2010-09-09
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Europejski trening (czytano: 577 razy)
W zeszłą sobotę wyjechałem na 8 dniową wycieczkę do Bawarii.
Chociaż torba była wypchana po brzegi, to nie zabrakło w niej miejsca na "adasie" i strój biegowy.
Zaległości biegowe mam po kontuzji ciągle dość duże, więc kolejna tygodniowa przerwa byłaby porażką, tym bardziej, że Berlin zbliża się wielkimi krokami.
Pierwszy nocleg mieliśmy w Czechach a po kolacji niemal cała wycieczka udała się do centrum Pilzna na święto piwa.
Oczywiście jako porządny biegacz zrezygnowałem z nocnej eskapady i poszedłem...na piwo do hotelowego baru ( a w sumie to na trzy).
Mając jednak w planach poranne bieganie już przed północą ułożyłem się na – jak się rano okazało – najwygodniejszym na świecie materacu.
Spało się wyśmienicie, ale już o 5.00 trzeba było unieść swe – rozkoszujące się jeszcze rewelacyjnym materacem – ciało.
Śniadanie zaplanowano na 7.15, więc miałem do dyspozycji całe 2 godz.
Przebywaliśmy na peryferiach miasta, więc kiedy dobiegłem do centrum Pilzna miałem w nogach ok.7 km.
Zwiedziłem ( w biegu) stare miasto, obiegłem puste , ale już powoli budzące się do życia uliczki i o 7.00 zameldowałem się w hotelu.
Zrobiłem ok. 17 km.
Na schodach powitał mnie kierownik wycieczki:
- A co to Siemianice, jeszcze nie gotowe?! Trzeba wcześniej wstawać.
- Ja dopiero z festynu wracam , Panie Stasiu – odpowiedziałem
Po szybkiej kąpieli i śniadanku( również szybkim) ruszyliśmy w trasę( też całkiem szybko)
Kiedy zaliczyliśmy wszystkie punkty programu przewidziane na ten dzień, zameldowaliśmy się w hotelu w małej miejscowości Mulldorf.
Tam też był festyn, na który tym razem się wybrałem.
Posłuchaliśmy przy piwku ludowego zespołu, który grał WYŚMIENICIE.
Chłopaki grali dosłownie wszystko. Od melodyjek bawarskich po rockowe hity.
Śpiewaliśmy z nimi mężnie a zespół doceniając nasze wysiłki co chwilę przepijał do nas piwkiem.
Kiedy zagrali "Highway to hell" AC/DC to wymiękłem.
Brzmiało to tak dobrze ,że miałem wątpliwości , czy czasem nie puścili tego z płytki.
Gostek, który przed chwilą śpiewał : - ich liebe dich, wunderbar landschaft, i jol- lala – iiii, teraz dawał jak Bon Scott.
Po zakończeniu festynu- a festyn kończy się tam o godz. 23.00 i nie twa ani minuty dłużej – podszedłem do zespołu, uklęknąłem przed wokalistą i powiedziałem płynną niemczyzną:
- To było piękne. Wielkie dzięki za AC/DC.
Gościu zaczął się bardzo śmiać i podniósł mnie z kolan.
Potem podeszli do naszego stolika, gdzie my odśpiewaliśmy im nieśmiertelne "Sto lat" i kilka pokrewnych przyśpiewek, a oni zrewanżowali się nam jakąś bawarską pieśnią na kilka głosów. I tu znowu ciary na plecach.
Później okazało się ,że był to jeden z najlepszych zespołów w całym regionie.
Rano obfite śniadanko i dalej w drogę.
Znowu cały dzień zwiedzania i wieczorem wylądowaliśmy w Pfronden, urokliwej miejscowości w Alpach na granicy z Austrią.
Lało jak z cebra.
Następnego dnia zaplanowano wyjazd na 8.00, więc trzeba się było zerwać do biegania o 5.00.
Obudziłem się przed dzwonkiem telefonu i usłyszałem, ze za oknem nie dzieje się zbyt dobrze.
Lało i wiało!
Przez chwilę walczyłem ze sobą, ale już po minutce zwlekłem się z wyra, ubrałem i zszedłem na dół.
Tutaj spotyka mnie niespodzianka w postaci zamkniętych drzwi.
Przez chwilę rozglądam się i nasłuchuję. Moje ucho wyłowiło jakiś szmer za drzwiami recepcji a po chwili ukazała się w nich… babcia.( szefowa hotelu miała 90 lat)
Kiedy – znów płynną niemczyzną - wytłumaczyłem jej, że chcę iść biegać i proszę o otworzenie drzwi, staruszka energicznie zaprotestowała.
Powiedziała , że jest za zimno na bieganie, że pada deszcz, jest ciemno i wieje silny wiatr, i ,że mnie …nie wypuści.
Dopiero po kilku minutach( podczas których dobrze rozgrzałem sobie w rozmowie ręce) dała się ubłagać i otworzyła mi drzwi.
Kiedy wyszedłem na zewnątrz momentalnie przyznałem babci rację.
To zdecydowanie nie była pogoda do biegania!
Już nie padało, tylko lało. Wiał silny wiatr a temperatura wynosiła + 4 st.
Wziąłem głęboki i...pobiegłem.
Po pokonaniu 300 metrów znalazłem się na małym wzniesieniu i zacząłem znowu mieć wątpliwości, czy to co robię ma jakiś sens.
Przez moment zawahałem się , czy nie wrócić do hotelu, ale postanowiłem przebiec jeszcze ok. 1 km i zobaczyć jak będzie dalej.
Na szczęście po ubiegnięciu kilkuset metrów okazało się ,że zbliżyłem się do centrum miasteczka , gdzie zrobiło się troszkę lepiej.
Lało dalej ,ale już tak mocno nie dawał się we znaki wiatr.
Biegłem więc sobie równiutkimi jak stół chodnikami oświetlonymi przez stylowe i nie porozbijane latarnie.
Kiedy przebiegłem przez całą miejscowość, zobaczyłem, że w prawo prowadzi jakaś leśna dróżka. Wyglądał zachęcająco, ale nauczony doświadczeniem wiedziałem, że w czasie takiej ulewy po leśnej drodze raczej nie da się biec.
Postanowiłem jednak zobaczyć co będzie.
Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu droga była równiutka, bez dziur, błota i kałuż.
SZOK!!!
Przebiegłem tak kilka kilometrów i dopiero jak zaczęły występować z brzegów strumienie, zawróciłem.
Gdy wracałem po siódmej do hotelu ciągle było ciemno.
Ostatnie 1.5 km było dość ciężkie, bo wybiegłem znów na tę odsłonięte wniesienie, gdzie bardzo mocno wiało i siekło po twarzy deszczem.
Dobiegając do hotelu zacisnąłem mocno pięści i uniosłem ręce w geście zwycięstwa i cieszyłem się jakbym przekraczał właśnie linię mety.
Byłem ogromnie zadowolony, że udało mi się zrobić ten trening.
Co prawda trochę czułem w nóżkach te 20 km i byłem zmarznięty na kość, ale cieszyłem się ,że nie zawróciłem.....
Gorący prysznic był prawdziwą rozkoszą.
Po śniadaniu znowu cały dzień zwiedzania i ok. 20-21 obfita "obiadokolacja".
W domu nie jadam kolacji, a tu po całym dniu głód był taki , że ze smakiem wcinałem ogromne porcje na jeden strzał, a do tego duży deser i... piwerko ( lub dwa)
Samo zdrowie.
Kolejnego dnia wyjazd był o 9.00.
Co za luksus.
Mogłem wstać o 6.00.
Tym razem we wspaniałych okolicznościach przyrody zaliczyłem sobie 18....kilometrów.
Widoki były zapierające dech w piersiach.
Wokół wysokie szczyty gór, niektóre już ośnieżone i te wspaniałe świeże powietrze......
Następnego dnia też znowu udało mi się "zrobić" bieganko.
Pękło 17 km.
Kiedy kończyłem trening i przebiegałem obok naszego hotelu zorientowałem się , że brakuje mi jeszcze kilka minut do zamierzonego planu.
Przy hotelu stali już moi znajomi z wycieczki, którzy wyszli na przedśniadaniowego papierosa lub po ciepłe bułeczki .
Przebiegając obok nich pozdrowiłem ich tradycyjnym w Bawarii „GrisGot” i pobiegłem dalej.
Później dowiedziałem się, że nikt mnie nie poznał i wywiązała się dość interesująca dyskusja na temat: jacy to tutaj są ludzie uprzejmi pozdrawiając nieznajomych ( co było zresztą zgodne z prawdą)
W czwartek postanowiłem już tylko przytruchtać delikatnie 9 km, bo w planie był półmaraton w Pile.
Byłem bardzo zadowolony z moich treningów, bo naprawdę niewiele brakowało, żeby nic z tego nie wyszło.
W sobotę usadowiliśmy się w autobusie i wyruszyliśmy w drogę powrotną , ku Polsce.
Do przejechania mieliśmy 1200 km.
Zacząłem myśleć jak to najlepiej zrobić aby zdążyć na niedzielny bieg do Piły.
Miałem spisane wszystkie pociągi z Wrocławia, Ostrowa, Kępna, Kalisz i Poznania, ale zawsze był stres ,że nie wszystko pójdzie właściwie.
Autobus dowiózł nas do Kalisz szczęśliwie a co najważniejsze planowo.
Dogadałem się wcześniej z pewną panią, że zabiorę się z nią do Poznania samochodem , który zostawiła na parkingu a później już z Poznania pojadę pociągiem do Piły.
Przepakowaliśmy bagaże i ruszyliśmy.
- No, akcja Piła rozpoczęta – pomyślałem sobie kiedy bardzo powoli przemieszczaliśmy się w kierunku stolicy Wielkopolski -uliczkami układającego się jeszcze do snu - najstarszego w Polsce miasta.
Była godz.24.00
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu mamusiajakubaijasia (2010-09-09,07:52): Grüß Gott, Radeczku:) Miłego dnia:) Marysieńka (2010-09-09,09:17): Wędrowniczek:))) Kedar Letre (2010-09-09,09:23): A mi się nie chciało tych dwóch niemieckich literek szukać :)Jeden z uczestników wycieczki mówił nawet "Gotgris" Kedar Letre (2010-09-09,09:26): No to ( Izo i Wiesiu) piszę dalej :) Kedar Letre (2010-09-09,09:30): A musisz Marysiu wiedzieć ,że pobiegałem jeszcze w Austrii ( 300m) i w Szwecji( 100m). Szwedzi zakupili kiedyś malutką wyspę na Jeziorze Bodeńskim i dzięki temu będąc w Niemczech mogłem pobiegać w Szwecji :) Rufi (2010-09-09,10:03): Wielki szacun za te poranne treningi....pewnie zrobilabym to samo :-))) Kedar Letre (2010-09-09,10:17): Muszę trenować Ela, aby kiedyś Cię dogonić :)))
Gdyby nie ta kolka w Pile ,to kto wie?!...:))))) Renia (2010-09-09,10:57): Niechaj Germaństwo zobaczy, jakich mamy twardych obywateli;) Rufi (2010-09-09,10:59): Pamietam tą porażke Radzio w Kolaczkowie :-) Pamietam :-) Nie mysl ze nie :-))) dario_7 (2010-09-09,15:05): Ależ Cię po tych browarkach ganiało nad ranem!!! :))) Kedar Letre (2010-09-09,15:10): Chyba bardziej mnie goniło podczas biegu, żeby już wrócić i się wreszcie napić :) dario_7 (2010-09-09,15:26): No to taka samonapędzająca się machina! ;) Perpetum mobile znaczy się... hehehe :))) Rufi (2010-09-10,08:44): highway to hell pol biedy ale jakby zagrali thunderstruck to bym miala odlot :-) Nieee, musze zaraz na youtube sobie wrzucic :-)
|