2010-09-05
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Piła 2010. Zaspałem. (czytano: 1698 razy)
Tak, zaspałem.
Obudziłem się o 7:28, a samochód miałem umówiony na 7:40. Tyle że zdążyłem wziąć prysznic, i wylecieć z domu jak z procy.
Jechałem do Piły na MP w Półmaratonie. Wpisowe opłaciłem już dawno, ale co z tego, skoro miałem nie wystartować.
Tzn chciałem, ale rozsądek nakazywał odpuścić.
Dlaczego?
Otóż tydzień temu wróciła mi kontuzja a właściwie przeciążenie w prawym biodrze. Rok temu dostałem fikuśny plaster i na drugi dzień było okej. Teraz wizyta u osteopaty zakończyła się tylko rozmasowaniem wszystkiego co trzeba, i nakazem robienia ćwiczeń. Na półmaraton dostałem "bana". Ewentualnie na własną odpowiedzialność.
Zdecydowałem jednak jechać, może porobię zdjęcia, może pobiegnę dla towarzystwa zamykając tyły, a może jak się rozgrzeję, to ostrożnie przyspieszę.
Czy wspominałem już, że zaspałem?
Nie zjadłem śniadania. Całą drogę do Piły umilały mi rozmowy o sportach różnych, ale gdzieś tam w podświadomości migała czerwona lampka z napisem "nic nie jadłeś!"
Odbiór numerków, miłe spotkania znajomych, i sio! na rozgrzewkę.
Lubię jak świeci słońce, świat wtedy jakiś taki ciekawszy i ludzie przyjaźniejsi :) Problem miałem tylko ze znalezieniem spożywczaka z bananami. Żabka zaoferowała mi tylko dwie ciepłe buły z jogurtem z ziarnami i Grześkiem. Na stoisku jeszcze zaopatrzyłem się w żel i isostara, i tak uzbrojony polazłem się rozciągać wg zaleceń znachora.
Start schowali w jakimś przytulnym lesie pod drzewami, więc niczym sojusz Polsko-Litewski czekaliśmy sobie w cieniu na walkę z powoli rozgrzanym już asfaltem.
Pierwsze kilometry miałem biec spokojnie, żeby rozgrzewać prawe biodro.
Wyszło jak zwykle inaczej, czyli 3:35
Następny 3:50, więc już lepiej.
Biegłem ze Słonikiem z Vege Runners, więc trochę sobie gadaliśmy o pierdołach, czas jakoś szybko leciał. I ludzie klaskali i pokazywali palcami :)
Za chwilę po lewej zarejestrowałem pierwszego schodzącego z trasy, pewnie dramat jakiś, współczuję.
Pierwsza piątka, i nie mogłem uwierzyć: 19:43! Ciut tylko szybciej biegałem wiosną na piątkę!
Do diaska! To nie moje tempo!
Pulsometr jednak ciągle wskazuje drugi zakres, czyli 170-172. No dobra, muszę wytrzymać do dychy, wtedy zobaczymy jak będzie.
Jak było pod wiatr, to serducho stukało 5 oczek szybciej.
Dycha pękła za szybko.
40:32 to nawet w najśmielszych snach. Z bolącą prawą nogą? Tego nie wymyśliłby nawet Kaszpirowski.
Na trzynastym kilometrze podbieg. Zwalniam, by puls nie skakał wyżej niż 177.
Piętnacha i godzina jeden i siedem sekund.
Czuję, że albo teraz albo nigdy :)
Na 16 kilometrze na nawrocie widzę tych, którzy są za mną. Balonik 1:30 też.
Odwracam się kilka razy na Słonika i słyszę, żebym biegł do przodu.
Wyrywam, i mijam... następnego i następnego. Chwilę biegnę za jakąś dziewczyną. Tylko żeby złapać oddech i znowu rura do przodu.
Zaczyna się zbieg przed którym mijam ciemnoskórą biegaczkę z nogami jak Kenijczycy. Za chwilę za plecami słyszę, jak bojowo pokrzykuje. Myślałem że to na mnie, ale chyba nie :)
Za chwilę kilka prostych, na budziku dochodzi 1:24. Ostatnia prosta.
Zanim wyostrzyłem wzrok na tyle, by dojrzeć cyferki na zegarze na mecie, dochodziło 1:24:46, 47, 48...
Nie mogłem uwierzyć, że się udało.
Chciałem dziś to przebiec, no może zejść poniżej 1:30
Ale to dla mnie kosmos...
1:25:05 brutto
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora Aga Es (2010-09-05,22:06): Wynik-czad!Wielkie gratki Robert. Kocjur (2010-09-06,10:23): Nie no dałeś czadu WYNIK SUPER gratuluję...biegnąc na agrafce tak mi się wydawało, że Ciebie widziałem przed sobą:))). Mieliśmy uciekać przez balonikami 1:30 i uciekliśmy ;)
|