2011-10-03
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Parzymiechy za mną! (czytano: 1521 razy)
Witajcie! W minioną sobotę 1 października przebiegłem Parzymiechy (10km) z bardzo dobrym jak dla mnie czasem 43:26min, co jest dla mnie oficjalnym czasem rekordowym na zawodach biegowych na dystansie 10km :) I jestem z tego bardzo dumny :) Jest progres cały czas, każdy dzień treningowy dał coś, co w ogólnym rozrachunku dało życiówkę na dyszkę. Ale może coś bliższego z trasy.
Plan trasy biegu nie był skomplikowany - tam i z powrotem do Załęcza Małego. Cieszyłem się, że niewiele będzie zakrętów. Po Kłobucku, gdzie był mocny zbieg z dosyć ostrym zakrętem odczuwałem lekki mikrouraz w lewej kostce. Prawdopodobnie spowodowany zbyt ostrym łukiem, który robiłem na tamtym zakręcie. Jako, że biegam raczej przed siebie bez agresywnych zmian kierunku moje kostki nie są nauczone choćby do tak lekkiego dla wielu innych sportowców zmiany kierunku biegu. Oczywiście moje krótkie doświadczenie biegowe wskazuje na to, że nie znam tej trasy. I tak samo było tutaj, nie miałem pojęcia jak wygląda trasa, czy jest asfalt czy nie, górki czy dołki, otwarta czy w budynkach - nie wiedziałem nic. Po krótkim rozeznaniu przed wystartowaniem postanowiłem zaatakować od samego początku. Wielu mówiło, że będzie gorąco, bo było 24 stopnie. Ja się nie zrażałem. "Przyjechałem tutaj po życiówkę, w kłobucku biegłem asekuracyjnie, tutaj dam 100% - nie dam się".
Stojąc na starcie starałem upatrzyć sobie przewidywanych rywali. W Kłobucku doleciałem za Witkiem z NGB, jego też upatrzyłem sobie na starcie (pozdrowienia dla Witka :D). Tamteż odbyłem walkę z kolegami z LZSu Rudniki - Dawidem i Tomkiem. Wtedy byłem przed nimi, ale Tomek był po starcie na 1000m, a Dawida dopiero poznałem i nie wiedziałem na co go stać. Wiec postanowiłem powalczyć z tymi trzema osobami - Witkiem, Dawidem oraz Tomkiem.
Po "start" masa ruszyła dosyć wolno, po wybiegnięciu na ulicę szybko przesuwałem się do przodu, kątem oka widziałem Witka, który od samego początku obrał inną taktykę biegu. Ja czułem się mocny i obiecałem sobie, że pójdzie na ostro w Parzymiechach - ruszyłem więc bez kompleksów. To był ostatni raz, kiedy widziałem Witka na trasie. Razem z Dawidem i Tomkiem trzymaliśmy się do Załęcza Małego. Po drodze przeanalizowałem trasę. Podbiegi okazały się niewielkie, wręcz nieodczuwalne. "Plus dla mnie" pomyślałem, "można uderzać w życiówkę, jest płasko". Do nawrotki ogólnie lekko w dół, słońce w plecy, ale pod wiatr. W lesie trochę chłodniej, ale po nawrocie właśnie odcinek od startu do lasu będzie najgorszy, pod górę, pod słońce. Tyle, że wiatr w plecy...
Do nawrotu dobiegliśmy we trójkę. Po nawrocie chłopaki zwolnili przy punkcie z wodą, ja zrezygnowałem. "Jestem dzisiaj mocny, nie potrzebuję wody". I zaczęła się "wspinaczka". Od samego nawrotu ciągle w górę, może nieodczuwalne jakoś mocno, ale ciągle i nieustannie w górę. Wybiegamy z Załęcza, zauważam znaczne zmniejszenie tempa przez chłopaków. Trzymałem się ich do tej pory, bo narzucali tempo, które ja ciągle musiałem gonić. Czułem lekko płuca, ale było to przy bezpiecznej granicy moich możliwości. A tu proszę, nagle wolniej, co było dla mnie zaskoczeniem. Wcale nie chciałem zwalniać, więc przesunąłem się przed nimi. Łyknęliśmy kilku innych biegaczy, Dawid 2 lub 3 razy musiał zmieniać tempo, chciał się przesuwać na przód. Tomek odpuścił w lesie, na mecie okazało się, że jednak nie dał rady. Zostałem ja i Dawid. Do końca lasu fajnie, chłodno i tempo nawet szybkie. Szliśmy bark w bark. Po wybiegnięciu z lasu zaczęła się patelnia. Poczułem lekki dołek w mocy, jakby mi przerywało dopływ paliwa. Na kilka metrów odpuściłem Dawida. "Ale przecież jestem mocny, to tylko jakieś 3-4km do mety - wytrzymasz, jak nie to zemdlejesz". I postanowiłem go wyprzedzić i nadać tempo wyższe niż dotychczas. Szacunkowo było to jakieś 4:15min/km. Dawid zdecydowanie odstąpił od tego tempa, biegł swoim równym. No i rozpoczął się mój samotny dobieg do mety.
Tak piszę samotny, bo brałem pod uwagę tylko wspomnianych trzech rywali. Inni byli poza konkurencją. Na jakiś 1km przed metą postanowiłem jeszcze bardziej wyciągnąć, przyspieszyłem. W międzyczasie, kiedy wahałem się z tą decyzją wyprzedziło mnie czterech biegaczy, troszkę starszych, ale mocnych widać. Postanowiłem nie oddać tych trzech pozycji. Po skręcie z drogi do parku, gdzie jest mocno w dół, puściłem nogi, wyprzedziłem 2. Z trzecim odbyliśmy trudny bój na finishu. Odpuściłem na metr przed, spełniłem się już do tej pory, a za linią było ciasno i nie było gdzie hamować. Po wszystkim poznałem Janka, który właśnie mnie wyprzedził. Mam nadzieję, że spotkamy się na jeszcze kilku innych imprezach i będę w stanie powalczyć i wygrać również z nim :)
Ostatecznie 43:26, jak mówiłem, jest moim rekordem na 10km, co zamierzam zmienić w Ostrowie Wielkopolskim 6 listopada (przy okazji, jeżeli ktoś z okolic Praszki, Rudnik, może nawet Wielunia szuka transportu do Ostrowa - pisać śmiało). Teraz miesiąc przygotowań na wałach we Wrocławiu oraz Parku Szczytnickim - planowo długie wybiegania, interwały oraz basen. Do zobaczenia w Ostrowie! Pozdrawiam i życzę powodzenia w treningach, oraz mobilizacji do pokonywania własnych słabości i realizowaniu swoich celów :) Małymi kroczkami można dojść bardzo daleko, jeszcze się o tym przekonacie :)
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |