2010-08-26
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| bestia (czytano: 3730 razy)
Dzisiaj 26 sierpnia, czyli został miesiąc do maratonu.
Za mną pierwszy akcent, pierwsze długie wybieganie, pierwsza kontuzja i pierwsza … walka z bestią. Ale po kolei.
W piątek biegałem pierwszy raz od marca drugi zakres (szykowałem się wtedy do półmaratonu warszawskiego). Miało być 8 km, ale że trening rozpocząłem o g. 15.30, było gorąco, duszno i średnio się czułem to postanowiłem pobiec 6 km. Jak się okazało spokojnie wytrzymałbym 8 km w tempie maratonu, bo 6 km poleciałem po 4.05/km. Nogi niosły, więc teraz czas wydłużyć odcinki „ciągłych”. W sobotę 20 km, ale całkowity luzik, potem wesele kolegi (rano w niedzielę luzu już nie było;-). W poniedziałek w pracy spuchł mi staw skokowy (chyba zapalenie ścięgna nad kostką, tego zginacza, nie wiem jak się zwie) i trening był zagrożony. Co 10 minut zmieniałem zdanie, biegać czy nie biegać. Oto było pytanie! Jednak przypomniałem sobie motto z liceum, że „trzeba być twardym jak stal, a nie mnientkim ja g…no”. Schłodziłem nogę mrożonymi piersiami drobiowymi i oczywiście wyruszyłem w drogę. Noga bolała, ale trening udało się w 80% wykonać. Tym razem to DYMEK był Sprite, a kontuzja pragnienie. Do środy opuchlizna całkowicie się cofnęła. Ale w życiu jest tak, że nigdy nie jest cudownie. Na środowym treningu ledwie przebiegłem 100 metrów, a zaatakował mnie młody wilczur, który w ogóle nie reagował na komendy właścicielki. Prosiłem kulturalnie panią, aby złapała zwierzaka na smycz (której zresztą nie miała), ale pupil ją kompletnie olewał. Kiedy było się naprawdę gorąco, bo przeciwnik zrobił się bardzo agresywny (pies miał chyba ochotę na moje kościste nogi) musiałem przejść do kontrataku. Dopiero kamień rzucony w zwierza poskutkował tym, że ten uciekł z podkulonym ogonem na działkę swojej pani. To wydarzenie tak mi podniosło ciśnienie, że na nawrocie (6km) byłem 3 min wcześniej niż normalnie. Miałem wyrzuty sumienia, że tak potraktowałem tego psa. Jednak niech to będzie nauczką dla pani (choć ta powiedziała do psa, że to on ma teraz nauczkę jak był niegrzeczny), że w miejscach publicznych psy trzyma się na smyczy. W bieganiu tak jak w życiu, cały czas musimy walczyć. Mam nadzieję, że mnie kolejny bój czeka dopiero 5 września na pólmaratonie w Sochaczewie. Wtedy będę wiedział, w którym miejscu przygotowań jestem.
Niech moc będzie z Wami i do zobaczenia za tydzień.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |