2011-07-06
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Morskie Oko 2011 (czytano: 904 razy)
Czas coś w końcu napisać o tym, co działo się na urlopie. Tak na przełomie maja i czerwca (wiem to było miesiąc temu). Nie umiałem się zebrać jakoś do pisania.
No ale od początku.
Zaplanowaliśmy z żonką mały, krótki odpoczynek w Zakopanym. Taki na tydzień nie dłużej. Po tym fakcie i znalezieniu bardzo fajnej kwatery natknąłem się na bieg w Zakopanem i do tego w terminie mojego urlopu. Cóż, że w ostatnim dniu.
Organizator napisał o ograniczonej liczbie miejsc. Zadzwoniłem i okazało się, że jeszcze są miejsca. Szybki zapis, wpłacenie wpisowego no i czekamy. Urlop super, dzieciaki bardzo były zadowolone z pobytu. „W góryyyyyyyyy” jak wołała moja starsza córa. Czas szybko minął. I zbliżał się termin startu. Zrobiłem dwa treningi „górskie” ;). A dzień przed biegiem wniosłem starszą córę na Morskie Oko. Młodsza chciała wejść, ale jej nie bardzo szło. Lepiej jej wychodziło schodzenie … na czterech; turyści robili jej zdjęcia, bo nie wierzyli, że tak mały brzdąc nic sobie nie robiąc z asfaltu, schodzi zadowolony. W ogóle stanowiliśmy duży punkt zainteresowania, że z małymi dziećmi (2,5 i 1 rok) idziemy taką trasą. Widziałem, że żona pękała z dumy. I dobrze, należy się jej.
Dotarcie na miejsce startu też nie było łatwe. Okazało się, że busy o tak wczesnej porze nie kursują. No trudno, przy okazji zawiązało się kilka znajomości :-). Po dotarciu na miejsce i rzuceniu okiem na startujących zawodników, wiedziałem, że będzie to bieg bardzo rekreacyjny, bez spinu, no i niestety zobaczę swoje miejsce w szeregu biegaczy. Założenie, nie być ostatni.
Bieg odbywał się na trasie Polanica Białczańska – Morskie Oko (10km) im. Hr. W. Zamojskiego. Organizatorem było Towarzystwo „Sokół” Gniazdo w Zakopanem. Trasa rewelacyjna. Błogosławieństwo udzielone przez jednego z zakonników(przydało by się to kropidło tak w połowie trasy) na początku. No i start. W sumie biegłem cały czas sam, więc było trochę czasu na pooglądanie pięknej przyrody. Od 5 do 6 km pociągnęła mnie bardzo sympatyczna Pani. Dziękuję :-). Na 6km był wodopój, choć można było napić się ze strumieni. Końcówka była psychicznie ciężka, widziałem czołówkę zawodników, którzy już schodzili i ponaglali mnie (takie „hop hop hop”; nie niby biec szybciej), a mety nie było widać.
Ale opłaciło się. Końcówka w najpiękniejszym miejscu Polski. Medal, czekolada, grochówęcja z bułęcją w schronisku. Pycha.
No i podróż w dół.
Za rok przyjeżdżam na całe trzy dni biegowe.
Pozdrawiam wszystkich, którzy tam byli.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |