2010-05-18
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Weekendowy "hard core" w dwóch aktach (czytano: 384 razy)
Kolejny piękny majowy weekend za nami... ;) Pogoda najwyraźniej nas "rozpieszcza"... aż strach pomyśleć, jakie będą nadchodzące letnie, wakacyjne miesiące... :o
W moim odczuciu to najbrzydszy maj, jaki pamiętam... Zawsze sporo się działo, a mnie wówczas marnie było szukać w domu, bo weekendy mijały na górskim szwędaniu... maj bowiem to najprzyjemniejszy miesiąc na takie przygody... ciepło, a wkoło soczyście zielono i pachnąco od zakwieconych łąk i przydrożnych drzew... Tak miało być i teraz, a jest... każdy widzi jak jest, bo cała Polska nie może jakoś uwolnić się od chmur i deszczu, a w dodatku, na chwilę obecną Południe tonie...
Pomimo tych nieprzychylności treningi trzeba jakoś realizować... Szkoda tylko, że odbywaja się one pod hasłem "trzeba"... szkoda że to przez mus, a nie ze szczerych chęci i tak od serca człowiek wybiera się na treningi do parku, lasu, czy na bieżnię... Ja bynajmniej tak mam, bo na tych 11 dni biegowych (151 km), jakie wykonałem w tym miesiącu, tylko kilka razy biegało mi się świetnie i chętnie... a reszta...? Tylko pod wykonanie planu, bo nastrój typowo jesienny mnie dopada, jak widzę to co dzieje się na zewnątrz... a jesieni nie lubię. Może i ona piękna i kolorowa, jeśli nie pada rzecz jasna, ale ja kocham wiosnę i tej póki co mi brakuje...
Odskocznią od tych "wymuszonych" treningów były ostatnimi czasy starty w zawodach, gdzie człowiek choc na tych chwil parę może pocieszyć mordkę spotykając się ze znajomymi, pogaworzyć trochę i zapodać jeszcze jakiegoś impulsa swemu ciału w postaci "ściganka" ;) W ubiegłym tygodniu fajnie się bawiłem w Dąbrowie Górniczej, natomiast na ten, już miniony, weekend zaplanowane miałem dwa starty. Od razu zaznaczam, że jeden (ten pierwszy) traktowałem poważnie, drugi zaś miałem pokonać na zasadzie niedzielnego, lajtowego wybiegania...
Najpierw przyszła pora na "Bieg Powsinogi" w podświdnickich Makowicach. Na tym biegu zależało mi bardzo, bo to moje rewiry. Wychowywałem się w oddalonej o 2 km Krzyżowej, ale Makowice to jak druga własna kieszeń, którą się ponoć zna.
A tak na marginesie...
"Znać coś, jak własną kieszeń" takie jest powiedzenie... A kto zna naszą własną kieszeń lepiej niż my...? Żona ;)))
Wracając do tematu...
Makowice ponadto były bogate w sady czereśniowe i inne tam... a zatem to tam często wybierało się na "łowy"... nasze rewiry szabrownicze ;))) Dawno tam jednak nie byłem i nie dlatego, że obawiałem się jakichś listów gończych, ale tak po prostu... Powróciłem na ten bieg, po 9-ciu latach... Wioseczka uroku swojego nie utraciła, zyskała natomiast wiele rezydencji, które licznie tam wyrosły... częściowo na byłych "terenach czereśniowych" ;))) Po krótkim rekonesansie i sentymentalnej zadumie spotkałem kumpli "Hermesiaków" i poczęły się przygotowania do biegu... Było szaro, chłodno i mokro, ale tuż przed samym startem aura sprawiła nam miłą niespodziankę... "Wyjszło" słoneczko, a na błękitnym niebie zaczęły tańczyc pojedyncze obłoki... Od razu klimat sie polepszył, choć trasa i tak błotnista była... A była cudowna... Znam dobrze te okolice, ale nie sądziłem, że aż tak trasę mozna poprowadzić, by zmęczyła totalnie. 12-kilometrowe przełaje przez pola, łąki, gaje, a nawet przez teren winnicy... punktu odżywczego jednak tam nie wystawili... ;(((
Przed startem miałem w planie złamać godzinkę na tej trasie, ale przez te ciężkie podbiegi zacząłem wątpić, że się uda... Niestety zima mi przepadła, dlatego nawet na drobnych podbiegach nie mam "pałera" w nogach. Mimo wszystko poszło dobrze i tą wcale niełatwą trasę przebiegłem w czasie 57:56... Radość z czasu, ale zły byłem, bo drugą pętlę zrobiłem gorzej niż pierwszą, a mam zwyczaj (jeśli bieg odbywa sie na pętli) druga przebiegać szybciej... Tym razem sie nie udało, ale najważniejszy był zadowalający wynik. Po biegu przyszedł czas na pyszne "papu". Jak "Hermes" bieg organizuje to zawsze na końcu jest to pyszne coś ;))) Na deser jeszcze losowanko nagród, w którym tradycyjnie nic nie wygrałem, choć gadźetów było prawie tyle samo co uczestników... cóż, takie moje "zezowate szczęście" ;)))
Po "Biegu Powsinogi" zacząłem powoli szykowac się mentalnie do Pólmaratonu "Czarodziejska Góra" w Jedlinie Zdroju... Jeszcze w sobotę nie byłem do końca pewien, czy pobiec 11 km, czy może jednak "połówkę". Wiadome było tylko to, że pobiegnę be forsowania się... Ostateczną decyzję odstawiłem na niedzielny poranek, bo ważnym czynnikiem miało być samopoczucie po sobocie... ;) Było o.k. więc postawiłem na 21 km, ale w czasie 2,5 godziny, aby nie zajechać się za bardzo... Taki plan przyświecał do samego startu.
Zaczęło się w miarę płasko, m.in. z rundką dokoła stadionu, więc pierwsze 2 km poszły o wiele za szybko niż miały (5:40/km). Potem jednak przyszedł czas na stromizny, które zweryfikowały pomiary... Mimo wszystko wciąż biegłem za szybko, a każda próba zwolnienia, kończyła się zaledwie po kilku, kilkunastu sekundach i znów galopada... Dopadłem na 6 km jednego gościa, który biegł na 2 godzinki, to był sygnał, by zaciągnąć hamulec... toż to miało być jeno wybieganie... Biegło się ciężko, a mimo to nogi nie przestawały... W głowie pojawiały się nawet myśli, by zakończyc na 11 km, a nogi dalej swoje. Powiedziałem do tego gościa, że co ma być to będzie, a martwic to się zacznę na drugim okrążeniu... wyprzedziłem go i pobiegłem swoje, tzn. nie to swoje, co planowałem, lecz to jakie nadawały kopytka... ;) Po pokonaniu pierwszej petli (nieco dłuższej od drugiej) zdałem sobie sprawę, że całkiem realne jest złamanie 2 godzinek... Tylko czy wytrzymam, pomyślałem? Kibicujący mi tego dnia, kolega Kaziu (też "Hermesiak") zagrzał mnie do walki stwierdzając, że teraz to muszę wytrzymać, że teraz jest już z górki...
Nie wiedział co plecie... znów te same strome podbiegi... z jakiej kur*** górki ;))) Po 15-16 kilometrze dostałem jednak jakiejś energii, bo zacząłem przyspieszać na każdym kolejnym kilometrze, a nawet na podbiegach nie traciłem tylu sił... Odstawiłem tych co przez wiele kilometrów deptali mi po piętach i wyprzedziłem gościa, który przez wiele kilometrów pokazywał mi plecy... Nie ruszałbym do zrywu, ale zaczął mnie już wkurzać, jak co chwilę sie obracał i zerkał, jak daleko za nim jestem... Kurna, ja nie przyjechałem sie ścigać, ale skoro sam się prosił to postanowiłem nie spocząć zanim go nie złapię... ;))) Potrzebowałem kilometra na wypełnienie misji (po 18 km go złapałem), a na pozostałych trzech do końca wygenerowałem ostatecznie 2,5 minuty przewagi.... Zezłościł mnie! ;))) Byłem zadowolony z siebie jak cholera, bo na kilkaset metrów przed metą wiedziałem, że 2 godzinki będą złamane z lekka rezerwą. Tradycyjnie na ostatnich 200-250 metrach finisz sprinterski i na metę wbiegłem z czasem 1:58:36 :))) Zły tylko na nietrzymanie sie planu, ale ileż można sie gniewać, tym bardziej na siebie... ;))) Wiem jednak, że sterroryzowałem nogi, choc to prędzej one mnie, gdyz nie potrafiłem nad nimi zapanować. Czuję się świetnie, nic (odpukać) nie szwankuje, a za ciężki weekend i 33 km w takich warunkach postanowiłem sobie zrobić dwudniowa przerwę regeneracyjną. A co...! ;)))
Na fotce... na 2 km przed metą w Półmaratonie "Czarodziejska Góra"... Truskawko ucz się... sił może brak, ale uśmiechu i dobrego humoru nigdy nie może brakować ;)))
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora Gosiulek (2010-05-18,11:10): wygłodniały Arturo=narwany Arturo:))) niedosyt=pałer a to prowadzi do życiówki i bardzo ładnie:))) A mnie zakazano uśmiechać się na zawodach niestety;))) szlaku13 (2010-05-18,11:10): Kurcze... zapomniałem nadmienić Wiesiu, że w Jedlinie po raz pierwszy coś wygrałem... Jedna Bytomianka (Ania Balbus) przede mną wytargała 7-dniowy pobyt dla dwóch osób na Lazurowym Wybrzeżu... Głośno domagałem się losowania tej drugiej osoby ;))) Następnego wylosowali akurat mnie... :))) ale dostałem jeno ręczniczek... a na plaże to sam sobie muszę jakiś wypadzik zasponsorować ;((( szlaku13 (2010-05-18,11:11): Bo Ty Gosiek już wszystkie limity na ten rok wyczerpałaś... ;))) szlaku13 (2010-05-18,11:28): Właśnie dla Ciebie Truskaweczko trochę te swoje myśli skróciłem, bo mógłbym tak pisać i pisać... ;))) szlaku13 (2010-05-18,11:37): Ty "świntuszku"... Widać że teatru Tomcio dawno nie widziałeś, dlatego akt Tobie z jednym sie kojarzy... ;))) dario_7 (2010-05-18,12:51): Ależ malownicza ta alejka na zdjęciu!!! Poezja!!! :))) Gratki udanego weekendu!!! :) Marysieńka (2010-05-18,13:39): No to nareszcie wiem dlaczego mój małżonek wszystkie kieszonki w spodniach pozaszywał sobie...Gratki....ale dbaj o Swoje nóżki, szczególnie kolanko bo jeszcze zechce się upomnieć o swoje:)))) Kedar Letre (2010-05-18,14:12): Gratuluję wyniku,ale najważniejsze ,że zdrówko Ci dopisuje. Brak słońca rzuca mi się już na "psychę" i gonię resztkami sił. szlaku13 (2010-05-18,23:31): Darku... cała trasa była malownicza... szlaki uzdrowiskowe muszą byc takie, by kuracjusze mogli sobie poromansować, a czasem pofiglować na łonie przyrody... ;))) Jak myślisz, dlaczego Maryśka tak często ostatnimi czasy odwiedza różne kurorty i sanatoria...? ;))) szlaku13 (2010-05-18,23:34): Twój luby Marysiu widocznie woli dmuchać na zimne (jeśli chodzi o te kieszenie nieszczęsne)... ;)
Co do kolanka to lekarz mnie uprzedził, że tak łatwo mi nie przejdzie, ale bynajmniej wiadomo co leczyć na przyszłość... szlaku13 (2010-05-18,23:37): Radku nie dziwię sie Tobie... w taką pogodę w "dżungli" kompletna nuda musi być... ;))) szlaku13 (2010-05-18,23:40): Oj Truskaweczko... brawo za spostrzegawczość... lepiej późno niż wcale... ;))) A groźbami sie nie przejmuję, bo jak mnie zobaczysz to wyściskasz jeno serdecznie... ;))) szlaku13 (2010-05-19,10:58): W banku to ja wolę mieć jak najmniej, bo co chwile obcinają tylko oprocentowanie... Dziady jedne! ;))) szlaku13 (2010-05-21,00:13): Są jeszcze Tacy co cenią dobrą literaturę, a nie tylko Muminki... ;))) Dzięki Gosiu ;)
|