2007-05-07
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| nie jest Ľle, czyli po Krakowie (czytano: 288 razy)
Kraków zachwycił mnie jak zwykle jako miasto, ale z maratońskiego punktu widzenia było różnie. Moim zdaniem to najgorszy bieg z Korony Maratonów. Gorszy nawet od Wrocławia. Dyrektor buc, który nie ma pojęcia o bieganiu!!! Przed rozpoczęciem biegu powiedział parę frazesów i stwierdził, że pogoda jest wymarzona do maratonowania. Ha, ha.
Wprawdzie dwaj koledzy z klubu zrobili życiówki, bo i trasa fajna, i po pół godzinie zrobiła się doskonała pogoda, jednak gdy K. ględził o "wymarzonej, maratońskiej pogodzie" było piekielnie zimno i lało. Brrrrrrr. Strasznie. Trudno sobie wyobrazić, jak wygl±dałyby wyniki, gdyby ten chłód i deszcz się utrzymały. W tej sytuacji nie pozostało nic innego, jak wdziać na siebie foliowy worek i tak zasuwać. Nie było najgorzej, bo po paru kilometrach ¶cign±łem to wdzianko, ale czę¶ć osób dobiegła tak modnie ubrana do mety...
Założenie było następuj±ce: 42 km po 5 minut i prawie wyszło. I połówka po 5:01, druga po 4:57. Na drugiej utrzymywali¶my równiutkie tempo po 4:59, jedynie ostatnie 7 km było po 4:50, a końcowe 2 km nawet po 4:45.
Biegli¶my sympatyczn± grup± kalisko-wrocławsk±, ale co jaki¶ czas pojawiali się lub znikali koledzy z innych stron Polski. Sporo jadłem, nieco mniej piłem, ale - jak pisałem - pogoda barowa.
Trasa wła¶ciwie płaska, do Nowej Huty i z powrotem, trochę nad Wisł±, w tamt± stronę przez Rynek. Kibiców niewielu, ale ta pogoda.
Powrót z policyjnymi przygodami, ale znieczulenie urodzinowym krupnikiem pomagało znie¶ć i te niedogodno¶ci. Do tematu jeszcze wrócę (w wolnej chwili).
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |