraton. Bez żadnych założeń, złudzeń, z silną infekcją. I znowu tylko ta Korona spowodowała, że w Poznaniu w ogóle się pojawiłem. Gdybym tam nie pojechał do dziś nie wiedziałbym co to znaczy prawdziwa atmosfera maratońska. Poznań bije wszystkie maratony w kraju na głowę. Mimo trudnej trasy biegło mi się dobrze, bardzo dobrze. Kibice i zespoły grające na trasie byli cudowni. Dla tych osób warto biegać mimo braku formy. Walczyłem przez całe 42,195 km i gdyby nie skurcze na kilometr przed metą zapewne start ten zakończyłbym happyendem. Na mecie nie mogłem opanować łez. Wynik 4:16:09 to czas daleki od marzeń, ale do życiówki zabrakło 3 sekundy. Dałem z siebie wszystko tego dnia, jednak i tym razem maraton okazał się dla mnie mało łaskawy.
Kolejne starty w 2011 roku nie miały już dla mnie większego znaczenia. Dokończyłem rehabilitację prawego kolana i rozpocząłem przygotowania do startów w 2012 roku. Rzeźnik i krynicka setka czekają. Pierwsza tura Zimowych Biegów Górskich w Falenicy - wyjątkowo zaczynająca się w grudniu - dała mi sporo nadziei na przyszłość, jednak czy pech mnie opuści w 2012?. W to wątpię, bo oszczędzając prawe kolano zaczynam mieć problemy z lewym. Jednak 2011 rok nauczył mnie nie poddawać się i walczyć o swoje cele do końca...
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora Marysieńka (2011-12-22,12:54): Planujesz "zaliczyć" Rzeźnika w 2012??? Kto wie, może się spotkamy:))) ZBYSZEK1970 (2011-12-22,15:08): Marysiu jeżeli zdrowie pozwoli to spotkamy się w Bieszczadach. W 2011 daliście czadu z Darkiem:-) Pozdrawiam mesz (2011-12-29,18:04): Trzymam kciuki za twoje plany w 2012 roku. ZBYSZEK1970 (2011-12-29,18:23): Maciek dziękuję bardzo. Tobie także życzę realizacji wszystkich planów w 2012 roku. Marysieńka (2012-01-11,08:26): Przyzna się, że w tym roku.....chcielibyśmy poprawić czas..a co???? :))
|