2011-07-07
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Fight Club (czytano: 438 razy)
Już pewnie gdzieś pisałem, że chodzę na Fight Club w Siłowni. Głównie to boks i pewnie wspominałem, że nie mam co do tych zajęć większych oczekiwań, czy ambicji - od, po prostu relaks w formie jaką lubię.
Ostatnio jednak miały miejsce 3 treningi pod rząd z wydarzeniami istotnymi i interesującymi.
Pierwszy trening
Trening jak trening, pod koniec sparringi. Walczę z gościem większym ode mnie i z dłuższymi rękami. Staram się delikatnie, jednak widzę zacięcie na twarzy przeciwnika i potęgę ciosów mijających mnie o centymentry. Zaczynam się trochę bać co będzie jeśli nie zdążę odskoczyć. Mam za krótkie ramiona żeby móc tak swobodnie atakować jak on mnie. Szukam sposobu na gościa. Licząc na swoją lepszą kondycję staram się go wykończyć kondycyjnie. Nie daje się w ciągnąć. Przyjmuję parę porządnych uderzeń na korpus. Zabawa trwa dwie rundy - probuję znaleźć na gościa sposób jest trudno. Pod koniec drugiej rundy wpadam na prostą myśl. Dlaczego ja się go boję - niech on boi się mnie. Plan od razu wprowadzam w życie. Ciosy silniejsze, techniki szybsze i bardziej upierdliwe, odpowiedź na każdy jego atak. W trzeciej rundzie efekty już widać - nie walczy tak swobodnie, łatwiej mi go sięgnąć. Nagle następuje ten moment. Krótka wymiana ciosów i ręka mi się omsknęła - uderzyłem mocniej niż chciałem, nie kontrolując gdzie. Gość dostaje w szczękę. Koniec sparringu. Mam nadzieje, że nic mu się nie stało, ale boleć musiało (znam to z autopsji). Chyba mu delikatnie przestawiłem szczękę :(.
Drugi trening
Obitego nie ma. Dziewczyny od razu mnie informują, że ze mną nie walczą. Hmmm trudno. Tłumów nie ma - jest nas czwórka - trzy dziewczyny i ja. Zajęcia nie są na sali tylko w okolicach ringu. Rozgrzewka, potem praca na workach. Na końcu sparringi na ringu. Przyszło mi walczyć z instruktorem. Oj dawno takich omłotów nie dostałem :). Pierwsza runda katastrofa. Gość obtrzaskał mi równo i jakoś chyba nie za bardzo zależało mu na powstrzymywaniu ręki, a i nie specjalnie patrzył gdzie uderza (tył głowy). Przeżyłem. Przy okazji dowiedziałem się, że jedna z koleżanek za bardzo mnie nie lubi, na co wskazywał jej szyderczy śmiech, kiedy obrywałem. Ola biegając na bieżni zerkała na nasze wyczyny. Ponoć wyglądało na to, że mocno obrywam. Tak było. Potem walczyły dziewczyny i znów ja z instruktorem.
Tym razem znów strach i chęć odkucia się. Lubię to uczucie strachu i przełamywanie go. Miewam go często w końcu nigdy się nie wie z kim się walczy na sali, macie, tatami, ringu czy na czym tam przyjdzie się spotkać z przeciwnikiem. Powolutku opanowałem się. Rozpocząłem jak poprzednim razem po boksersku i atakami. Znów zacząłem obrywać. Siły uciekały. Byłem zmęczony. Wyhamowałem. Poczekałem na ataki przeciwnika, pozycję zmieniłem na bardziej naturalną dla mnie. Przestałem kombinować i zacząłem robić swoje. Efekty nie dały na siebie długo czekać. Szyderczy śmiech przycichł a walka się wyrównała - dalej obrywałem ale i oddawałem.
Walka się skończyła kiedy zacząłem się rozkręcać. To był dobry trening - sporo się nauczyłem.
Trzeci trening
Tu już było spokojnie, najpierw poćwiczyłem z koleżanką w parach, a potem lekki sparring. Dawno jej nie było na zajęciach, więc może dlatego chciała ze mna ćwiczyć - nie wiedziała o incydencie z pierwszego treningu :)
Potem instruktor zamienił mnie z innym gościem. Dostał mi się przeciwnik szybki, zwinny i wymagający, a przy tym chcący się bawić, a nie obić przeciwnika. Walczyliśmy technicznie. Techniki były szybkie, silne, ale zatrzymywane na tyle by bolalo, ale tylko trochę. Dużo pracy z wykorzystaniem tego co nauczyły mnie omłoty z treningu poprzedniego. Ja jako dość wolny i toporny zawodnik miałem sporo wysiłku by sprostać szybkiemu, zwinnemu przeciwnikowi. Znów się czegoś nauczyłem.
Ten Fight Club to jednak nie tylko relaks w ruchu, ale też nauka.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |