2010-05-10
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Dąbrowa Górnicza i "maj kam bek"... ;) (czytano: 452 razy)
Eeeech jakie to fajne uczucie... Już od ponad miesiąca biegam sobie po okolicznych parkach, lasach, czasem "slumsach", których ci w Wałbrzychu dostatek... ;)
Fajnie jest się zmęczyć, czasem nawet wypruć, aby w środku móżdżek przewietrzyć i ze złogów pesymistycznych myśli oczyścić... To jest dla mnie najważniejsze w bieganiu i za tym tęskniłem przez całą swoją przerwę... Niemniej jednak czegoś jeszcze mi brakowało... Startów i tej całej atmosfery, która im towarzyszy... Jestem raczej typem samotnika, ale to preferuję przede wszystkim w górach, które traktuję niczym moją świątynię, w której lubię sobie "pomedytować" w ciszy... Nie oznacza to jednak, że nie chodzę na masówki... I też je nawet lubię, choć nie za często... ;) Jak wspomniałem przed chwilą, jestem "raczej" samotnikiem, co nie oznacza, że jestem w ogóle odludkiem... Kiedy tak sobie powędruję, czy pobiegam w samotności odczuwam po jakimś czasie głód... pragnienie obcowania z innymi pasjonatami aktywności wszelakiej... jedynie w temacie aktywności barowej się gubię i nie potrafię rozmawiać dłużej niż pięć minut w tym temacie... :)
Kiedy po raz pierwszy wystartowałem na zawodach (dla przypomnienia - Bluesobiegi Sławskie) od razu poczułem, że chcę to robić... nie tylko biegać, ale także brać udział w takich imprezach... Wkręciło mnie... ;) I właśnie tu można się odnieść do słów, które przed chwilą padły... "kiedy tak pobiegam w samotności... itd." Cały tydzień mamy dla siebie, kiedy to możemy oddać się biegowym medytacjom i obcowaniu z przyrodą lub urbanizacją... ;) Cały tydzień by móc sie wyciszyć, naładować akumulatory antystresowe... a potem... "niedziela będzie dla nas..." (sobota też może być... w zależności kiedy odbywają się zawody). Ja tych "całych tygodni" miałem wystarczająco dużo, dlatego wygłodniałem potwornie... tym bardziej, że wydarzenia ostatnich tygodni pozmieniały całkowicie plany powrotu do biegania podczas zawodów... Wiele imprez się nie odbyło, zostały poprzekładane i tak ślęcząc przed kalendarzykiem próbowałem ustalić, kiedy wreszcie wystartuję...
W ubiegły weekend miał być mój debiut po przerwie, w Jelczu-Laskowicach na 10,5 km, ale w związku z tym że na ostatnią chwilę zaplanował się wspólny niedzielny bieg z Gosiulkiem po Wrocławiu, zrezygnowałem ze startu, a w zamian wykonałem wspomniany bieg, jak również samotny poniedziałkowy nad Odrą... Padło zatem na Dąbrowę Górniczą (poprzedni termin mi nie pasował, gdyż byłem dopiero po trzech krótkich treningach po czteromiesięcznej pauzie)... Już od dwóch tygodni planowałem tam wystartować, ale nikomu nic nie mówiłem... no jedynie Gosi wspomniałem, że chcę zrobić takiego "surprajza" Truskawce, która już od dawna wypytuje mnie, gdzie będę biegał, by móc się jakoś spotkać... Tutaj należą się gratulacje dla Gosiulka, bo wiadomo, że kobietki mają problemy z dochowaniem jakiejkolwiek tajemnicy... ;))) Dała jednak radę, a dzięki temu udało mi się zrealizować swoje zamiary... Dzięki Gosiek! ;)
Zjawiłem się zatem w Dąbrowie w niedzielny poranek, gdzie dopełniłem formalności, podpisując listę i odbierając pakiet startowy... Potem już tylko wyostrzyłem zmysł wzrokowy i począłem namierzać znajome z internetu mordki... ;)
Długo czekać nie musiałem... wkrótce napatoczyła się Truskawka, którą zaszedłem od tyłu "małpując" za plecami jej chód... ;))) Jakże ja lubię taki wulkan radości, jaki zaraz potem eksplodował na mojej szyi... ;))) Fajnie było wreszcie poznać tego "żorskiego Bąbla", z którym od miesięcy wymieniałem się uszczypliwościami na forach i blogu, często narażając się śmiertelnie... Cóż, radość była tak wielka, że zapomniała o groźbach... ;))) Po poznaniu Truskawki i "Herhusbenda"... ;))) zapytałem czy ma zamiar pobiec na 1:50... Gdy odpowiedziała, że tak, podskoczyłem do góry (Yuuupieee!) i rzekłem, że biegniemy razem... ;))) Mina mi zaraz zrzedła, gdy usłyszałem, że chce pobiec szybciej, tzn. 4:45/km (czyli na 1:40)... Normalnie jakbym dostał obuchem w głowę... Gdybym nie był po kontuzji to taka ambitna "babeczka" pasowałby mi, ale w tym wypadku zdołowała mnie, bo musiałbym złamać swoją życiówkę o ponad minutę...
Przebierając się w szatni, cały czas zastanawiałem się, czy spróbować, czy jednak rozsądnie odpuścić sobie Truskaweczkę i przylepić się do jakiegoś bardziej realnego dla mnie "Pacemakera"... Rozsądek przegrał, bo chciałem koniecznie pobiec z Izulą... ;))) Co tam... najwyżej na półmetku zabiorę się z busem "koniec biegu", pomyslałem i powróciłem, juz przebrany na halę, gdzie poznałem kolejne "znane-nieznane" osóbki... sympatycznego i chyba wiecznie uśmiechniętego Shadoczka (Iwonka), Jaśka i Adamusa (Mirka), który od razu docenił mój brak urody "faktycznie jesteś brzydszy niż na zdjęciu"... ;))) Eeech jaka ulga! To fajnie, że nie podobam sie facetom... ;)))
Czas leciał bardzo szybko, szkoda tylko, że nie w tym śmierdzącym i dusznym Ikarusie, który dowoził nas na miejsce startu... ;))) Krótka rozgrzewka w samotności, w trakcie której wciąż trawiłem myśl o biegu na tempo Truskawki, a potem, już pogodzony z losem, na start... ;))) I ruszyliśmy! Pierwsze kilometry upływały nam w deszczu i na szarpanym tempie, by móc znaleźć sobie niszę wśród biegaczy, którzy jak zwykle startują z pierwszych linii, choć możliwości mają zdecydowanie inne... Cóż... To się raczej nigdy nie zmieni... Ja znam swoje miejsce w szeregu i bynajmniej nie pcham się na szpic... Po tych 3-4 kilometrach wreszcie nóżki mi się rozkręciły i mogłem pobiec na luzie... Truskaweczka była jednak mniej zadowolona, bo z każdym kilometrem jej plany startowe coraz bardziej się oddalały... To był błąd, że zatruwała sobie główkę tymi myślami, bo mozna było na luzie zrobić bardzo dobry wynik, a tak presja Ją powoli wypalała i pętała nogi... Może 1:40 było zaplanowane na wyrost, ale przybiegnięcie poniżej 1:45, a nawet 1:43 było jak najbardziej realne... Zabrakło jednak świeżości i pozytywnego myślenia... Od półmetku próbowałem na Izuli na siłę wymóc skoncentrowanie się na czymkolwiek, byle odbiegało to od czasu i trasy biegu... Gderałem i gderałem, ale kobitki to cięzki przypadek kliniczny, i nawet długie obserwacje i badania nie są w stanie przybliżyć nam ich konstrukcji i myślenia... ;))) "Gadał dziad do obrazu, a obraz na to... "spieprzaj dziadu" ;))) Tak wyglądał nasz wspólny bieg... Ja trajkotałem jak najęty, a Truskaweczka tylko czasem odburkiwała coś półsłówkami... :)
Po wielu perypetiach dobiegliśmy jednak do mety z czasem 1:48:42 netto (brutto: 1:49:12)... I tutaj również musiałem się nagadać, że są powody do radości, bo jednak to jest najlepszy jej czas, ale marnie mi coś te przekonywanie wychodziło. Cóż moje pierwsze "zającowanie" nie wyszło chyba najlepiej... choć przed startem to ja miałem nadzieję być "dowieziony" do mety na czas poniżej 1:50 :)))
Jakby nie było, czułem się świetnie, a Izuli przejdzie, bo w sumie każdy kac kiedyś mija... ;))) Sam bieg był rewelacyjny, trasa urocza i często pachnąca od sąsiedztwa kwitnących drzew... Poza tym poznałem fajnych ludków... prócz wcześniej wymienionych muszę także wymienić Grzesia, Adama i Jarka (choć z tym ostatnim już się znałem i biegałem nawet) z którymi przyjechałem. Naprawdę było tych ludków nieco więcej, ale tutaj nie sposób o wszystkich napisać, dlatego pozdrawiam ogólnie i liczę na spotkania podczas różnych zawodów na terenie całego kraju...
Co do dnia dzisiejszego to nie odczuwam żadnych bólów, zakwasów itp... Czuję się rewelacyjnie i lekko, a dopiero wycisk dostałem dzisiaj podczas ćwiczeń rehabilitacyjnych, które codziennie odbywam... Rehabilitant się ze mną nie cacka... i może to lepiej... ;)))
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora szlaku13 (2010-05-10,19:31): Z tym tempem to fakt... lekko mi się biegło, a gęba mi sie nie zamykała... nigdy tak nie miałem, bo na zawodach biegałem tylko zerkając na stoper co kilometr i tyle mojej aktywności pozabiegowej było ;))) szlaku13 (2010-05-10,19:32): A co do ikarusów... Jeśli chcesz odwiedzić skansen, to koniecznie odwiedź Sosnowiec i Dąbrowę... ;))) Marysieńka (2010-05-10,20:26): Szczęściarz z Ciebie...."zamawiam" sobie Ciebie na zającowanie w kolejnych Blusobiegach:))) miriano (2010-05-10,21:32): Gratuluję ...czerwiec obfituje w połówki może się spotkamy...
a towarzystwa biegowego zazdroszczę.... Jasiek (2010-05-10,21:48): Spadłeś mi z nieba przystojny Brzydalu, bo już zanosiło się, że to ja będę musiał wypruwać sobie żyły dla Truskawkowych ambicji ;) Gosiulek (2010-05-10,22:06): Arturo spoko wiesz że jestem "przyjemna i pożyteczna", jak już zauważyłeś niektórych cech kobiecych to ja nie mam;))) szlaku13 (2010-05-11,13:22): Marysiu... ja na zającowanie Tobie...? ;)
Przeciez wiadomo, że nawet z "kulawą na dwie nogi Maryśką" to ja mogę co najwyżej zmierzyć się w warcaby... ;))) szlaku13 (2010-05-11,13:23): Gosiu... ty chcesz ukarać czy nagrodzić Adamusa tym klepnięciem w tyłek... Teraz to dopiero będzie z niego "recydywista" i wcale mu się nie dziwić... ;))) szlaku13 (2010-05-11,13:28): Mirek by chciał, Jasiek odetchnął z ulgą, że mu się upiekło... a ja... ja lubię byc czasem "sado-maso"... ;))) szlaku13 (2010-05-11,13:30): Gosiulek... najważniejsze że masz te "najpotrzebniejsze" cechy kobiece... ;P szlaku13 (2010-05-11,13:33): Truskaweczko... żaden edytor zdjęć więcej cudów by nie zdziałał... ;) Uważam, że tutaj fajnie wyglądasz i nie grymaś, bo mogłem umieścić jakąś fotkę, na którym agonię masz na twarzy wypisana... ;))) Więcej usmiechu to i lepiej się człowiek czuje i widzi na fotkach... ;)))) szlaku13 (2010-05-11,13:36): Acha! Dzięki Truskaweczko za te słodkości, które o mnie wypisujesz... zarumieniłem się ;)))) szlaku13 (2010-05-11,13:38): Dokładnie malami... ja też chciałbym mieć taką objętość włosów na głowie... stosuję nawet szampon Pantene na zwiększenie objętości, ale nie widzę efektów... Rosną ale nie na głowie... ;)))) szlaku13 (2010-05-11,13:40): Wiesiu... tym akurat zajmował się prywatny serwismen "jej mości" a mnie pozostawało gadanie i tańcowanie... ;))) szlaku13 (2010-05-11,14:26): Nigdy nie ukrywałem Izulka, żem wrażliwy chłop i wiek tutaj nie gra roli, a nawet im człowiek starszy tym bardziej ckliwszy się robi... ;))))))
A co do mojego wyglądu na fotkach to zawsze staram się biec na luzie... Wystarczy że dystans mnie prędzej czy później zmęczy, więc po co dokładac sobie ciężaru zmęczoną miną i "ciasnymi" myslami... ;))) Gosiulek (2010-05-11,15:13): jednak od czasu do czasu obalam Twoją teorię i spostrzeżenia o kobitkach;))) szlaku13 (2010-05-11,17:40): Obala to się wino w parku Gosiu... :))) Tak słyszałem, rzecz jasna... ;)))
|