2007-09-03
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Nocny Bieg Bachusa w Zielonej Górze - wyjątkowo udana sobota :-))) (czytano: 742 razy)
Ostatni weekend był sportowo wyjątkowo udany, megasensacja w postaci zwyciestwa Radwanśkiej nad Maszą w US Open do której dołożyłem mój prywatny sportowy sukcesik, który dla mnie też jeśli nie jest sensacją to na pewno miłą niespodzianką. Chodzi o to, że w sobotnim Biegu Bachusa w Zielonej GÓrze połamałem 40' na dychę (dokładnie 39:55,74) realizując w zasadzie jeden z ważniejszych celów biegowych postawionych na ten sezon. Po wiosennych startach w zasadzie pogodziłem się już, że łamanie "40" na dychę będę musiał odłożyć do następnego roku, bo farma była mizerna, okazało się jednak że nie wszystko stracone. Pozostaje małe "ale" trasa w Zielonej nie ma atestu, mam jednak nadzieję, że jest przyzwoicie zmierzona i uzyskany wynik uda mi się powtórzyć, a może poprawić za dwa tygodnie w Jaworze, gdzie Buddy dokładnie trasę zmierzył i ponoć jest dycha z okładem
Pomimo braku atestu jestem niezmiernie dumny, że w sprzyjających okolicznościach udało mi się tego dokonać. Pogoda była fajna, na oko jakieś 16-17 stopni, niezbyt mocny wiaterek i przedwieczorna sceneria, a trasa - równa głównie asfaltowa, pofałdowana, podbiegi jednak niezbyt strome, po których można było odpocząć na długich zbiegach.
Po solidnej rozgrzewce, gimnastyce i kilkunasu przebieżkach udalismy się na start, do którego zostało raptem kilka minut.
Niemal cały dystans biegliśmy we dwóch ja i Grzesiek, który zajął ostatecznie w kolejnym już biegu drugie miejsce w M-60, również ustanawiając życiówkę.
Bieg rozgrywany był na 2,5km pentelce. Moje międzyczasy na kolejnych rundach wyglądały tak: I - 10:04; II - 20:06; III - 30:24. Niestety na trzecim kółku dopadła mnie kolka, ale nie ścieła mnie totalnie, Grzesiek też lekko osłabł i w zasadzie nie bardzo kto miał ciągnąć, na szczęście kolka odpuściła i pociągnąłem mocniej, po trzecim międzyczsie miałem świadomość, że jeśli chcę myśleć o rozmienieniu 40' już w tym biegu to muszę ostatnie kółko pobiec na maxa.Tak też zrobiłem, pomogła mi w tym finiszowa półkilometrowa prosta, usytuowana na zbiegu, na której miałem już gwiazdki przed oczami, ale brama mety była na tyle duża, że nie sposób było jej nie dostrzec. Ostatnie 2,5 km poleciałem w 9:31 urywając 4 sekundy z "wynku marzeń" :-)))
jestem niezmiernie szczęśliwy, że tak fajnie wszystko wyszło, chyba dzieki temu że dałem z siebie wszystko. Praktycznie cały dystans przebiegłem w III zakresie tentna, a statnie 2km na tentnie w granicach i powyżej 200 uderzeń, czyli "czystej wody" WT. Średnie tętno z biegu to 194(92%tmax) a maxymalne równe tmax czyli 211 wykręcone na finiszowej prostej. O dziwo pomimo wysokiego tętna od startu organizm jakoś sobie z tym poradził i spektakularnie nie zaprotestował :-)))
Po powrocie do domu zafundowałem sobie solankę, a w niedzielę godzinkę świńskiego truchtu oraz masarze wodne i trochę sauny, dzięki temu dziś czuję się niemal zregenerowany po tym występie, jednak biegał będę dopiero jutro, w końcu należy mi się odrobina lenistwa w nagrodę :-)))
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |