Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [2]  PRZYJAC. [45]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
jusmar
Pamiętnik internetowy
Dziennik treningowy

Marek Dłubała
Urodzony: 1981-08-27
Miejsce zamieszkania: Szklary Górne/Lubin
106 / 130


2011-04-15

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Wspomnienia z Rzymu (czytano: 426 razy)

 

Już prawie miesiąc minął jak pokonywałem biegiem cały Rzym. Ale od początku. Wylot z Krakowa zaplanowany mieliśmy na 17 marca. Po noclegu w Villi Zakamycze (bardzo polecam- blisko do lotniska, basen i sauna na miejscu) udaliśmy się rano na lotnisko Balice. Wylot Samolu zaplanowany był na 9.00 lecz wylecieliśmy dopiero po 12.00 i to z Katowic, gdyż ze względu na złą pogodę odloty samolotów przeniesiono do stolicy Górnego Śląska. Po przylocie na Ciampino udaliśmy się do wynajętego przez Nas apartamentu w Lido di Ostia – nadmorskiej dzielnicy Rzymu. Piątkowy poranek poświęciliśmy na załatwienie spraw maratońskich czyli odbiór pakietów startowych, zgłoszenia moich teściów i dziewczyn do biegu śniadaniowego. Samo biuro obsługi jak dla mnie poziom mistrzowski – bez kolejek, panie wydające pakiety uśmiechnięte i dziękujące w każdym języku. Niestety rozczarowaniem okazały się targi sportowe, mam porównanie z Expo przy maratonach Londyńskim i w Dublinie, to rzymskie było najsłabsze. Mimo to zakupiłem spodenki Asicsa w których pobiegłem maraton. Pozostałą część dnia spędziliśmy na zwiedzaniu zabytków – Coloseum, Foro Romanum. Sobotni dzień to dokończenie zwiedzania Rzymu czyli schody hiszpańskie, fontanna Di Trevi, Panteon, itd. Wieczorem razem z teściem wybraliśmy się jako zagorzali kibice piłki kopanej na mecz serie A na stadion Olimpijski gdzie grało Lazio z Ceseną. Emocje skończyły się po 1min i 10 sekundach  kiedy padła jedyna bramka w meczu. Ale nie ma tego co by na dobre nie wyszło. Zgodnie z rozmowami na forum, na meczu rząd nade mną siedział Piotr Malichowski vel „malicha” . W przerwie meczu porównaliśmy założenia startowe i życzyliśmy sobie ich realizacji. Sam dzień startu to dla mnie rutynowy posiłek czyli 2 bułki z serem białym, cebulą i keczupem. Na start wyruszliśmy o 7-mej, przy wejściu do stref startowych byliśmy przed ósmą. 30 minut rozgrzewki, smarowanie, uzupełnianie płynów i na start. Przesuwając się, aby zająć jak najlepsze miejsce w swojej strefie napotkałem Artura Wójcika – biegacza z Warszawy. Szybka wymiana zdań i ustalenia że biegniemy razem jak długo się da. Plan: wynik w granicach 3:20. Start opóźnił się o 15 minut i na trasę ruszyliśmy o 9:15. W Polsce za takie spóźnienie biegacze-maruderzy powiesili by organizatorów za koszulę na płocie a we Włoszech to normalne że wszystko „poko poko”. Pierwsze 5km to przepychanie się dla zajęcia jak najlepszego miejsca do biegu i dlatego czas 24:48 nie budził u mnie żadnego zaniepokojenia. Dziesiątkę pokonaliśmy w 48:24. Po 15-tym km nastąpił wbieg do Watykanu i co najwspanialsze, w momencie gdy wbiegaliśmy , Polacy śpiewali ulubiony utwór Naszego Papieża – „Barkę”, serce mocniej zaczęło bić i pojawiły się łzy szczęście. Od tego momentu wiedziałem że będzie dobrze bo ktoś u góry czuwa nad Nami. Połówkę przebiegliśmy w 1:40:21 czyli tak jak było zaplanowane. Kolejne kilometry to walka z samym sobą i rosnącą temperaturą powietrza. Świetnie przygotowane punkty odżywcze (woda, gatorade, gąbki, pomarańcze, banany, jabłka i żelki) pomagały w walce ze zmęczenie. Po 30km endorfiny, jak na mecie mi mówił, poniosły Artura do przodu. Co śmieszniejsze podczas biegu jak odskakiwał mi na kilkanaście metrów, okrzyk „fantazja !!” przywracał go do właściwego tempa. Lecz nie tym razem. Na 35km tych endorfin chyba już mojemu kompanowi zabrakło gdyż nie podjął walki utrzymania mojego tempa i został nieco z tyłu. Mój kryzys nastąpił pomiędzy 38 a 40km, gdzie wydawało mi się że prawie idę a jak sprawdziłem później w Garminie tempo spadło tylko do 4:55/km. Ostatnie dwa kilometry to nowe siły czyli walka z czasem i masakrycznym podbiegiem. Metę osiągnąłem w czasie brutto 3:18:53. Nowa życiówka. Veni, vidi, vici.
PS. Ale najbardziej to dumny jestem z moich dziewczyn – żonki Justyny i córeczki Matyldzi (niespełna 10 miesięcy) oraz teściów którzy ukończyli bieg śniadaniowy na 4km.
Ps2. Na zdjęciu - wykończony ja :) oraz moja żonka Justyna

Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora







 Ostatnio zalogowani
Piotr Fitek
02:04
BuDeX
00:12
kos 88
23:49
mariuszkurlej1968@gmail.c
23:22
fit_ania
23:21
Świstak
22:54
Robak
22:37
szalas
22:34
staszek63
22:06
uro69
22:01
edgar24
22:00
elglummo
21:57
marekcross
21:36
Beata72
21:26
jacek50
21:01
JW3463
20:50
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |